piątek, 28 grudnia 2012

Bez tytułu

Otworzyłam drzwi. Weszłam do niewielkiej sali. Na dwóch ścianach lustra ...  już tu kiedyś byłam ... ? Ostre światło jarzeniówek. W kącie na krześle siedzi kobieta w średnim wieku. Mocny makijaż, długie jasne włosy opadające na plecy, loki wijące się po ramionach. Mimo swoich lat jest bardzo ładna. Gdzieś kiedyś ją widziałam ... w tle muzyka, gra cicho. Kobiecy gwar, cała sala wypełniona dziewczynami, najwięcej jest młodych, ładne i zupełnie przeciętne, szczupłe i takie sobie. Przebierają się. Będą ćwiczyć .... ? Jedna ciągnie mnie z rękę. Przebieraj się ... nie mam w co. Pożyczę Ci spódnicę ...  zakładam czerwoną długą kieckę. Dziwnie się czuję w obcym ciuchu. Druga daje mi chustkę. Brzęczą dzwonki ...
One tutaj ćwiczą, zaczynam sobie przypominać kobietę, kim jest. Ma znudzony wyraz twarzy. Z dezaprobatą patrzy na dziewczyny. Klaszcze w dłonie. Robi głośniej muzykę ... tańczcie ! rozkazuje. Ta którą wskażę siada na ławkę ... no tak ... zawsze była ostrą instruktorką.
Jest mało miejsca, dziewczyny wpadają na siebie. Spoglądam ukradkiem w lustro, mój taniec pozostawia wiele do życzenia. Pierwsze siadają na ławkę. Nie chcę odpaść, więc tańczę. Znajome rytmy ... idzie mi coraz lepiej, zaczynam czuć muzykę. Wiruję w jej rytmie. Napięcie opada. Nie widzę tłumu obok. Czuję się szczęśliwa. Blondyna nie ma już takiej surowej twarzy. Spogląda na mnie lecz widzę, że nie jest zadowolona. Wskazuje ręką ... na mnie .... ? nie, na szczęście nie. Odpada dziewczyna z grzywką, rzuca przekleństwo i siada na ławce. Zostajemy we trzy. Nie widzę tych pozostałych. Melodia mnie porywa i tańczę ... tańczę ... jestem szczęśliwa, nie widzę już luster. Chusta nareszcie się słucha i dzwoni pięknie w rytm melodii ....

...  wstawaj ! słyszę jak przez mgłę ... otwieram oczy. Mrok pokoju. Która godzina ? ósma, już ósma ! Siedzę przy kuchennym stole, popijam łyk pachnącej kawy. Za oknem mgła, ciemny poranek, ptaki wyjadają słonecznik z karmnika, przyleciała sójka ... jaka ładna ...

Nie widać lasu. Góry przysłania mgła. Taki mroczny dzień.
Rozrabiam zaprawę. Zanurzam w niej ręce i zaczynam smarować ściany. Ręce wędrują do góry. Bolą mnie trochę ale to smarowanie sprawia mi przyjemność. Na ścianie powstaje obraz .... 

wtorek, 25 grudnia 2012

Półmetek

Kochani i jak Wam mijają Święta ?
Ja się cieszę że to już półmetek i po jutrze normalny dzień. Rozpasanie, lenistwo i łasuchowanie to jednak nie dla mnie. Spokojnie u nas. Kontakt mamy stały z rodzinką  telefoniczny. Do południa ja nadawałam, po południu rozdzwonił się telefon świętego. Tak się złożyło że nasze rodziny porozrzucane są po całej Polsce i świecie. Nie ma możliwości nigdy spotkać się przy jednym stole. Cóż takie teraz dziwne czasy nastały.

Chłopcy pojechali się rozruszać na lodowisko, a ja leniuch nad leniuchy nie zdecydowałam się dzisiaj na wychodzenie. Sączę kawkę, zjadam dwudziestego piernika zagryzając śledzikiem i nadaję z oblodzonej, cały czas jeszcze mocno zasypanej górki. Słyszałam że na nizinach jest już po zimie a nawet wiosennie się zrobiło. U nas w dzień lekko temperatura dodatnia jednak nie ma szans z szybkie stopienie śniegu.
Myślę że Nowy Rok też powitamy w bieli.

Tyle już było życzeń na blogach. Przed Świętami przygnębiła mnie tęsknota z córką, wnuczkiem i rodzicami. Dzisiaj czuję się znacznie lepiej. Życzę Wam zatem Kochani spokojnych Świąt z najbliższymi.

Naszej pannie zielonej w tym roku brak stabilności w pionie ale co tam, ważne że jest ...


Stroik nad kuchennym stołem nie jest tym wymarzonym, trochę krzywy ...


A szopka nadal nie odnowiona jak co roku ...


