piątek, 16 grudnia 2011

Przedświątecznie

Kryzys minął. Święty wrócił i mimo ciągłego zachmurzenia jakoś tak jaśniej się zrobiło. Pogonił barany, naprawił co się popsuło. Gadamy i gadamy, trzeba łapać wspólne chwile bo za moment znowu zostanę sama. Wracam do formy powoli, jeszcze zatoki mnie gnębią, ale już mam więcej siły, a co najważniejsze chęci do działania. Zimy nadal nie ma i trochę dziwnie bez śniegu w grudniu.

Zmartwiła mnie Mizia, dostała rui i trzeba będzie ją zaprowadzić do Bolka. Dobrze że capek mieszka nie daleko. Mam nadzieję że chociaż Lusia spodziewa się potomstwa. Nadal mam wrażenie że wcale nie znam się na kozach i to mnie martwi. Byłam przekonana że w sierpniu biała miała ruję. Na własne oczy widziałam jak kilkakrotnie koziołek na nią skakał. Pewnie jeszcze dużo będę się musiała nauczyć.

Bardzo dziękuję za Wasze wsparcie. To miło że ktoś czyta i zagląda w tą moja pisaninę. Rado i Inkwizycjo muszę się przyznać, że zastosowałam się do Waszej rady. Wytaszczyliśmy z piwniczki kilka butelek tegorocznego winka. Od ostatniej degustacji nabrało mocy i ranek nie należał do najprzyjemniejszych, ale co tam raz się żyje. Pod stołem w kuchni nabiera jeszcze mocy trunek z dzikiej róży. Może w czasie świąt będzie okazja spróbować.

W domu na górce przygotowania do świąt idą raczej niemrawo. Święty uparł się jak co roku dom przyozdobić lampkami i właśnie balansuje za oknem na drabinie. Pierniczki świąteczne upiekliśmy już dość dawno z Młodym, ale szczerze nie wiem czy coś mi jeszcze chłopaki w puszkach do dekoracji zostawili.

Jola na swoim blogu pokazała śliczne piernikowe domki. I ja kiedyś bawiłam się w budowniczego. Niestety w tym roku z racji choroby nie miałam chęci do ich wykonywania.



Przedstawiam zatem zeszłoroczny piernikowy domek i aniołki  z masy solnej które wylatywały z górki w różne zakątki.


Pozdrawiam Wszystkich i życzę Wam wytchnienia w czasie świątecznej bieganiny.

piątek, 9 grudnia 2011

Wywalam

Blog z założenia miał nie być osobisty, miał być o sielankowym życiu na górce, o kwiatkach, zwierzątkach i itp.  Przepraszam jednak potencjalnego czytelnika bo po prostu muszę gdzieś to z siebie wywalić. Z początkiem jesieni zaczęły nam się nawarstwiać problemy. Najpierw utrata pracy przez świętego, w rzeczy samej nie przejęliśmy się tym bardzo, wszak jest specjalistą w swoim fachu. Poprzednia posada nie była szczytem marzeń. Niestety bardzo się przeliczyliśmy i kilka miesięcy bez dochodów nadwyrężyło nasz budżet. Praca po jakimś czasie się znalazła, obiecywali przysłowiowe "góry złota" a okazało się że firma jest niewypłacalna. Święty przepracował miesiąc za darmo.
Szczerze powiedziawszy już oczyma wyobrazni widziałam jak z satysfakcją spuszczam mojego starego forda z górki po to aby go potem zezłomować na rzecz nowej terenówki ;)

Tuż po wyjezdzie świetego okazało się że syn, do tej pory okaz zdrowia ma poważną, niewyleczalną wadę wzroku. Musi nosić okulary, a dzieci bywają okrutne. Przeżywa w szkole gehennę, a ja wraz z nim. Pakując paczki na Mikołaja dla dzieciaków z klasy miałam ochotę rzucać nimi o ścianę. Do tego wieczne problemy mojej córki i zamartwianie się o wnuka.

Listopad od zawsze jest dla mnie miesiącem chorób więc i w tym roku mnie nie ominęło. Fatalne samopoczucie nie wpływa na szybkie wyzdrowienie. Powinnam leżeć a w moim położeniu nie tak łatwo. Trzeba nosić koszyki z drzewem, zająć się zwierzętami, napompować wody i wykonać multum czynności które wymagają wyjścia na zewnątrz.

Nad ranem święty będzie w domu, do tej pory nadrabiałam miną, gestem ale czuję że się rozsypuję.

Dziwne będą te święta, spędzimy je tylko we trójkę, pierwszy raz bez moich rodziców, drugi bez córki, bez najbliższej rodziny. Dziwnie mi, ale w sumie to i nawet się cieszę. Będzie jak w piosence ... jaki tu spokój .... Może być nawet fajnie.

Ten post dedykuję wszystkim tym których problemy nie omijają. Ja z nadzieją oczekuję nowego roku.

wtorek, 6 grudnia 2011

Goście


Wpadają niezapowiedziane, panoszą się po ogródku, przeglądają kąty i wcale nie jestem zadowolona z tych wizyt. Co więcej nie tak łatwo je wyprosić, są natrętne i ciekawskie. Kiedy wydaje się że już wszystkie przegoniłam nagle okazuje się, że jeszcze dwa są za domem a kilka przy samochodzie. Nie oznacza to że nie lubię tych fajnych zwierząt. Ale gdybym chciała je mieć, kupiłabym swoje.
Nie wiem dlaczego akurat upodobały sobie naszą górkę, mają tyle terenów w koło. Kiedy uda mi się je wyprosić, wchodzą wyżej, zalegają w sadzie i mam wrażenie że patrzą na mnie drwiącym wzrokiem. Jutro też przyjdziemy. 


