środa, 25 grudnia 2013

Zimowe kozy

Piąta zima w górach, a jeszcze tak ciepło nigdy nie było o tej porze roku. Od wczoraj wieje halny przynosząc masy ciepłego powietrza. Śniegu już niewiele zostało. Wiatr duje w kominach, a na termometrze 10 stopni. Aura przypomina bardziej Wielkanoc niż Święta Bożego Narodzenia. Korzystając zatem z pięknej pogody wypuściłam dziś nasze kozie towarzystwo na łąkę. Zdziwiłam się bardzo ponieważ kozy nie nawykłe biegać w grudniu po pagórach. Z pewnym ociąganiem jednak zaczęły wspinać się na wyższe wzniesienia, a po chwili pasły się na zielono brązowej murawie jakby to wrzesień był, a nie czas zimowy.
A ja jak zwykle w święta kręcę się, nie bardzo mogąc sobie znaleźć miejsce w tym nic nie robieniu, bo nawykłam jednak do bardziej aktywnej czynności ruchowej.

Tak więc przedstawiam Wam zimowe kozy w wydaniu wiosennym mając jednak nadzieję na kawałek przyzwoitej zimy w nadchodzącym roku.

Luśka,  której już co nieco się przytyło od lata ;)

Dzidziol przyjaciel wszystkich, wesołek i zawsze blisko ludzi.

Hanka, stanowczo woli męskie towarzystwo, moje sprawowanie opieki nad nią, to jest karmienie, pielęgnację i pojenie traktuje jako "większe zło". Natomiast święty może ją głaskać do woli, jemu podtyka łeb na czochranie. Mnie tylko toleruje ;) 

Luśka po raz kolejny. Pieszczocha i moja pupilka. Nasza pierwsza koza.

Jadzia, nadal przywódczyni stadka. Koza przewidywalna, bardzo "przytulaśna", chodząca łagodność do ludzi. Grzebie w kieszeniach, obgryza guziki. skoczna i bardzo, bardzo wesoła. No i Fifi, córka Jadzi. Cały czas z mamą. Wejdzie wszędzie tam gdzie wydawało by się nie możliwe i wciśnie nawet w najmniejszą szczelinę. Bardzo nie przewidywalna "wariatka". Ciągle trzeba ją ratować z opresji.







poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świąteczny czas

Ogarnęłam się  i parę dni  temu przestałam bojkotować Święta. Jednak tradycja to tradycja i tak jak moja mama, mama świętego, babcie, prababcie i miliony innych kobiet wzięłam się z pewnym ociąganiem za to, co do mnie należy. Tak więc piszę do Was znad pierożka i makowca, życząc Wam Moi Drodzy Czytelnicy Wszystkiego Dobrego, nie tylko w trakcie nadchodzących dni. Szczęśliwego Nowego Roku, żeby spełniły się w nim wszystkie Wasze marzenia.
Pozdrawiam i do napisania wkrótce.




poniedziałek, 16 grudnia 2013

Grudzień

I tak minął sobie kolejny miesiąc mojego nie pisania na blogu. Nie mam o czym?  zawsze się coś dzieje, życie się toczy jak zwykle, raz na górze, raz na dole, raz pod wozem, a raz na nim.  Tylko czasami człowieka taka blokada dopada.
No, ale nie o tym miałam. Na górkę oczywiście zima przyszła, nie myślcie sobie że nie. Śniegu nie ma zbyt wiele, ale trzyma się całkiem i mimo kilku godzinnej temperatury plusowej w ciągu dnia, wcale nie ma zamiaru się stopić. Może nie jest to zima do jakiej przyzwyczaiłam się w ostatnich latach, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, wszak dopiero się zaczyna. Tak więc auto na dole od tygodni dwóch, a może nawet trzech, piece huczą całą parą, zwierzyna porosła zimowym futerkiem i grzeje się najczęściej w obórce. A ja skarmiam to całe towarzystwo i zaczynam się zastanawiać na czym to moje życie upływa. A może by tak wyjechać do ciepłych krajów i przyjąć nowe priorytety ? Mam doła ? chyba nie do końca. Tak tylko rozważam, szczególnie rano kiedy ciemnym świtem zaczynam swój dzień świstaka. Gazetka (koniecznie Tesco- najlepiej się palą) drewienka cieńsze, grubsze, uff znowu wygrałam walkę o ogień. Potem rutynowo, dziecko na busa wyekspediować. Już jasno, więc trzeba nałożyć uszatkę i zobaczyć co słychać w obórce.. Kot zresztą w tym czasie trzeciego śniadania się domaga. Wszak jako jedyny wstaje ze mną po ciemku i dzielnie towarzyszy udając wesołka,  robiąc przewrotki pod moimi nogami np. kiedy z kopą wielką siana próbuję bez upadku po lodzie wylawirować do obórki. Tak zaczynam dzień świstaka, w podobny sposób zresztą go kończąc.

