środa, 6 kwietnia 2011

Wiosna

Strasznie dawno mnie tu nie było. Cóż ... czasami trzeba pomilczeć albo raczej przemilczeć pewne sprawy.
Zamilkłam zimą - wracam wiosną :)

W tym roku zawitała na górce bardzo wcześnie. W poprzednich dwóch latach, o tej porze jeszcze spod śniegu się wygrzebywaliśmy. A dziś ? krokusy i przebiśniegi powoli kończą kwitnienie. Wystawiają główki śliczne żółte pierwiosnki zwane w tych stronach morelami. Tulipany wyciągają się do słonka. Z dnia na dzień coraz bardziej zielono. Spaceruję po ogródku z nadzieją że posadzone jesienią krzewy odrodzą się do życia. Jak co roku nie obyło się bez strat. Przemarzło mi  kilka róż a los kolejnych stoi pod dużym znakiem zapytania.



Całe dnie spędzam grzebiąc w ziemi, wysiałam pierwsze warzywa, czekam na wschody rzodkiewki i sałaty w foliaku. Pod koniec maja ich miejsce zastąpią pomidory.
W tym roku postanowiliśmy przenieść warzywniak na tył domu i zrobić ogrodzenie,dość mam sadzenia buraczków i sałaty dla sarenek, zresztą Bolesław też działa na tyle skutecznie że płotek stał się koniecznością. Prace na razie w toku. Poważnie też rozważam zaoranie kawałka łąki. Może pokusić się o większe poletko ogórków ? może trochę owsa dla przyszłych kózek ?



Zwierzęta te domowe i obórkowe również poczuły wiosnę. Suka z kotką całe dnie wygrzewają się na słońcu. Koziołek pasie się na łące. Nadal sam ale za kilka dni się to zmieni.
Kozy to wspaniałe zwierzęta jednak cały czas uczę się postępowania z nimi. Na razie z jednym osobnikiem płci męskiej :) jak na koziołka przystało jest strasznie rozbrykany, ciekawski i szybki. Nie raz miałam już styczność z jego rogami. W sumie łudzę się i chcę wierzyć ze jest to jego zabawa a nie chęć dominacji. Bolek dorośleje z dnia na dzień, nabiera coraz większej masy ciała, rośnie mu bródka i rogi. Wczoraj będąc w sklepie po paszę sprzedawca namawiał mnie na kastrację. Przemyślę ta sprawę ...

wtorek, 22 lutego 2011

Pozytywnie

I w zasadzie tak by mogło być ponieważ chłop tydzień w domu przesiedział, pokój Młodego prawie skończony. Znowu wyszło nie tak, w myśl powiedzenia,  jak się nie ma co się lubi - to się lubi co się ma. Remont i to co się działo przez ostatni tydzień pominę milczeniem. Nie wspomnę też o tym jak się zarwała podłoga w tym remontowanym pokoju tuż po skończeniu prac i wzniesieniu toastu, no nie wspomnę i już ...

A teraz powinnam napisać że jest fajnie, ale niestety nie jest. Chwilę po wyjezdzie chłopa mego zaczęły się dziać w domu rzeczy nie chciane, aczkolwiek całkowicie przewidziane albo może przewidywalne. I tak ( wiem, wiem jestem nudna ) na pierwszy ogień oczywiście w poniedziałek obudziłam się w lodowej krainie. O tym aby gdziekolwiek dojechać samochodem nie mogło być mowy i nie ma do tej pory. Na moje rozpaczliwe próby uruchomienia pojazdu ten pozostaje niemy i głuchy a raczej zalodzony. Nie pomaga suszarka do włosów ani nawet prostownik. Akumulatora to ja niestety sama nie potrafię wyciągnąć, sił na to nie mam.

Potem po kolei zamarzła woda, oczywiście o znalezieniu miejsca zalodzenia nie ma mowy. Tak więc z wiadereczkiem mknę sobie do zródła, w myśl kolejnego powiedzenia, zdrowa woda siły doda - a jakże dodaje.
I nawet fajnie by było gdybym te wiadereczka mogła ot tak sobie nosić, niestety tu już bez żadnego przysłowia podczas remontowego sprzątania  spadłam ze schodów. Spadłam szczęśliwie nawet bo kręgi uszkodzone ale nie połamane.