 Poza tym mam zapalenie oskrzeli, podły nastrój i niech się już skończy ten rok.

piątek, 2 grudnia 2011

Sport dla matki

Wpadamy do szatni. Jak zwykle na ostatnią chwilę. Spoglądam nerwowo na zegarek. Zostało 15 minut. Przy odrobinie szczęścia zdążymy. Czy ktoś z Was ubierał kiedyś ekwipunek hokeisty ? 


Na początek rozbieranie okryć wierzchnich. To najmniejszy problem. Potem ochraniacze. Każdy trzeba przymocować dodatkowo taśmą klejącą. W tym czasie matka też już zaczyna się rozbierać, gorąco mimo że w szatni panuje raczej chłód. Uf ochraniacze ubrane, teraz spodnie, bluza no i łyżwy. Zostało 5 min.


Nawoskowane sznurówki za żadne skarby nie chcą się zaciągać. Udało się, 1 minuta. Czapka, kask, kto poprzestawiał te paski ? Gotowy ....  jeszcze rękawice ... 30 sekund ... wychodzi na lód ... padam zmęczona na ławeczkę ... mój wzrok kieruje się na stojak ... kij ... zapomniał kija, łapię patyka ... lecę ... dziecko robi rozgrzewkę.... czas na kawkę ... odpocznę chwilę w bufecie ... mam dla siebie 45 min.
I nie myślcie że rozbieranie tego wszystkiego jest łatwiejsze ;)
Matka uprawia sport 3 razy w tygodniu. W najbliższym czasie trenerzy obiecują zwiększyć częstotliwość treningów.

niedziela, 27 listopada 2011

Pokręciło

A na górce wszystko się pogmatwało. Cóż życie nie rozpieszcza i nikt nie obiecywał że będzie zawsze fajnie i do przodu ...

Zimy na razie nawet u nas w górskich klimatach nie ma. Chociaż można powiedzieć że w tym roku jestem na nią specjalnie przygotowana. Nowa maszyna do odśnieżania czeka na odpalenie a drzewa mamy tyle co żadnej zimy. Jeżeli nie będzie ogromnych mrozów które w dużej mierze utrudniają mi normalne funkcjonowanie, dam sobie spokojnie radę.

Święty wyjechał i właśnie jego wyjazd spędza mi sen z powiek,  na razie nie ma co wyprzedzać faktów. Będzie co ma być.
 
 Nie ma już z nami Bolusia. Od dłuższego czasu rozważałam możliwość pozbycia się koziołka. Na przełomie stycznia i lutego mam nadzieję na jego śliczne potomstwo. Koziołek mieszka teraz po sąsiedzku. Dziewczyny ze spokojem przyjęły jego odejście, nie było wielkich lamentów i rozpaczy tak jak się spodziewałam. Cały dzień zajmują się przeżuwaniem pachnącego sianka i nawet nie chce im się wychodzić z obórki.
A ja rozważam zakup nowej kózki. W sąsiedztwie gospodarz przywiózł całe stadko. Większość jest na sprzedaż. Mam ogromną ochotę pojechać obejrzeć dziewczyny. Tylko święty przed wyjazdem prosił żebym się na razie powstrzymała z zakupem nowych zwierzaków. Może nie zauważy nowej kozy ?

Wkrótce kolejne święta ... kolejny rok minie ... kolejne małe radości, rozczarowania, doświadczenia, troski i ...życie toczy się dalej ...

poniedziałek, 26 września 2011

Spokojnie

Ależ ta jesień nas rozpuszcza w tym roku :)
Słonecznie i sucho, nawet za sucho.  Kozy wygryzają pozostałości zielonej trawy, niewiele jej zostało. Nie padało od ponad 1,5 miesiąca. Przewrotny klimat mamy, w lipcu słonecznych dni nie zliczyłabym na palcach jednej ręki.

Ostatnio żyję bez pośpiechu. Mogłabym rzec na zwolnionych obrotach. Grzeję się w ciepłych promieniach  razem z kotami i resztą zwierzyńca. Wyciszam się, od wczesnej wiosny do sierpnia byłam na pełnych obrotach, często w stresie. Nacieszyłam się Świętym , który przez ostatnie 5 tygodni jest ze mną. Niestety co dobre szybko się kończy i niedługo znów w drogę ...

Młody trenuje. W sumie męską grę ale nie bardzo ma dryg. Marzeniem matki no i ojca jest oczywiście aby kontynuował, ale jak to będzie, zobaczymy.

A sielsko wiejskie życie na górce toczy się swoim spowolnionym torem.

A to jest Filip. Wyrósł pod bacznym okiem swojej nadopiekuńczej matki. Reszta kociaków ma wspaniałe domy. Niestety trochę mi ich żal,  nie mają tyle wolności co nasze koty. Filip specjalizuje się w łowieniu ptaków. Nie powiem żebym z tego powodu była specjalnie szczęśliwa, ale natury nie da się zmienić.


Kawałek ogródka. Chyba ostatnie dni kwitnących, pierwsze przymrozki tuż, tuż ...





Podreperowana i ocieplona  obórka. Dziewczyny dzień zaczynają od przepychanek. Tłuką się bezrożnymi głowami dosłownie o wszystko. O wiązkę siana, o garnek z przysmakami, których i tak nie zjadają. Raczej są to przyjacielskie przepychanki, tak dla formy i z nudów. Dodatkowo są strasznie wybredne. A powiadają że koza zje wszystko ...