Za chwilę trochę się odmieni, minie kolejny rok, jakieś uszka w barszczu będą pływały, jakiś karp straci życie, a potem stos nikomu już nie potrzebnych, smutnych choinek wyląduje na śmietnikach. Tak święta, tuż, tuż ... mija kolejny rok ... wystrzelą szampany


czwartek, 14 listopada 2013

Listopad

Czytam posty na Waszych blogach i zastanawiam się nad tym, jak łatwo niektórym osobom przychodzi pisanie notek na blogu. A ja od jakiegoś czasu nie mogę zebrać myśli żeby sklecić tutaj kilka słów. Ostatnio napisałam posta,  niestety przez przypadek chciałam edytować wpis i skasowałam. W zasadzie nic tam ciekawego nie było, ale notka "wyparowała" i już nie miałam weny aby ją odtworzyć.
Na górce życie toczy się swoim rytmem wyznaczanym przez pory roku. Pogodziłam się już z szarościami i jesienią. Połowa listopada prawie za nami. Jeśli mam być szczera to chyba bym wolała odrobinę śniegu. Przynajmniej przykryłby smutny zbrązowiały i szary świat. Aura za oknem w tym roku w miarę łaskawa chociaż nie obraziłabym się za więcej chwil ze słońcem. Zostałam sama z Młodym ponieważ święty znowu "na wygnaniu" w stolicy. Przyzwyczaiłam się przez te osiem miesięcy do jego obecności i niezbyt fajnie się czuję wiedząc, że znowu jestem sobie "sterem i okrętem".  Może chociaż zima okaże się łaskawa i oszczędzi mi "przygód", no ale życie bez przygód byłoby nudne, więc pewnie jakieś niespodzianki wyskoczą, jak zawsze. Nie ma co wyprzedzać faktów.
Na razie muszę się przyzwyczaić do swojej samotni i przestawić na trochę inne funkcjonowanie, co za tym idzie będę miała więcej ruchu, a ruch to zdrowie. Za chwilę sama siebie przekonam, że w sumie fajnie, że święty wyjechał :). Oczywiście żartuję, ale życie w naszym kraju niestety nie pozostawia nam wielu wyborów.

Moje dziewczyny już niestety mleczka nie dają. Sery które ostatnio pokazałam na blogu były faktycznie tymi ostatnimi. Ponieważ mleka z dnia na dzień było coraz mniej w szybkim czasie udało mi się je całkowicie zasuszyć. Mam nadzieję, że Dzidziol spisał się na medal i końcem zimy pojawią się na świecie małe Dzidziolowe dzieciaki. Wszystko na to wskazuje, pod koniec września bujnie rozwijało się "kozie życie erotyczne" i mam nadzieję, że coś z tych igraszek wyszło.
Z drobiowej ferajny zostało 10 kurek i dwa koguty. Reszta zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Już sama nie wiem do końca czy lis był sprawcą, czy może człowiek, który "potrzebował pilnie" moich kur. A może pół na pół. Sprawa pewnie się kiedyś wyjaśni. Ogólnie dziwne rzeczy działy się na naszej górce wczesną jesienią. Nie złapaliśmy człowieka przez którego znowu zaczęłam się bać wychodzić po zmroku z domu, a który plądrował po obejściu. Nie zginęło zupełnie nic cennego, były to raczej złośliwe wybryki, ale nabawiłam się przez niego niezłej nerwicy. Nie wiem czy jeszcze wróci, mam nadzieję że nie. W związku z zaistniałymi incydentami mam teraz koło domu istne "eldorado". Lampy czujnikowe biją na odległość, a sąsiedzi chyba pomyśleli, że zwariowaliśmy. Monitoring też mamy.
Tyle wieści z górki.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich czytelników którzy do mnie zaglądają. Dziękuję że czytacie moje posty, komentujecie, odwiedzacie wirtualnie i pozostawiacie miłe komentarze. Do napisania ...
  

