środa, 29 stycznia 2014

I to by było na tyle

Kochani czytelnicy. Blog "Na górce" dobiegł końca. Przez prawie pięć lat pisałam w nim o moim nowym życiu tutaj w górach. W obecnej chwili wsiąkłam w klimat i krajobraz miejsca w którym przyszło mi żyć. Nic nie jest już nowe, co nie znaczy, że niekiedy nie bywa ekscytująco. Sprawy które kiedyś opisywałam z perspektywy mieszczucha, dziś nabrały zupełnie innego światła. Pora zatem pożegnać się z górką i przenieść w inne miejsce.
Z boku na pasku jest mój adres mailowy, jeżeli ktoś z Was ma ochotę przenieść się razem ze mną, bardzo proszę o kontakt, podam Wam nowy adres bloga. Dlaczego w takiej formie wyjaśnię już na nowym miejscu.

niedziela, 26 stycznia 2014

Mamy zimę


Było tak, jakby odwiedziła mnie koleżanka z którą znamy się wiele lat i właśnie wpadła na kawkę, no nie jedną, okazało się bowiem, że obie jesteśmy bardzo "kawkowe". Jolę tak właśnie sobie wyobrażałam, ciepłą, silną i przebojową osobę. Było świetnie i bardzo, bardzo pozytywnie. Gadałyśmy i gadałyśmy, cały dzień i pół nocy i potem jeszcze kawałek dnia i pewnie mogłybyśmy jeszcze tak długo. Myślę, że to spotkanie z Jolą było mi bardzo potrzebne, chyba pomogła mi podjąć pewne decyzje, co do których nie miałam do końca przekonania, a od lat kłębiły się w głowie. Za co jej w tej chwili tutaj na blogu bardzo dziękuję. Pewnie za jakiś czas napiszę jakie to decyzje i czym zaowocowały. W każdym razie dziękuję Jolu za odwiedziny i zapraszam.

A na górce
Spóźniona, ale dotarła, najpierw przymroziło, potem nasypało. Nareszcie jest swojsko i tak jak powinno być.  Znowu poślizgi nie do końca kontrolowane, łopata koleżanka i wszystkie inne atrakcje. Piece huczą wesoło przerabiając po kilka koszy drewna na dzień.

Kozy wypuszczone ze swoich boksów nie potrafią się zintegrować, więc tłuką się na głowy i na rogi.









Jedynie Dzidziol nie wdaje się w babskie porachunki i wesoło bryka po śniegu.











czwartek, 9 stycznia 2014

Styczeń

Zbieram się do napisania tego posta żeby jakoś nowy rok zainaugurować. To już piąty rok jak zaczęłam prowadzić bloga, kawałek czasu. Miałam zamiar wspominkowy post napisać, ale chyba odłożę to na inną okazję.
Od Sylwestra mieliśmy gości praktycznie do wczoraj. Córka wpadła jak po ogień, trzy dni, nie wiem kiedy minęły i nadszedł czas rozstania, a za nim przyszedł smutek i czas na przemyślenia, bo jak wiadomo małe dzieci mały kłopot, a duże jeszcze większy. W domu znowu cicho i pusto. Syn całe popołudnie spędza na odrabianiu lekcji i swoich sprawach. Tak więc siedzę i rozmyślam. Nie wiem dlaczego tak jest od wielu lat u nas, że zimowy czas nie jest dobry. Zazwyczaj wyskakują jakieś problemy, które w końcu i tak się pewnie rozwiążą, ale nerwów napsują i wprowadzają mnie w kiepski nastrój. I ta zima, nie zima, pochmurna i ciemna, też nie pomaga w pozytywnym myśleniu. W ogródku na pociechę kwitną żółte prymulki i bazie się pojawiły na drzewach. Kury znoszą jaja jakby wiosna była. Mała liliputka którą kupiłam w sierpniu na jarmarku okazała się kogutkiem na krótkich nóżkach i właśnie uczy się piać. Tak więc stan drobiowy na dzień dzisiejszy to dziewięć kurek, dwa dorosłe koguty i śmieszny liliput. Lis na razie odpuścił i od października całe towarzystwo jest w komplecie. Jeden duży kogut musi skończyć wkrótce w garnku, chociaż odwlekałam chwilę egzekucji. Niestety, nasza przyjaźń się skończyła i przestaliśmy się lubić. Ostatnio skoczył na mnie, czego wcześniej nie robił, na tyle dotkliwie że mam dwa ogromne siniaki na nogach. Niewdzięcznik jeden. Kozy coraz grubsze, zaczynają polegiwać. Wkrótce pierwsze maluchy pojawią się na świecie. Dzidziol nadal jest grzecznym i spokojnym kozłem, co mnie ogromnie cieszy. Pamiętam jak Bolek rozwalał wszystko co napotkał na swojej drodze. Za to kozy, jak to baby bywają humorzaste, wczoraj Hanka z Luśką tłukły się na tyle  poważnie, że poraniły sobie głowy i musiałam interweniować.
A jutro odwiedzi mnie Jola z Jolinkowa. Po raz kolejny będę miała okazję porozmawiać "na żywo" z osobą, którą poznałam przez bloga. Bardzo się cieszę na to spotkanie.