A Luśka mi dziwnie "zczłowieczała". Ostatnio woli towarzystwo człowieka  niż swoich pobratyńców. Przecież nie mogę wszędzie wlec się z kozą. Gdyby jeszcze to jej "zczłowiecznie" było dosłowne i znielubiłaby np. moje kwiatki, krzaczki i powoje, wtedy w zasadzie nic nie stało by na przeszkodzie aby traktowana była na równi z psem czy kotem. Niestety musi zostać tak jak jest i wolność osobistą muszę jej ograniczać.
Dawno temu ( 4 może 5 lat ) na starym blogu napisałam że kiedy osiądę na górce, kupię kozę i będę z nią popijać przedpołudniową kawkę. Wtedy jeszcze nie miałam tak naprawdę planów ani wyjazdu z miasta, ani tym bardziej zakupu kozy. Jak widać, słowa rzucone ot tak, często spełniają się.




Dziękuję za życzenia urodzinowe. Czterdziestka przyszła bezboleśnie ;)

środa, 21 września 2011

Minęło ...

Cóż ... chyba ostatecznie pożegnaliśmy lato. Goście wyjechali. Smutno jakoś i spokojnie się zrobiło. Powoli wchodzę w fazę jesiennego wyciszenia. Na górce zmienia się krajobraz. Coraz więcej czerwieni i żółci. Jeszcze tylko w ogrodzie intensywne fiolety przeplatają się z różowościami.
Zawsze czuję smutek kiedy budzę się w szary, wrześniowy poranek. Góry zasnute mgłą ... nostalgiczne. Z sąsiedzkich kominów unosi się dym. Nasze piece też już przygotowane.
Święty całe lato pracował. Jakoś mi żal, ponieważ remont utknął w okolicach kwietnia. Niestety tego lata nie udało się zbyt wiele zrobić.
Dopiero pod koniec sierpnia Święty znalazł czas żeby pociąć i porąbać drzewo na opał. Teraz dosycha pod wiatą. W lasach sucho, nie ma grzybów. A mnie się marzą rydze na masełku ...

Z oborowego życia ...
Moje małe stadko kóz powiększyło się o jedną kobitkę. Mizia, mleczna trzyletnia koza. Jest z nami od około miesiąca. Poznajemy się powoli. Kózka fajna, przyjacielska, niekiedy humorzasta, zresztą jak wszystkie kozy. Dojenie przyszło mi z łatwością. Jakbym robiła to od lat. Paradoksalnie doiłam pierwszy raz w życiu. Sprawnie poszło, teraz po miesiącu mogę spokojnie nazwać się ekspertką ;) Jak mleko to i przetwory. Eksperymentuję z serami. Myślę że z czasem będą coraz lepsze.

Mizia po pierwszym dojeniu



A Lusia robi nas w balona. Takiego co to nam nad głową od czasu do czasu przelatują ;)




Otóż kilka dni temu zauważyłam że w Lusinych strzykach pojawiło się coś. To coś wcale nie oznacza mleka a bliżej nieokreśloną, lepką, trochę przezroczystą, kleistą substancję. Owe coś najprawdopodobniej jest siarą  czyli mlekiem matki spodziewającej się potomstwa. Natomiast Lusia wcale nie wygląda na ciężarna kozę. Przytyła u nas i owszem ale wydaje mi się że po prostu ją odkarmiliśmy. Pozostaje więc dla mnie zagadką czy kózka faktycznie wkrótce powije potomstwo. Na razie jest pod baczną obserwacją i oczywiście jak na potencjalną ciężarną, rozpuszczam ją do granic możliwości :)

Boluś.  W obecnej chwili pan kozioł, z rozbrykanego wariata stał się statecznym nadzorcą  stada. Jest o wiele spokojniejszy niż jego towarzyszki. Z racji swojej męskości dostał osobny boksik w którym rezyduje. Nie sprawia żadnych kłopotów, no może poza jednym. Bolek śmierdzi. Śmierdzi okropnie.Chcąc podobać się swoim paniom robi różne rzeczy o których pisać tutaj nie będę ponieważ mogłabym potencjalnego czytelnika lekko zniesmaczyć.  Powiedzenie śmierdzi jak cap jest trafione w samo sedno.

Boluś po kąpieli


Dodam jeszcze tylko że w dwa dni po wyszorowaniu kozła, zapach powrócił i to ze zdwojoną siłą.

Wracając do nowych mieszkańców górki to został z nami Filipek. Synek naszej Szczęściary ale ... to już inna historia ...

A jutro ... jutro kończę 40 lat ... jest to chyba dobry czas aby pomyśleć ... o tym czego jeszcze nie zrobiłam, co przeleciało mi przez palce, co powinnam, zrealizować kilka planów ... no i chyba ostatecznie zaakceptować nowego zięcia, czarnego zięcia i mimo ze nie jestem rasistką jakoś ciężko się z tym pogodzić ...

wtorek, 9 sierpnia 2011

Żegnaj Viki.

Czuć już jesień w powietrzu. Wieczory i noce coraz chłodniejsze. Lato przeleciało mi dosłownie jak jedno mgnienie, może jesień będzie dłuższa, cieplejsza, lepsza jakaś. Słyszałam że grzyby pojawiły się w naszych lasach. Przed domem pod sosnami dziś znalazłam pierwsze rydze. Niedługo znowu będę miała dużo czasu i  zacznę chodzić po górach. Czeka na mnie też nowa mleczna kózka.
Coś się kończy i coś zaczyna. Tak naprawdę to były wspaniałe wakacje. Jednak ... mam tyle niepewności w sobie i smutku i żalu. Powoli pakuję walizkę Małego, za kilka dni przyjedzie po niego tata. Wyciągam z zakamarków zaginione zabawki i skarpetki i inne bibeloty. Składam w jednym miejscu. Żeby nie zapomnieć. Czuje że kiedy przyjdzie już ten czas ostateczny zupełnie nie będę miała do tego głowy. Cały czas się zastanawiam co mogłam jeszcze zrobić, gdzie pojechać, co pokazać temu małemu człowieczkowi.Wydawało się że mamy tak wiele czasu a okazało się że jest go malutko. Nie wiedziałam że aż tak bardzo będzie mi zle. Dziecko trudne z problemami, ale tak wiele można z nim zrobić. Dlatego tak ciężko się rozstawać. Pokochałam tego małego szkraba całym sercem. Tak naprawdę dopiero co się poznaliśmy a już trzeba się rozstać. Żegnaj Viki, do zobaczenia za rok ...




czwartek, 14 lipca 2011

Chciałabym napisać ....