środa, 16 października 2013

Podsumowanie koziego sezonu

Październik zbliża się ku końcowi, a ja nadal przerabiam  mleko. W tym roku dziewczyny nie mają ochoty się zbyt szybko zasuszyć. W zeszłym roku o ile sobie przypominam w końcu sierpnia już było właściwie po mleku. Inna sprawa że chorowałam i trochę z musu zaczęłam je zasuszać.  Podsumowując sezon mleczny 2013 należał do udanych. Jestem dużo bogatsza w wiedzę praktyczną i teoretyczną dotyczącą przetwarzania mleka. Pierwsze próby zrobienia sera dojrzewającego wyszły bardzo obiecująco. Co prawda dopiero za kilka tygodni będę wiedziała czy zrobiłam produkt który zadowoli mnie i moją rodzinę, ale tyle to już poczekamy. Z musu przejęłam też stanowisko "wędzarniczego", do tej pory robił to święty, zazwyczaj kiedy miał więcej czasu w niedzielę. Nauczyłam się i ja. Chociaż muszę przyznać, że wędzenie w zimnym dymie wcale nie jest taką prostą sprawą. Szczególnie kiedy trzeba obsługiwać palenisko na wolnej przestrzeni bez zadaszenia. Dzisiaj wędziłam od rana w deszczu, kilka razy ogień wygasł całkowicie. Niestety nadal muszę się zadowolić zwykłą beczką i kawałkiem rury. Mam nadzieję że na przyszły sezon jednak wędzarnia, taka jaka mi się marzy powstanie.

Do mojego małego stadka przybył Dzidziol i Hania. Zobaczymy jak się koziołek spisał dopiero pod koniec zimy lub wiosną. Od tego zależy czy zostanie z nami jeszcze w przyszłym roku. Z Hani, alpejskiej kozy jestem też bardzo zadowolona. Ma dobry charakter, pyszne mleko i szybko zaprzyjaźniła się z pozostałymi kozami. Z tegorocznych maluchów została tylko córka Jadzi, niesforna Fifi, która wszystko na to wskazuje pewnie wkrótce przejmie przywództwo po mamie. Jest zadziorna, bardzo pewna siebie jak na niespełna 8-miesięczną kozę.  Chciałabym w przyszłości rozbudować obórkę żeby móc trzymać większe stadko, no ale zobaczymy jak się dalej wszystko potoczy. Kozy to nie tylko zabawne komunikatywne zwierzaki. To przede wszystkim wiele obowiązków. Karmienie, pojenie, wyrzucanie obornika, który narasta ani się człowiek obejrzy. Wieczne naprawianie ogrodzeń no i oczywiście niszczycielstwo. Mimo zabezpieczeń, siatek i płotów koza i tak znajdzie sobie drogę żeby zjeść nam nasz ulubiony z trudem wypielęgnowany krzaczek lub drzewko. Dlatego dawno porzuciłam mrzonki o pięknym ogrodzie. Oczywiście nie oznacza to że w koło domu nic nie rośnie. Mam kwiaty, krzewy i inne rośliny. Zostało jednak tylko to z czego kozy nie zdążyły poogryzać kory lub to co odrasta na wiosnę i walczy o przetrwanie. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Mam kozy, nie mam ogrodu. Niszczycielstwo zazwyczaj przybiera na sile o tej porze roku ponieważ na łąkach nie ma już zbyt wiele roślin, którymi zadowalają się kozy. Za wszelką siłę starają się więc wtargnąć do ogródka. Nie będę wymieniać co zjadły, bo chyba łatwiej by było napisać czego nie lubią :)

Jakiś czas temu po rozważeniu wszystkich za i przeciw zdecydowałam się zarejestrować kozy.  Kiedy kupowałam pierwszą z nich nie miałam pojęcia że jest obowiązek rejestracji tych zwierząt. Długo wahałam się czy zakolczykować moje dziewczyny. Długo by opisywać moje rozważania i rozterki z tym związane. To temat być może kiedyś na kolejny wpis. W każdym razie moje dziewczyny mają "piękne" ozdoby w uszach i już tak będzie musiało zostać. 