.... sernik oklapł jeszcze przed wyciągnięciem z pieca, to wszystko szczegóły ... i tak święta są fajne ...

pozdrowienia z górki

piątek, 21 grudnia 2012

Nie tak


Kolejne święta bez nich ... smutek mnie ogarnął i tak mi nijako. Tak bardzo bym chciała usłyszeć babsiu, babsiu ! Pocieszam się że za pół roku znowu będą wakacje ... 

wtorek, 18 grudnia 2012

Nadal tyły i pyły

Wyłaniam się powoli z brudu i pyłu. Nie wszystko co zaplanowane zrobione ( jak zawsze zresztą ). Trzech rządków płytek co to miały być tylko położone w trzy godziny nadal nie ma i zapewne będą dopiero po świętach, ale co tam. Trzy ściany wyczyszczone i zafugowane ( była zabawa ). Ławka kuchenna prawie skończona, zbudowała się w dwie godzinki w zadymce śnieżnej. Co prawda nie ma jeszcze oparcia i ludowych kwiatków ale i tak cieszy jak nie wiem co. Za to o niebo lepiej wygląda od krzeseł z lat osiemdziesiątych na które już patrzeć nie mogłam. Nowy stół z desek też będzie ... kiedyś. Święty skoczył jeszcze na chwilkę do stolicy żeby i tam dokończyć co zaczął, przy dobrych wiatrach wyrobi się i wróci kiedy świąteczny czas nastanie.


A ja tylko trochę te pyły poomiatam pod jego nieobecność, wypiorę z 10 pralek prania, ubiję karpia którego wcześniej złowię/zakupię ? i załatwię jakąś choinkę.


A tak poważnie Kochani Czytelnicy nie mam szans wyrobić się z tym wszystkim do poniedziałku, ale wcale się tym nie przejmuję. Bo czy ja muszę koniecznie upiec te wszystkie placki i mięsiwa, wcale nie muszę. Czy sterylny dom jest sprawą życia i śmierci w czasie świąt, wcale nie jest. I tym optymistycznym akcentem kończę tego szybkiego posta.



Jeszcze tylko podziękowania. Wszystkim czytelnikom bloga którzy zostawili komentarze pod poprzednim wpisem serdecznie dziękuję za ciepłe słowa, podtrzymywanie na duchu i za to że jesteście. Przepraszam że nie odpisałam z braku czasu i głowy która buja w obłokach.


Szczególne podziękowania dla Joli z Jolinkowa za wspaniałą inspirację. To właśnie dzięki Joli i jej przepięknemu domowi zdecydowałam się na odkrycie bali u nas i najprawdopodobniej będziemy kontynuować prace dalej. Mam nadzieję że wkrótce wróci do nas i znowu będziemy się zachwycać jej wspaniałymi opowieściami.



Zbliża się półrocze, w szkole poszaleli. Młody się nie wyrabia, średnia 4,5, chce podnieść poprzeczkę więc całe popołudnia spędzamy przy książkach, pracach plastycznych, technicznych itp. itd. Często szczerze powiedziawszy głupich i niepotrzebnych "zjadaczach" czasu.



Wrzucam jeszcze kilka roboczych zdjęć i znikam.


  

sobota, 8 grudnia 2012

Wszyscy się cieszą ...


Wszyscy cieszą się z nadejścia zimy. Na blogach świątecznie biało i czerwono od ozdób a u mnie klęska wczesnej zimy. Nie mogę się pozbierać. Listopad był w tym roku wyjątkowo ciepły, temperatura średnio wynosiła 10 stopni na plusie. Jakoś nie spodziewałam się tak szybkiego ataku zimy i to zimy w tym mroznym wydaniu. Od tygodnia nocami temperatura spada grubo ponad 10 stopni na minusie, w dzień nie wiele cieplej. Przez remonty rozszczelniliśmy chałupę i teraz wieje po kątach. Tu dziura, tam dziurka, tu skute, w rezultacie piece idą przez cały dzień pełną parą a wieczorem szybko się wychładza.
I w zasadzie gdybym miała tylko takie problemy to by było nawet niezle, ale o innych sprawach nie chcę pisać na blogu więc pominę milczeniem.

Zasypało nas śniegiem, auto pod górką zostawiam, zaliczyłam też pierwszy poślizg który wyrzucił mnie na barierkę. Szczęście że była, inaczej wylądowałabym w rzece. To wszystko przez ten zimowy atak, nie byłam przygotowana na takie oblodzenie. Auto coś tam się porysowało ale już dawno przestałam zwracać uwagę na rysy, otarcia i korozje. Jeszcze mi tyłek wozi ale myślę że to są ostatnie tchnienia. Prędzej czy pózniej zostaniemy postawieni przed faktem zaciągnięcia kredytu na nowe - stare auto.