I tak bardzo chciałabym napisać że jest pięknie, bo niby jest. Mój gość maleńki wspaniały zajechał z wielkim hukiem, nie stop, wrzaskiem na górkę. Przyzwyczajmy się do siebie i poznajemy i kochamy już chyba a rodzice układają sobie życie, niestety osobno. Jestem okrutna, ale cóż mały człowieczek przestawił mi moje wiejsko - sielskie życie do góry nogami. Dziś zauważyłam że pomidory w foliaku leżą na ziemi. Kilka dni temu Boluś nie sprowadzony na czas z górki w czasie burzy zjadł większość moich z trudem wyhodowanych winorośli i powojników. Auto zjechało samo z górki i gdyby nie sosna ... no nie chcę myśleć. Zle to wyglądało ale święty dał radę naprawić.
Na szczęście łapka się zrosła i Młody dzielnie stawia czoła nowej rzeczywiści, stara się być dobrym wujkiem, nie wiem jak długo starczy mu sił bo kilkanaście razy dziennie obrywa resorakiem.
I tak to wygląda w wielkim skrócie, w sumie bardzo wielkim.
Mały nie tęskni za mamą, nie wspomina o tacie. Czasami jakaś taka żałość mnie ogarnia i smutek wielki smutek.

sobota, 18 czerwca 2011

Przyśpieszone wakacje



Od dwóch tygodni mamy wakacje. Troszeczkę przyśpieszone w tym roku, okupione bólem i nerwami ale było minęło i będzie już tylko lepiej.
6 czerwca pojechałam z synkiem na zajęcia hokejowe na które miał chodzić całe wakacje. Niestety zdarzył się wypadek. Na moje dziecko spadła metalowa bramka przygniatając rękę. Oszczędzę sobie tutaj opisów całej sytuacji, chcemy o tym jak najszybciej zapomnieć.
Łapka w gipsie i pozostanie w nim jeszcze jakiś czas.



Górka na razie odpoczywa od gości. Mam czas pójść na spacer i pogadać z kozami. Pielęgnuję też ogródek warzywny, nareszcie wszystko wyplewione. Pomidory podwiązane, róże przeciw mszycom na czas spryskane. Normalnie jak żadnego roku.



Gromadzimy siano na zimę dla kóz. Ciężka praca za nami i dużo jeszcze nas czeka. Święty kosi kosą ręczną, moim zadaniem jest suszenie i grabienie. Choć szczerze muszę przyznać że czasami mam dość. Łąka położona na stromym zboczu, gdzie chodzenie sprawia trudność a co dopiero kiedy trzeba przerzucać i grabić. Powróciliśmy więc do korzeni :) W ten sposób na tej samej łące zbierali siano (wtedy jeszcze dla krowy), rodzice Świętego.




A dziś rano w koszyku naszej suki, koteczka urodziła 4 śliczne maleństwa. Babcia Skaza cała zdenerwowana towarzyszyła przy porodzie. Nie wiem kto bardziej cierpiał suka czy kotka. W każdym razie obie teraz odpoczywają.

Na wszelkiego rodzaju ewentualne negatywne komentarze na temat rozmnażania kociąt od razu odpowiadam. Ciąża planowana, zamierzona i wyproszona przez znajomych. Na wszystkie kotki czekają już domy z kuwetkami, miseczkami, obróżkami z dzwoneczkami i co tam jeszcze dla malucha potrzeba :) Jedno maleństwo zostaje z nami.  Kocia mama jak tylko dojdzie do siebie zostanie wysterylizowana ponieważ więcej kociaków nam nie potrzeba.



Z ciekawostek wiejskich :) Kiedy kupiłam Bolka sąsiedzi z politowaniem i lekkim uśmiechem skwitowali moje zamiary hodowania kóz. Widziałam też że troszeczkę się ze mnie podśmiewają. W tych stronach koza od dawien - dawna kojarzy się z biedą. Dlatego też ludzie niechętnie trzymają te wspaniałe zwierzęta. Teraz kiedy przejeżdżam drogą prowadzącą do naszego domu uśmiecham się szeroko. Koło rzeki pasą się dwie śliczne kozy ... na razie jeszcze tajemnicą pozostaje czyje one ...

Pozdrawiam Wszystkich pamiętających o mieszkańcach domu na górce :)

sobota, 4 czerwca 2011

Dawno mnie nie było a tu wiosna w pełni, za kilka dni zacznie się kalendarzowe lato. Chociaż lato to mamy już od wielu, wielu dni. Maj minął w szalonym tempie między jednymi gośćmi a drugimi, komunią młodego i pracami typowo ogrodowymi. Dzień za dniem przeleciał i ani się obejrzałam czerwiec w pełnym rozkwicie. Wybuchnął oczywiście całą gamą przepięknych barw. Na rabatkach kwiatowych królują irysy.


I ostróżki


Zaczął się wspaniały czas własnych warzyw o których marzyłam przez całą zimę. Pomidory w foliaku rosną jak szalone - cudowny czas. Oby trwał i trwał ...


A za kilka dni koniec roku szkolnego. Odpoczynek dla synka ale też i dla mnie. Na dwa miesiące zapomnę o przygotowywaniu uroczystości w szkole, zbieraniu składek i wielu, wielu innych czynnościach które muszę wykonać jako aktywny, jedyny członek w "trójce kasowej" :) Jutro jedziemy do kopalni soli. Wiąże się to z tym że na cały dzień muszę zostawić zwierzęta same w domu. Bardzo się denerwuję. Kotka spodziewa się na dniach potomstwa, suka przyzwyczajona do mojej całodziennej obecności i oczywiście kozy które są jak niesforne dzieci. Mam nadzieję że dadzą radę.