O pierdołach typu zepsuta klamka od drzwi które się nie zamykają nie będę już wspominać. Tak sobie tkwię w tym wszystkim ... i na myśl mi tylko jedno przychodzi, byle do wiosny ....

Jedynie Bolek nic sobie z tego wszystkiego nie robi, chodzi za mną jak wierny piesek po podwórku a kiedy zniknę mu z oczu wskakuje na stół i meczy żałośnie. To nic że zjadł mi już kilka iglaków i powojniki i jeszcze parę nieistotnych krzaczorów. Dobre samopoczucie kozła - bezcenne :)

Zdjęć dzisiaj nie będzie z powodu stanu kryzysowego ciała i umysłu mego.


Witam nowych i stałych czytelników bloga, bardzo się cieszę że Boluś podbił Wasze serca :)

sobota, 12 lutego 2011

A co tam na górce ?

Na górce w ostatnich dniach pięknie i prawie wiosennie się zrobiło. Miałam tyle energii że mogłabym przysłowiowe góry przenosić.
Niestety tak jak się można było spodziewać zima wróciła. Nowy atak był dla mnie nadzwyczaj bolesny.
Rano kiedy się obudziłam za oknem śnieżna zadymka. Jak okiem sięgnął biało, bialutko. A ja w swej naiwności wczoraj pod górkę wjechałam. I żeby jeszcze zabawniej było stanęłam  na wpół górki.
Myślę sobie ... no pięknie. Teraz ani do przodu, ani do tyłu nie da rady. Na myśl o zjechaniu tyłem po grubej warstwie śniegowej nawet myśleć nie chciałam.

Myśleć nie chciałam, ale coś zrobić trzeba było. Odmiotłam więc staruszka dokładnie i za kierownicę się wpakowałam. Najpierw w zamyśle miałam do przodu podjechać hamulcem ręcznym się wspomagając. Niestety próby moje spełzły na niczym. Koła boksowały a ja coraz bardziej się zakopywałam tworząc głębokie koleiny.

Cóż, trzeba było zrobić to co nieuniknione. Wrzuciłam wsteczny i tyłem postanowiłam zjechać. Jazda była oczywiście ze wszystkimi atrakcjami. Poślizgi wcale nie kontrolowane, patrzyłam tylko czy już mnie rzuca na brzeg czy dopiero za chwilę. Po 10 minutach manewrowania byłam na dole. Uff kolejny raz się udało.

Następnym razem wyjadę dopiero jak pewności nabiorę że wiosna u nas zagościła na dobre.

A co u Bolka ?

Boluś rozpuszczony przez mnie do granic. O ile można rozpuścić kozła ... no chyba można. Warzywka i owoce tylko z ręki pobiera i to pokrojone w maleńkie kawałeczki. Kiedy opuszczam jego lokum meczy na całą okolicę. Próbował też sił swoich na bramce wejściowej do obórki. Rogów swych użył do jej rozwalenia.
Bramkę naprawiłam i znowu na świat może spoglądać. Myślę że powoli jest gotowy do pierwszych spacerów. Niestety na razie na lince, ponieważ nie zamierzam go po górach gonić. Przykro mi że swobodę jego tak ograniczam. Mam nadzieję że wkrótce się to zmieni.

Koziołek zaliczył pierwsze spotkanie z moją suką. Niestety nie przebiegło ono tak jak chciałam. O ile suka towarzyska i przyjaznie nastawiona do wszystkiego, o tyle Bolus nie mógł zrozumieć dlaczego ta biała łaciata pragnie go polizać. Rogów więc swoich użył a suka chciała zębów. Tyle że byłam w pobliżu i nic złego nie stało się ani jednemu, ani drugiemu. Teraz wygląda na to że w drogę wchodzić sobie nie będą. Suka szerokim łukiem omija obórkę w której kozioł przebywa.

Inaczej sprawy przedstawiają się ze Szczęściarą. Ta na pogaduszki do Bolka sobie wychodzi. Siada naprzeciw niego i patrzą się jedno na drugie. W ogóle odkąd Bolek zamieszkał w obórce kotka zaczęła tam spędzać wiele czasu. Komicznie to wygląda kiedy łasi się do kozła i ociera o jego nogi. A on patrzy co to za dziwne stworzenie go odwiedza.