Świąt na razie u nas nie ma, nie czuję i już. Mam nadzieje że się zerwę może w ostatnim tygodniu przed i nadrobię zaległości a jeżeli się nie uda to chociaż potraw świątecznych nagotuję, pierników i strucli napiekę. Być może .... Na razie jutro przyjeżdża święty i kujemy kolejną ścianę. O dziwo dostał tydzień urlopu, może coś się uda popchnąć do przodu. A może nic nie popychać i spędzić po prostu miły rodzinny tydzień ? Z dzieckiem na lodowisko pójść, może do kina albo gdzieś po prostu, a może do wielkiego miasta skoczyć pooglądać komercyjnych Mikołajów. Zresztą nie muszę, wyobrazcie sobie że w środę otwierają u nas Tesco. Wielki świat przyszedł do nas. W sumie jestem w lekkim szoku, głupio w naszym miasteczku będzie wyglądał ten market. Już neony dają po oczach z daleka. Przynajmniej będzie gdzie kupić karmę dla psa i kotów,  proszek z promocji, świeczki i parę jeszcze innych rzeczy.

Gdybym nie dała rady tu wskoczyć jeszcze przed świętami już dzisiaj życzę Wszystkim czytelnikom bloga Wesołych Świąt, tak na wszelki wypadek. Może jednak na wyrost te życzenia, pewnie wpadnę się pochwalić skutą ścianą albo inną demolką.

Na koniec o kozach będzie. Się obraziły na jedzenie i mnie wnerwiają oprócz Jadzki bo ta je za dwóch, albo trzech ? być może .....

Nie robię ostatnio żadnych zdjęć ponieważ ograniczam wychodzenie z domu do minimum. Chociaż przez noszenie koszy z drzewem, co najmniej 3 razy muszę wyjść do kóz, wody itd. to i tak wychodzi że pół dnia spędzam na zewnątrz trzęsąc się z zimna. Aparat też na śniegu prześwietla i powoli kończy żywot. Mogłabym pokazać Wam piękną zimę w górach, ośnieżone szczyty lasów, skutą lodem rzekę ale nic z tego. Za to wczoraj zrobiłam kilka zdjęć kozom na zimowej przechadzce. Pokręciły się trochę po śniegu, poobjadały uschnięte pędy powojników i po 15 minutach wróciły do swojego lokum. Luśka chciała na siłę wejść do domu. Kiedyś im pozwałam ale po tym jak Jadzka wpadła do kuchni, zjadła w mgnieniu oka kwiatka z parapetu a potem na niego wskoczyła już ich nie wpuszczam. Moja mama która akurat przebywała u nas w gościnie prawie zawału nie dostała a potem zaczęła wyzywać mnie od szalonej wariatki ;)
A Luśka (zresztą ma imię jednej z moich ciotek) to moja ulubiona uczłowieczona koza. Może dlatego że pierwsza, no druga po Bolku. 












poniedziałek, 3 grudnia 2012

Kochanie zobacz jakie masz śliczne czerwone cegiełki

... powiedział  święty o 3 nad ranem kiedy balansowałam na stołku z fleksem w ręku. Pył i kurz wypełniał moje oczy i nos, marzyłam tylko o kąpieli i położeniu się do ciepłego łóżka. Niestety ani jedno ani drugie nie było możliwe. Woda z racji odcięcia jej dopływu miała popłynąć za kilkanaście godzin a łóżko było zimne ponieważ nie mieliśmy czasu napalić w piecu.


Po 3 godzinach snu w brzasku niedzielnego poranka ukazał się ogrom pracy którą mieliśmy wykonać w kilka godzin. Wszechobecny czerwono - brązowy pył ze szlifowania cegieł i belek nie pozostawiał złudzeń że będzie to ciężki dzień. Ok 18 pozbyliśmy się pierwszej warstwy zapylenia i wypuściliśmy dziecko z pokoju w którym zostało zamknięte do odwołania. Z czego na całe szczęście było bardzo zadowolone.


Pierwsze próby wypełnienia przestrzeni między balami gipsową zaprawą wypadły nader pomyślnie i czeka mnie z tym sporo zabawy. Oczywiście zaplanowane prace  nie są wykonane nawet w połowie tego co jeszcze przed nami. Mgliste marzenia o skończeniu do świąt są mniej niż realne. Pozostaje mi więc uprzątnąć to co zostało i piec pierniki. Kolejne prace dewastacyjne chałupy zaplanowaliśmy tuż po świętach.  Przy dobrych wiatrach być może noworoczny toast uda się spełnić w wykończonej albo prawie wykończonej kuchni.



Święty po 48 godzinach kucia i wynoszenia gruzu wsiadł do auta i przedzierając się przez śnieżną zadymę ruszył do stolicy. Na letnich oponach z poślizgiem mniej niż bardziej kontrolowanym, wiem że na szczęście do niej dotarł. Mnie nie pozostaje nic innego jak chwycić za łopatę odmieść szlaki i kontynuować odpylanie chałupy.
Zima się rozgościła chyba już na dłużej.