Wraz z rozpoczęciem wakacji jak co roku kolejni goście zjadą na górkę. W tym gość jedyny i nadzwyczajny.  Gość któremu będę musiała poświęcić swój cały czas, pewnie bez reszty. Jestem tym faktem bardzo uradowana ale też i pełna niepewności ... jak to będzie ...



sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołych Świąt

Nie chciałam  na święta tego niezbyt pięknego wężowego zdjęcia zostawiać.
Pogoda wymarzona, wiosna w pełni, od dwóch dni nawet węże się pochowały. Nowa rodzinka pasie się na zielonej trawce, zasiewy prawie wszystkie już poczynione. Zaczynają pachnieć tarniny i nowy płotek wiklinowy na ukończeniu.
Goście na górkę zawitali, kolejni wkrótce dołączą.
Życzę Wszystkim blogowym gościom Wesołego Alleluja !
Ja zamierzam ten czas spędzić na ile mi możliwości pozwolą na łonie natury, wybiorę się na daleki spacer po górach, wstyd się przyznać jeszcze tej wiosny nie byłam. Latanie po okolicznych górkach się nie liczy ;)
Pozdrawiam cieplutko i bardzo bardzo wiosennie.
Magda


Moje ulubione kaczeńce 


Szczęśliwe kozy 


Lusia w trakcie rozdajania, być może wkrótce pojawi się mleczko. Nie myślcie że umiem doić kozy, uczę się ;)



 Na koniec wiklinowy płotek. Dzieło świętego.


poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Przebudzenia

Niedługo weekend majowy. Wiele osób zamierza go spędzić na łonie natury. Pierwsze kleszcze pojawiły się u nas już na początku marca. Można sobie z nimi poradzić stosując różnego rodzaju środki zapobiegawcze.
Niestety wraz z wiosną na górkę powrócił kolejny problem. Podpełzają pod same drzwi i wygrzewają na betonie. Jest ich dużo więcej niż w poprzednich latach. Przyznam szczerze że jestem lekko wstrząśnięta. Przed chwilą byłam powiesić pranie i omal na kolejną nie stąpnęłam. Wystarczyły tylko dwa cieplejsze dni.
Uważajcie podczas plenerowych wycieczek szczególnie na terenach podgórskich.


czwartek, 14 kwietnia 2011

Wiosna mi się zepsuła

Zimno, mokro. Nastrój paskudny mam. Dłubiemy ze świętym w chałupie. Za kilka dni najazd gości na Pierwszą Komunię Młodego.
Nie mam czasu posiedzieć tutaj i popisać chociażby o tym ze przybyła do nas dziewczyna, od wczoraj Lusią zwana. Szukałam daleko a znalazłam na sąsiedniej górce, 5 minut drogi samochodem. Na razie moja dziewczynka musi nabrać sił i wyzdrowieć bo bardzo zaniedbana z niej istotka. Do tego prawdziwa dama, subtelna i delikatna, zupełnie inna niż szalony Boluś. Miłość wybuchła po wyciągnięciu Lusi z samochodu. Od tej pory stali się nierozłączni.
Przedstawiam pierwsze zdjęcie kózki kilkanaście minut po przybyciu na nowe miejsce.

Bardzo dziękuję miłym czytelniczkom za odwiedzanie mojego bloga mimo iż tak rzadko się pojawiam. Kiedy zwolnię trochę tępo, wrócę i opiszę wiosnę na górce. Mimo chłodu - jest piękna :)


środa, 6 kwietnia 2011

Wiosna

Strasznie dawno mnie tu nie było. Cóż ... czasami trzeba pomilczeć albo raczej przemilczeć pewne sprawy.
Zamilkłam zimą - wracam wiosną :)

W tym roku zawitała na górce bardzo wcześnie. W poprzednich dwóch latach, o tej porze jeszcze spod śniegu się wygrzebywaliśmy. A dziś ? krokusy i przebiśniegi powoli kończą kwitnienie. Wystawiają główki śliczne żółte pierwiosnki zwane w tych stronach morelami. Tulipany wyciągają się do słonka. Z dnia na dzień coraz bardziej zielono. Spaceruję po ogródku z nadzieją że posadzone jesienią krzewy odrodzą się do życia. Jak co roku nie obyło się bez strat. Przemarzło mi  kilka róż a los kolejnych stoi pod dużym znakiem zapytania.



Całe dnie spędzam grzebiąc w ziemi, wysiałam pierwsze warzywa, czekam na wschody rzodkiewki i sałaty w foliaku. Pod koniec maja ich miejsce zastąpią pomidory.
W tym roku postanowiliśmy przenieść warzywniak na tył domu i zrobić ogrodzenie,dość mam sadzenia buraczków i sałaty dla sarenek, zresztą Bolesław też działa na tyle skutecznie że płotek stał się koniecznością. Prace na razie w toku. Poważnie też rozważam zaoranie kawałka łąki. Może pokusić się o większe poletko ogórków ? może trochę owsa dla przyszłych kózek ?