Ot i tyle się na górce dzieje. Niby nic a jednak ...

Odkąd zaczęłam opisywać Bolkowe przygody podniosły się statystyki na blogu. Dziennie około 100 wejść. No w sumie fajnie że mnie tak mnie tłumnie odwiedzacie. Fajnie by było też może się przedstawić, ale to jak już chcecie ... :)

Pozdrawiam Wszystkich bez wyjątku, tych cichych podglądaczy i tych co po sobie ślad zostawiają, to bardzo miłe ...

wtorek, 8 lutego 2011

Jak kupowałam kozła - akt drugi :)

A jednak Boluś chyba samotny się czuje :(
Kiedy siedzę z nim w obórce jest bardzo spokojny. Ciekawie łypie na mnie swoimi wielkimi oczami, coraz częściej podchodzi i daje się pogłaskać. Widzę że z godziny na godzinę lepiej się poznajemy a zwierzak nabiera coraz większej pewności siebie.

Wrócę jednak do początku opowieści o koziołku, jeszcze wtedy bezimiennym ...

Kiedy chłop dotarł do domu w piątkowy wieczór przywitałam go jak zwykłe chlebem i solą mi tu pasowało ;) nie, nie wróć, tak poważnie jak to się mówi przez żołądek do serca. W tym przypadku do kozła. Potraw więc jego ulubionych nagotowałam, oczywiście zadbałam też o napitek znanej marki, ten z pod samiuśkich Tater ;).

Po czym o kozle zaczęłam opowiadać. Chłop słuchał i słuchał i milczał. Kiedy w końcu i ja zamilkłam, zapytał ... no dobrze, dobrze ... ale właściwie po co Ci ten kozioł ? No i tu mnie miał ... niestety nie miałam przygotowanej odpowiedzi na to pytanie. "...  Noooo żeby mieć, potem kupimy kózkę i mleczko będzie i nawóz do ogródka ... i ... i ... oooooo może serek jakiś. A jak zrobisz ładne duże ogrodzenie to i łąkę nam wygryzą ... "
Chłop machnął ręką i wiedział już że po kozła chciał nie chciał będzie musiał pojechać, zresztą służbowym samochodem ponieważ uznałam że do naszej osobówki kozioł nie wejdzie.

W sobotę wczesnym rankiem w łóżku uleżeć nie mogłam. Z rana do obórki pobiegłam i sprzątać intensywnie zaczęłam. Chłop za mną przydreptał, popatrzył, pooglądał i też zabrał się za robotę. W kilka godzin obórkę uprzątnęliśmy, powynosiliśmy  niepotrzebne skrzynie, narzędzia i licho wie co jeszcze. Chłop jak to chłop, zaraz paśniczek na sianko zbił i modernizacje uskuteczniał. Ja wymalowałam  pięknie ściany. Około południa nowy domek był gotowy.

Po obiedzie zarządziłam ubieranie. Chłop zdziwiony pyta gdzie jedziemy ? No jak to gdzie ?, po kozła oczywiście. Jak to dzisiaj ?! już ?! zaraz ?! a co w niedzielę ludziom głowę będziemy zawracać ? Widać (miał nadzieję ?) myślał że może ja jednak z tym kozłem to nie na poważnie, a to całe sprzątanie i szykowanie na wyrost było ?
Nie dociekałam jednak.

Wpakowaliśmy się do służbowego busa i pognaliśmy do "większego miasta" ...

Ciąg dalszy nastąpi oczywiście. Będzie o tym jak kupowaliśmy Bolka i jak chłop całą niedzielę w obórce spędził ... :)



niedziela, 6 lutego 2011

Kochanie kupiłam kozła !!!

Właśnie tak wykrzyknęłam radośnie chłopu memu kiedy dojeżdżał do domu.
W słuchawce na kilka sekund zaległa głucha cisza, potem chłop wysapał ...
- " ... kozę znaczy się kupiłaś ? "
- " ... Kochanie no mówię że kozła, kozła znaczy capa " ...

Co było dalej opiszę jutro a dziś to tylko Bolka przedstawię ...