środa, 25 grudnia 2013

Zimowe kozy

Piąta zima w górach, a jeszcze tak ciepło nigdy nie było o tej porze roku. Od wczoraj wieje halny przynosząc masy ciepłego powietrza. Śniegu już niewiele zostało. Wiatr duje w kominach, a na termometrze 10 stopni. Aura przypomina bardziej Wielkanoc niż Święta Bożego Narodzenia. Korzystając zatem z pięknej pogody wypuściłam dziś nasze kozie towarzystwo na łąkę. Zdziwiłam się bardzo ponieważ kozy nie nawykłe biegać w grudniu po pagórach. Z pewnym ociąganiem jednak zaczęły wspinać się na wyższe wzniesienia, a po chwili pasły się na zielono brązowej murawie jakby to wrzesień był, a nie czas zimowy.
A ja jak zwykle w święta kręcę się, nie bardzo mogąc sobie znaleźć miejsce w tym nic nie robieniu, bo nawykłam jednak do bardziej aktywnej czynności ruchowej.

Tak więc przedstawiam Wam zimowe kozy w wydaniu wiosennym mając jednak nadzieję na kawałek przyzwoitej zimy w nadchodzącym roku.

Luśka,  której już co nieco się przytyło od lata ;)

Dzidziol przyjaciel wszystkich, wesołek i zawsze blisko ludzi.

Hanka, stanowczo woli męskie towarzystwo, moje sprawowanie opieki nad nią, to jest karmienie, pielęgnację i pojenie traktuje jako "większe zło". Natomiast święty może ją głaskać do woli, jemu podtyka łeb na czochranie. Mnie tylko toleruje ;) 

Luśka po raz kolejny. Pieszczocha i moja pupilka. Nasza pierwsza koza.

Jadzia, nadal przywódczyni stadka. Koza przewidywalna, bardzo "przytulaśna", chodząca łagodność do ludzi. Grzebie w kieszeniach, obgryza guziki. skoczna i bardzo, bardzo wesoła. No i Fifi, córka Jadzi. Cały czas z mamą. Wejdzie wszędzie tam gdzie wydawało by się nie możliwe i wciśnie nawet w najmniejszą szczelinę. Bardzo nie przewidywalna "wariatka". Ciągle trzeba ją ratować z opresji.







poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świąteczny czas

Ogarnęłam się  i parę dni  temu przestałam bojkotować Święta. Jednak tradycja to tradycja i tak jak moja mama, mama świętego, babcie, prababcie i miliony innych kobiet wzięłam się z pewnym ociąganiem za to, co do mnie należy. Tak więc piszę do Was znad pierożka i makowca, życząc Wam Moi Drodzy Czytelnicy Wszystkiego Dobrego, nie tylko w trakcie nadchodzących dni. Szczęśliwego Nowego Roku, żeby spełniły się w nim wszystkie Wasze marzenia.
Pozdrawiam i do napisania wkrótce.




poniedziałek, 16 grudnia 2013

Grudzień

I tak minął sobie kolejny miesiąc mojego nie pisania na blogu. Nie mam o czym?  zawsze się coś dzieje, życie się toczy jak zwykle, raz na górze, raz na dole, raz pod wozem, a raz na nim.  Tylko czasami człowieka taka blokada dopada.
No, ale nie o tym miałam. Na górkę oczywiście zima przyszła, nie myślcie sobie że nie. Śniegu nie ma zbyt wiele, ale trzyma się całkiem i mimo kilku godzinnej temperatury plusowej w ciągu dnia, wcale nie ma zamiaru się stopić. Może nie jest to zima do jakiej przyzwyczaiłam się w ostatnich latach, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, wszak dopiero się zaczyna. Tak więc auto na dole od tygodni dwóch, a może nawet trzech, piece huczą całą parą, zwierzyna porosła zimowym futerkiem i grzeje się najczęściej w obórce. A ja skarmiam to całe towarzystwo i zaczynam się zastanawiać na czym to moje życie upływa. A może by tak wyjechać do ciepłych krajów i przyjąć nowe priorytety ? Mam doła ? chyba nie do końca. Tak tylko rozważam, szczególnie rano kiedy ciemnym świtem zaczynam swój dzień świstaka. Gazetka (koniecznie Tesco- najlepiej się palą) drewienka cieńsze, grubsze, uff znowu wygrałam walkę o ogień. Potem rutynowo, dziecko na busa wyekspediować. Już jasno, więc trzeba nałożyć uszatkę i zobaczyć co słychać w obórce.. Kot zresztą w tym czasie trzeciego śniadania się domaga. Wszak jako jedyny wstaje ze mną po ciemku i dzielnie towarzyszy udając wesołka,  robiąc przewrotki pod moimi nogami np. kiedy z kopą wielką siana próbuję bez upadku po lodzie wylawirować do obórki. Tak zaczynam dzień świstaka, w podobny sposób zresztą go kończąc.

Za chwilę trochę się odmieni, minie kolejny rok, jakieś uszka w barszczu będą pływały, jakiś karp straci życie, a potem stos nikomu już nie potrzebnych, smutnych choinek wyląduje na śmietnikach. Tak święta, tuż, tuż ... mija kolejny rok ... wystrzelą szampany