Zwierzęta te domowe i obórkowe również poczuły wiosnę. Suka z kotką całe dnie wygrzewają się na słońcu. Koziołek pasie się na łące. Nadal sam ale za kilka dni się to zmieni.
Kozy to wspaniałe zwierzęta jednak cały czas uczę się postępowania z nimi. Na razie z jednym osobnikiem płci męskiej :) jak na koziołka przystało jest strasznie rozbrykany, ciekawski i szybki. Nie raz miałam już styczność z jego rogami. W sumie łudzę się i chcę wierzyć ze jest to jego zabawa a nie chęć dominacji. Bolek dorośleje z dnia na dzień, nabiera coraz większej masy ciała, rośnie mu bródka i rogi. Wczoraj będąc w sklepie po paszę sprzedawca namawiał mnie na kastrację. Przemyślę ta sprawę ...

wtorek, 22 lutego 2011

Pozytywnie

I w zasadzie tak by mogło być ponieważ chłop tydzień w domu przesiedział, pokój Młodego prawie skończony. Znowu wyszło nie tak, w myśl powiedzenia,  jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma. Remont i to co się działo przez ostatni tydzień pominę milczeniem. Nie wspomnę też o tym jak się zarwała podłoga w tym remontowanym pokoju tuż po skończeniu prac i wzniesieniu toastu, no nie wspomnę i już ...

A teraz powinnam napisać że jest fajnie, ale niestety nie jest. Chwilę po wyjezdzie chłopa mego zaczęły się dziać w domu rzeczy nie chciane, aczkolwiek całkowicie przewidziane albo może przewidywalne. I tak ( wiem, wiem jestem nudna ) na pierwszy ogień oczywiście w poniedziałek obudziłam się w lodowej krainie. O tym aby gdziekolwiek dojechać samochodem nie mogło być mowy i nie ma do tej pory. Na moje rozpaczliwe próby uruchomienia pojazdu ten pozostaje niemy i głuchy a raczej zalodzony. Nie pomaga suszarka do włosów ani nawet prostownik. Akumulatora to ja niestety sama nie potrafię wyciągnąć, sił na to nie mam.

Potem po kolei zamarzła woda, oczywiście o znalezieniu miejsca zalodzenia nie ma mowy. Tak więc z wiadereczkiem mknę sobie do zródła, w myśl kolejnego powiedzenia, zdrowa woda siły doda - a jakże dodaje.
I nawet fajnie by było gdybym te wiadereczka mogła ot tak sobie nosić, niestety tu już bez żadnego przysłowia podczas remontowego sprzątania  spadłam ze schodów. Spadłam szczęśliwie nawet bo kręgi uszkodzone ale nie połamane.

O pierdołach typu zepsuta klamka od drzwi które się nie zamykają nie będę już wspominać. Tak sobie tkwię w tym wszystkim ... i na myśl mi tylko jedno przychodzi, byle do wiosny ....

Jedynie Bolek nic sobie z tego wszystkiego nie robi, chodzi za mną jak wierny piesek po podwórku a kiedy zniknę mu z oczu wskakuje na stół i meczy żałośnie. To nic że zjadł mi już kilka iglaków i powojniki i jeszcze parę nieistotnych krzaczorów. Dobre samopoczucie kozła - bezcenne :)

Zdjęć dzisiaj nie będzie z powodu stanu kryzysowego ciała i umysłu mego.


Witam nowych i stałych czytelników bloga, bardzo się cieszę że Boluś podbił Wasze serca :)

sobota, 12 lutego 2011

A co tam na górce ?

Na górce w ostatnich dniach pięknie i prawie wiosennie się zrobiło. Miałam tyle energii że mogłabym przysłowiowe góry przenosić.
Niestety tak jak się można było spodziewać zima wróciła. Nowy atak był dla mnie nadzwyczaj bolesny.
Rano kiedy się obudziłam za oknem śnieżna zadymka. Jak okiem sięgnął biało, bialutko. A ja w swej naiwności wczoraj pod górkę wjechałam. I żeby jeszcze zabawniej było stanęłam  na wpół górki.
Myślę sobie ... no pięknie. Teraz ani do przodu, ani do tyłu nie da rady. Na myśl o zjechaniu tyłem po grubej warstwie śniegowej nawet myśleć nie chciałam.

Myśleć nie chciałam, ale coś zrobić trzeba było. Odmiotłam więc staruszka dokładnie i za kierownicę się wpakowałam. Najpierw w zamyśle miałam do przodu podjechać hamulcem ręcznym się wspomagając. Niestety próby moje spełzły na niczym. Koła boksowały a ja coraz bardziej się zakopywałam tworząc głębokie koleiny.

Cóż, trzeba było zrobić to co nieuniknione. Wrzuciłam wsteczny i tyłem postanowiłam zjechać. Jazda była oczywiście ze wszystkimi atrakcjami. Poślizgi wcale nie kontrolowane, patrzyłam tylko czy już mnie rzuca na brzeg czy dopiero za chwilę. Po 10 minutach manewrowania byłam na dole. Uff kolejny raz się udało.

Następnym razem wyjadę dopiero jak pewności nabiorę że wiosna u nas zagościła na dobre.

A co u Bolka ?

Boluś rozpuszczony przez mnie do granic. O ile można rozpuścić kozła ... no chyba można. Warzywka i owoce tylko z ręki pobiera i to pokrojone w maleńkie kawałeczki. Kiedy opuszczam jego lokum meczy na całą okolicę. Próbował też sił swoich na bramce wejściowej do obórki. Rogów swych użył do jej rozwalenia.
Bramkę naprawiłam i znowu na świat może spoglądać. Myślę że powoli jest gotowy do pierwszych spacerów. Niestety na razie na lince, ponieważ nie zamierzam go po górach gonić. Przykro mi że swobodę jego tak ograniczam. Mam nadzieję że wkrótce się to zmieni.

Koziołek zaliczył pierwsze spotkanie z moją suką. Niestety nie przebiegło ono tak jak chciałam. O ile suka towarzyska i przyjaznie nastawiona do wszystkiego, o tyle Bolus nie mógł zrozumieć dlaczego ta biała łaciata pragnie go polizać. Rogów więc swoich użył a suka chciała zębów. Tyle że byłam w pobliżu i nic złego nie stało się ani jednemu, ani drugiemu. Teraz wygląda na to że w drogę wchodzić sobie nie będą. Suka szerokim łukiem omija obórkę w której kozioł przebywa.