Zostawiam zdjęcie jeszcze pachnących serów i uciekam zobaczyć co słychać w obórce. Pozdrawiam. 



poniedziałek, 14 października 2013

Niedziela

Nareszcie doczekaliśmy się kilku ciepłych dni. Taką jesień muszę przyznać to i ja nawet lubię. Rano mgła otula wszystko jak okiem sięgnąć, ok 10 wyłania się piękne słońce, a koło południa można już nawet spacerować w krótkim rękawku. Szkoda tylko, że tak mało  ciepła tej jesieni, a jeśli wierzyć w prognozy ma się robić coraz chłodniej.
Trzeba wykorzystać ten czas maksymalnie. Wybraliśmy się więc na wycieczkę. Celem miało być zebranie dzikiej róży na wino. Patrząc na smętne miny kóz zamkniętych w zagrodzie udało mi się "przekabacić" świętego żeby je zabrać do góry. Nie było łatwo, ponieważ uważał że rozejdą się nam po okolicy i szukaj wiatru w polu. Wypuściłam  jednak towarzystwo z zagrody i w drogę. Na początku nie były chętne iść za nami, jednak w miarę oddalania się od domu zaczęły się bardzo pilnować.




Początek wspinaczki. W oddali uważniejszy obserwator dostrzeże dach naszego domu.



Kozy dzielnie maszerują. Co prawda trwa to dość długo ponieważ muszą chwytać co smaczniejsze kąski. Jak zwykle Dzidziol trzyma się blisko mnie, a Hania zawsze pozostaje na końcu.

Pokonaliśmy już najbardziej strome zbocze. Przed nami roztaczały się takie widoki.




Tam daleko majaczą Tatry po słowackiej stronie. Niestety zdjęcie robione telefonem pod słońce, więc nie bardzo widać. Ale uwierzcie na słowo, są tam :)


Idziemy dalej. Niestety róży bardzo mało, święty rozczarowany.  Za to jakie widoki :)
Zwalniamy trochę, dajemy towarzystwu najeść się napotkanych roślin i krzewów.



Po dłuższej chwili zbieramy się znowu do drogi. Róży jak nie było tak nie ma. Mijamy zagajnik. Kozy niezbyt chętnie, ale nadal idą za nami.







Wreszcie naszym oczom ukazuje się polana a na niej taki widok.



Mamy ogromną ochotę kontynuować wycieczkę, cały czas z nadzieją że znajdziemy więcej krzaków owoców dzikiej róży na wino. Zresztą widoki są piękne. Niebawem mam też nadzieję spotkać stado kóz i owiec które właściciel wypasa na tych terenach.

Niestety w pewnym momencie nasza Jadzia, przywódczyni robi w tył zwrot i uznaje że dalej nie idzie. Wszystkie kozy podążają za nią. Cóż było robić, z pewnym ociąganiem i my zawróciliśmy. Spotkaliśmy je na słonecznej polance gdzie pasły się w najlepsze. Święty z barku róży zajął się zbieraniem głogu a ja rozkoszowałam się widokami i ciepłem promieni słonecznych.





W międzyczasie odnalazł nas Filip który dołączył do wycieczki.




A nawet zebrało mu się na zabawę.








A potem w przeciągu bardzo krótkiej chwili zaszło słońce, powiał chłodny wiaterek i trzeba było wracać do domu.





A  przed domem na tarasie czekała na nas koteczka która na razie jest za mała na takie wycieczki.


Nadal mi szkoda lata i bardzo żałuję że to chyba ostatnia taka piękna, ciepła i słoneczna niedziela w tym roku. Może zima okaże się łaskawa ?


Dziękuję Wszystkim miłym czytelniczką za porady w sprawie koteczki. Ma się dobrze, poznała już podwórko i śmiga po całym obejściu. Jest ciekawska, bardzo przyjacielska, odważna i miła. Biegunka ustąpiła po podaniu leków. Niestety nadal ma problemy z kuwetą. Ma swoją osobistą ponieważ Filip  i załatwia swoje potrzeby na zewnątrz. Cóż, może wkrótce się nauczy.


