Inaczej sprawy przedstawiają się ze Szczęściarą. Ta na pogaduszki do Bolka sobie wychodzi. Siada naprzeciw niego i patrzą się jedno na drugie. W ogóle odkąd Bolek zamieszkał w obórce kotka zaczęła tam spędzać wiele czasu. Komicznie to wygląda kiedy łasi się do kozła i ociera o jego nogi. A on patrzy co to za dziwne stworzenie go odwiedza.

Ot i tyle się na górce dzieje. Niby nic a jednak ...

Odkąd zaczęłam opisywać Bolkowe przygody podniosły się statystyki na blogu. Dziennie około 100 wejść. No w sumie fajnie że mnie tak mnie tłumnie odwiedzacie. Fajnie by było też może się przedstawić, ale to jak już chcecie ... :)

Pozdrawiam Wszystkich bez wyjątku, tych cichych podglądaczy i tych co po sobie ślad zostawiają, to bardzo miłe ...

wtorek, 8 lutego 2011

Jak kupowałam kozła - akt drugi :)

A jednak Boluś chyba samotny się czuje :(
Kiedy siedzę z nim w obórce jest bardzo spokojny. Ciekawie łypie na mnie swoimi wielkimi oczami, coraz częściej podchodzi i daje się pogłaskać. Widzę że z godziny na godzinę lepiej się poznajemy a zwierzak nabiera coraz większej pewności siebie.

Wrócę jednak do początku opowieści o koziołku, jeszcze wtedy bezimiennym ...

Kiedy chłop dotarł do domu w piątkowy wieczór przywitałam go jak zwykłe chlebem i solą mi tu pasowało ;) nie, nie wróć, tak poważnie jak to się mówi przez żołądek do serca. W tym przypadku do kozła. Potraw więc jego ulubionych nagotowałam, oczywiście zadbałam też o napitek znanej marki, ten z pod samiuśkich Tater ;).

Po czym o kozle zaczęłam opowiadać. Chłop słuchał i słuchał i milczał. Kiedy w końcu i ja zamilkłam, zapytał ... no dobrze, dobrze ... ale właściwie po co Ci ten kozioł ? No i tu mnie miał ... niestety nie miałam przygotowanej odpowiedzi na to pytanie. "...  Noooo żeby mieć, potem kupimy kózkę i mleczko będzie i nawóz do ogródka ... i ... i ... oooooo może serek jakiś. A jak zrobisz ładne duże ogrodzenie to i łąkę nam wygryzą ... "
Chłop machnął ręką i wiedział już że po kozła chciał nie chciał będzie musiał pojechać, zresztą służbowym samochodem ponieważ uznałam że do naszej osobówki kozioł nie wejdzie.

W sobotę wczesnym rankiem w łóżku uleżeć nie mogłam. Z rana do obórki pobiegłam i sprzątać intensywnie zaczęłam. Chłop za mną przydreptał, popatrzył, pooglądał i też zabrał się za robotę. W kilka godzin obórkę uprzątnęliśmy, powynosiliśmy  niepotrzebne skrzynie, narzędzia i licho wie co jeszcze. Chłop jak to chłop, zaraz paśniczek na sianko zbił i modernizacje uskuteczniał. Ja wymalowałam  pięknie ściany. Około południa nowy domek był gotowy.

Po obiedzie zarządziłam ubieranie. Chłop zdziwiony pyta gdzie jedziemy ? No jak to gdzie ?, po kozła oczywiście. Jak to dzisiaj ?! już ?! zaraz ?! a co w niedzielę ludziom głowę będziemy zawracać ? Widać (miał nadzieję ?) myślał że może ja jednak z tym kozłem to nie na poważnie, a to całe sprzątanie i szykowanie na wyrost było ?
Nie dociekałam jednak.

Wpakowaliśmy się do służbowego busa i pognaliśmy do "większego miasta" ...

Ciąg dalszy nastąpi oczywiście. Będzie o tym jak kupowaliśmy Bolka i jak chłop całą niedzielę w obórce spędził ... :)



niedziela, 6 lutego 2011

Kochanie kupiłam kozła !!!

Właśnie tak wykrzyknęłam radośnie chłopu memu kiedy dojeżdżał do domu.
W słuchawce na kilka sekund zaległa głucha cisza, potem chłop wysapał ...
- " ... kozę znaczy się kupiłaś ? "
- " ... Kochanie no mówię że kozła, kozła znaczy capa " ...

Co było dalej opiszę jutro a dziś to tylko Bolka przedstawię ...

Nowy mieszkaniec domu na górce :)

Boluś zapoznaje się z nowym miejscem


I z michą 


I w zasadzie to mu się nawet chyba  podoba :)



czwartek, 3 lutego 2011

Zapach starego drewna


Są w naszych stronach urokliwe zakątki które mnie nieodmiennie zachwycają. Nie będę robić tutaj reklamy  miasteczka. Każdy wie że dobrze rozwijający się kurort narciarki o swoją reklamę dba sam. Wiele tras i stacji narciarskich można znalezć w każdym przewodniku.

Przedstawię Wam inne ciekawe zakątki. Postaram się na blogu sukcesywnie pokazywać perełki Beskidu Sądeckiego.
Szczerze przyznam że kiedy tutaj zamieszkałam niewiele wiedziałam o tych stronach. Jednak coraz częściej trafiam na ciekawe miejsca. Często posługując się przy tym "wygooglowaną" wiedzą ;)
Swojego czasu zaczęłam odwiedzać łemkowskie cerkwie których jest tutaj bardzo wiele. Niektóre  wspaniale zachowane, zachwyca mnie ich klimat i architektura. Dzisiaj jednak nie o cerkwiach chciałam ...

Kilka tygodni temu w naszym miasteczku otwarto maleńkie muzeum. Niewielki  budyneczek gromadzi pamiątki regionalne " Państwa Muszyńskiego" między innymi dokumenty historyczne, dzieła sztuki i eksponaty etnograficzne.

Mnie jednak najbardziej urzekają stare proste przedmioty codziennego użytku. Przyznam się że często będąc w miasteczku na zakupach zostawiam siaty w samochodzie i idę sobie powdychać zapach starego drewna i pomarzyć o piecu chlebowym z prawdziwego zdarzenia ... ponoć podobny był w naszym domu, niestety jak wiele innych przedmiotów się nie zachował ...




Wybrazcie sobie że jest to pralka dla bogaczy tak zwana "mieszczańska" ( odpowiednik naszej automatycznej ) w biedniejszych domach były zwykłe tary :)


A to prasa do wyciskania sera 



Na koniec skrzynia która którą kiedyś wykradnę z tego muzeum ;) moja ulubiona 



... i wiele, wiele innych eksponatów.

Żegnamy się już z " Państwem Muszyńskim " 


Nie jest to przekłamanie Państwo Muszyńskie rzeczywiście istniało. Poszperałam w internecie i znalazłam ale nie będę Was zanudzać :)


Chciałam bardzo podziękować Danusi z bloga "Ściborówka" za wyróżnienie mojej skromnej osoby na swojej stronie. Na razie nie za bardzo wiem co z tym dalej zrobić ale się dowiem :) JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ.
Oczywiście nie zasłużyłam, bo niby czym. Nie szyję, maluję tak że ... no, nie wyszywam bo nerwy bym straciła, nie umiem "dekupażować", na dodatek nie bardzo też lubię tą przecieraną biel dominującą na wielu blogach. Lubię jedynie robić "demolki"  ;-) Dzisiaj nawet taką jedną zaczęłam. To temat na kolejnego posta. Mogę jednak zdradzić że zbiłam dzisiaj  kupę gruzu z jednej ściany ( inspiracja oczywiście Jolinkowo ). W piżamie, do tego tłuczkiem do mięsa bo nie chciało mi się iść po młotek. Chłop jutro wraca i chyba mnie zabije ...  ;)

Przypomniało mi się !!! coś jednak umiem :) W zeszłym roku przez całą jesień robiłam anioły z masy solnej. Wszystkie sprzedałam na allegro. W okresie świątecznym,  byłam wtedy w desperacji, bez grosza i innych widoków na kasę. Te anioły to mi się wcale nie podobały :(





wtorek, 1 lutego 2011


Jakoś serca do pisania na blogu nie mam. Wchodzę, zaglądam co u innych, coś zacznę u siebie i nie publikuję. Bo o czym tu pisać ... ? że zima już by mogła iść precz, że temperatura na zewnątrz od tygodnia nocami spada w granicach 20 stopni, że auto zamroziło na amen, że w piecach palić trzeba na potęgę, że Młody religii uczyć się nie chce, a powinien bo komunia święta się zbliża.

Cieszą tylko coraz dłuższe dni i słońce które przyświeca  nam w okna.

Dzisiaj postanowiłam że muszę po prostu muszę wyjść z chałupy.

Wcześnie rano rozrobiłam sobie wapno w wiaderku, potem pomalowałam wiśnie. To nic że mikstura w wiadrze zamarzała, to nic że pędzel przykleił się do rękawicy. Wymalowałam wszystkie. Czyli pięć sztuk, tyle mamy na stanie :)
Te pięć wisienek przy urodzaju daje nam kilkadziesiąt słoiczków pysznej konfitury i 30 litrów słodkiego winka. W tamtym roku co prawda z racji kapryśnej pogody nie doczekaliśmy się ani jednej wisienki, może tej wiosny aura okaże się łaskawsza.

Oczywiście przy tym malowaniu miałam wspaniałe towarzystwo.




Potem niejako dla rozgrzewki posprzątałam w króliczych klatkach.



Cały czas w asyście moich pomocnic.


Dobrze wychowane Panienki, grzecznie czekały pod bramką obórki. Wiedzą że nie wolno im wchodzić do środka. Z tym bywa akurat różnie.

Jako że słonko jeszcze świeciło a ja nadal czułam niedosyt wybrałyśmy się na małą wycieczkę.

Wspinając się do góry minęłyśmy sad.

Stromo i ślisko ale dawałyśmy radę.




Jeszcze parę metrów i będziemy na górze. Tutaj jest granica naszych włości. Dalej wąwóz a potem łąki, lasy i Krynicka Jaworzyna :-)



Widok na wprost. W oddali Słowacja.


Widok po prawej stronie.
Niestety musicie mi uwierzyć na słowo. W bezchmurny dzień Tatry widać jak na dłoni.  Dzisiaj niestety nic nie widać :-( Zdjęcie pod słońce, dodatkowo mimo czystego nieba mgiełką wszystko zasłonięte.

Pora wracać. 
Zupa na gazie się gotuje, Młody w domu został, nie wiadomo co tam odczynia. Po drodze grzeczna dziewczynka zamieniła się w bardzo wściekłe zwierzę i nim zdążyłam dobiec zjadła kawał gałęzi Antonówki. 


Teraz zasłużony odpoczynek.


Kto odpoczywa ten odpoczywa. Ja muszę jeszcze podreptać do sklepu i nanosić drzewa. Trzeba rozpalać, będzie duży mróz.


Wnioski końcowe :-) 
Przyglądając się zdjęciom które tu wstawiłam ze zdumieniem odkryłam ... wszystkie moje zwierzaki są podobnie umaszczone. Chyba jakoś podświadomie je wybieram. W planach jest kózka ... hm ... są czarno - brązowo - białe ?