środa, 9 października 2013

Koty

Dziękuję wszystkim za pomoc. Kotek okazał się kotką, o dziwo zdrową i rozdartą do granic. Biegunka powoli ustępuje, nie ma kociego kataru, ani innych chorób. Zaropiałe oczy zakraplam dwa razy dziennie. Niestety nadal załatwia się na posłaniu czym doprowadza mnie do rozstroju nerwowego bo co jak co, ale kocie kupy śmierdzą okropnie.
Próbowałam ją zapoznać z Filipem, ale ten nie jest zupełnie zainteresowany. Ucieka jak najdalej i patrzy z wyrzutem. Wzięłaś sobie to wychowuj, ja się nie mieszam i wcale a wcale nie interesuje mnie to małe, wrzeszczące coś. Suka również z całkowitą obojętnością przyjęła rozdartego kociaka. Razem z Filipem wylegują się na tarasie ignorując wszelkie próby zapoznania się z nowym intruzem. Pewnie wiele czasu upłynie nim zaakceptują nową towarzyszkę. Co mnie cieszy nie ma w nich agresji. Chłodna obojętność. Dziwny ten zwierzęcy świat. Ich oczy zdają się mówić, mieliśmy spokój a ty znowu musiałaś do domu coś przytargać. Cóż, poniekąd mają rację ....




,


wtorek, 8 października 2013

Wszyscy mają, mam i ja

... mógłby żartobliwie zabrzmieć tytuł dzisiejszego wpisu, albo moda na kota.
 Niestety sytuacja wcale nie jest śmieszna. Wraz z zaczynającymi się chłodami jesiennymi i zbliżającą się zimą sytuacja wiejskich zwierzaków zaczyna robić się tragiczna. Oczywiście nie wszystkich, ale niestety świadomość wielu osób jest nadal niska w naszym społeczeństwie. Bieda zmusza często do drastycznych kroków. W naszym miasteczku biedy raczej nie ma, ludzie radzą sobie, większość pracuje na miejscu, część na wyjazdach. Niestety zwierzęta traktują w sposób okrutny. W przeciągu ostatnich kilku dni przybłąkały się do nas dwa psy, chciano mi "wcisnąć" chorą kozę której "nie opłacało" się leczyć, a strach było zjeść.. No a wczoraj jeden z kociaków które "jakaś dobra dusza" pozostawiła na cmentarzu trafił do nas . Nie powiem że jestem zachwycona i kotkiem i sytuacją. Biedaczysko wymaga intensywnego leczenia, i kamienia. Zaropiałe oczy, pasożyty i pewnie inne schorzenia. Trzeba kociaka leczyć i odkarmić, na razie skóra i kości.
Nie jestem typową kociarą. Muszę się nawet przyznać że koty chyba nawet mnie nie lubią. Mnie też jest bliżej do psów i kóz. W ciągu 4 lat mieliśmy tutaj trzy kotki i jeden miot szczęśliwie wychowanych kociąt, które znalazły nowe domy i żyją do dzisiaj. Czyste,śliczne, wysterylizowane. Trzy kotki zaginęły. Został Filip który nie oddala się od domu, ale też nie łapie myszy. Po prostu jest, szczęśliwie już trzeci rok. Z Filipem łączy mnie szczególna więź. Być może dlatego że często obrywa od  obcych kocurów, które czasami zabłąkają na nasze podwórko i zwyczajnie mi szkoda tego fajtłapy. A może dlatego że urodził się w naszej kuchni i tyle lat już trwamy razem. Nie jestem dla niego zbytnio wylewna, nie pozwalam mu się wałęsać po łóżkach ani spacerować po blatach kuchennych. Natomiast zawsze może liczyć na schronienie i  michę smacznego jedzenia. Kot zna swoje miejsce i zwyczaje panujące w domu. Dlatego daleka byłam od przygarniania kolejnego. Ale jest i trzeba tą biedę wyleczyć. Może się utrzyma, a w przyszłości stanie się łowną, sympatyczną kotką/kotem, może kiedyś nawet złapie jakąś małą myszkę ?

Kochani czytelnicy, czy ktoś z Was wie jak nauczyć kota czystości. Na razie mimo powystawianych kuwet maluch załatwia się na swoim posłaniu. Wsadzam go do piasku po każdym jedzeniu, niestety on uparcie wraca do koszyka załatwić potrzeby. I czym karmić tego kociaka. Nie wiem ile może mieć tygodni. Maleństwo i chudzielec z niego, mieści się na dłoni.
Zdjęcia wstawię jak się zbiorę żeby zrobić. 

czwartek, 26 września 2013

Burza

Nie napiszę, że zupełnie mnie to nie ruszyło ponieważ skłamałabym. Deklaracje jednak były takie. Owieczka zakupiona wiosną miała być przeznaczona do konsumpcji. Nadeszła pora żeby pożegnać się z puchatą koleżanką. I tak oto kilka dni temu we mgle porannej przy pomocy chłopaka który zna się na rzeczy, nasza owca dokonała żywota.  Cóż mam napisać, że miała dobre życie i się rozczulić. Nie napiszę.

Za to zjedliśmy wyśmienitą pieczeń z udźca jagnięcego. Barszcz ugotowany na żeberkach wyszedł zupełnie inny niż na mięsie zza sklepowej lady.  Dzisiaj wyciągnęłam kolejne porcje na pasztet. Jestem przekonana, że będzie pyszny.
Stwardniałam mieszkając tutaj. Podejmuję decyzje których jako typowy mieszczuch zapewne bym nie podjęła. Rodzina (ta z miasta) raczej nie popiera, wolą kupować mięso w sklepie. W przyszłym roku pewnie też zdecyduję się na jagnięta. Może pomyślę o zakupie brojlerów.
Przez ostatnie trzy lata urodziło się u nas kilka koziołków. Ludzie mówią, zabij, spróbuj jakie dobre mięso. Jednak jakoś nie mogę. Rodzą się te maluchy w naszej obórce, wynoszone, wygłaskane, ufne. Wyrastają z nich łobuzerskie "małe byczki" i idą w świat. Zobaczymy co wiosna przyniesie.

Na razie mamy swoje mleko, jaja, sery. Co prawda polegałam w tym roku w warzywniaku, no ale nie można mieć wszystkiego. Pomidorów, ogórków i cukinii udało się trochę zebrać. Zrobiłam trochę przetworów. Ostatnio paprykę, pyszna wyszła, słodka taka jak lubię.

Na pastwiskach rosną kanie w zastraszających ilościach. Można wiadrami zbierać. Powiadają że rosną tam gdzie wypasane są zwierzęta. Widocznie coś w tym musi być.

A dzisiaj po południu niebo zachmurzyło się i zagrzmiało. Przeszła krótka, ale bardzo intensywna burza z gradem. Przyznam szczerze że z Młodym trochę stracha mieliśmy. Po burzy zapanowała ciemność i przez kilka godzin nie było prądu. Lekcje przy świecach przy ciepłym piecu kuchennym w którym wesoło trzaskało drzewo. Powrót do przeszłości ... ? :)

niedziela, 22 września 2013

Niedziela

Lubicie niedzielę ? Ja muszę przyznać że nie za bardzo. Pozwoliłam sobie dzisiaj na kompletne lenistwo snując się wokół domu podglądałam jak przyroda zaczyna powoli zmieniać barwy. W ogrodzie mimo wielu jeszcze kwitnących kwiatów widać jesień. Większość krzewów już przekwitła a  to co zostało, tylko jeszcze przez chwilę będzie cieszyć oko.
Dawno nie dodawałam zdjęć na bloga. Postanowiłam nadrobić zaległości i wstawić kilka. Codzienność naszych zwierzaków i trochę innych widoczków. Jedyna pelargonia której nie zdążyły zjeść kozy kwitnie jak szalona i nic nie wskazuje na to, żeby miała przestać. Niestety większość kwiatów padnie po pierwszym większym przymrozku. Niedobitki pomidorów nadal w foliaku,  w nadchodzącym tygodniu muszę już zrobić z nim porządek.  





Kózki nadal dają mleko, czas serów jeszcze się nie skończył , co oczywiście cieszy mnie niezmiennie.


Pan kogut wraz ze swoim haremem :)




Kozy wracające z wczorajszej wycieczki - ucieczki.



Kozy dzisiejsze na łące






No i poszły sobie ... ;)


Jak jesień to i grzyby. Szału nie ma, ale ziarno do ziarnka, dzisiejszy "urobek"


A  tak sobie rosły ...


Jeszcze kwitną ...




Nadrobiłam zaległości zdjęciowe za poprzednie posty i te do przodu. Mam nadzieję że nie zanudziłam Was za bardzo. Całkiem nie dawno, przynajmniej tak mi się wydaje pisałam że mam urodziny, dzisiaj znowu mam urodziny, nie będę się chwalić które :)
Pozdrawiam