Nowy mieszkaniec domu na górce :)

Boluś zapoznaje się z nowym miejscem


I z michą 


I w zasadzie to mu się nawet chyba  podoba :)



czwartek, 3 lutego 2011

Zapach starego drewna


Są w naszych stronach urokliwe zakątki które mnie nieodmiennie zachwycają. Nie będę robić tutaj reklamy  miasteczka. Każdy wie że dobrze rozwijający się kurort narciarki o swoją reklamę dba sam. Wiele tras i stacji narciarskich można znalezć w każdym przewodniku.

Przedstawię Wam inne ciekawe zakątki. Postaram się na blogu sukcesywnie pokazywać perełki Beskidu Sądeckiego.
Szczerze przyznam że kiedy tutaj zamieszkałam niewiele wiedziałam o tych stronach. Jednak coraz częściej trafiam na ciekawe miejsca. Często posługując się przy tym "wygooglowaną" wiedzą ;)
Swojego czasu zaczęłam odwiedzać łemkowskie cerkwie których jest tutaj bardzo wiele. Niektóre  wspaniale zachowane, zachwyca mnie ich klimat i architektura. Dzisiaj jednak nie o cerkwiach chciałam ...

Kilka tygodni temu w naszym miasteczku otwarto maleńkie muzeum. Niewielki  budyneczek gromadzi pamiątki regionalne " Państwa Muszyńskiego" między innymi dokumenty historyczne, dzieła sztuki i eksponaty etnograficzne.

Mnie jednak najbardziej urzekają stare proste przedmioty codziennego użytku. Przyznam się że często będąc w miasteczku na zakupach zostawiam siaty w samochodzie i idę sobie powdychać zapach starego drewna i pomarzyć o piecu chlebowym z prawdziwego zdarzenia ... ponoć podobny był w naszym domu, niestety jak wiele innych przedmiotów się nie zachował ...




Wybrazcie sobie że jest to pralka dla bogaczy tak zwana "mieszczańska" ( odpowiednik naszej automatycznej ) w biedniejszych domach były zwykłe tary :)


A to prasa do wyciskania sera 



Na koniec skrzynia która którą kiedyś wykradnę z tego muzeum ;) moja ulubiona 



... i wiele, wiele innych eksponatów.

Żegnamy się już z " Państwem Muszyńskim " 


Nie jest to przekłamanie Państwo Muszyńskie rzeczywiście istniało. Poszperałam w internecie i znalazłam ale nie będę Was zanudzać :)


Chciałam bardzo podziękować Danusi z bloga "Ściborówka" za wyróżnienie mojej skromnej osoby na swojej stronie. Na razie nie za bardzo wiem co z tym dalej zrobić ale się dowiem :) JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ.
Oczywiście nie zasłużyłam, bo niby czym. Nie szyję, maluję tak że ... no, nie wyszywam bo nerwy bym straciła, nie umiem "dekupażować", na dodatek nie bardzo też lubię tą przecieraną biel dominującą na wielu blogach. Lubię jedynie robić "demolki"  ;-) Dzisiaj nawet taką jedną zaczęłam. To temat na kolejnego posta. Mogę jednak zdradzić że zbiłam dzisiaj  kupę gruzu z jednej ściany ( inspiracja oczywiście Jolinkowo ). W piżamie, do tego tłuczkiem do mięsa bo nie chciało mi się iść po młotek. Chłop jutro wraca i chyba mnie zabije ...  ;)

Przypomniało mi się !!! coś jednak umiem :) W zeszłym roku przez całą jesień robiłam anioły z masy solnej. Wszystkie sprzedałam na allegro. W okresie świątecznym,  byłam wtedy w desperacji, bez grosza i innych widoków na kasę. Te anioły to mi się wcale nie podobały :(





wtorek, 1 lutego 2011


Jakoś serca do pisania na blogu nie mam. Wchodzę, zaglądam co u innych, coś zacznę u siebie i nie publikuję. Bo o czym tu pisać ... ? że zima już by mogła iść precz, że temperatura na zewnątrz od tygodnia nocami spada w granicach 20 stopni, że auto zamroziło na amen, że w piecach palić trzeba na potęgę, że Młody religii uczyć się nie chce, a powinien bo komunia święta się zbliża.

Cieszą tylko coraz dłuższe dni i słońce które przyświeca  nam w okna.

Dzisiaj postanowiłam że muszę po prostu muszę wyjść z chałupy.

Wcześnie rano rozrobiłam sobie wapno w wiaderku, potem pomalowałam wiśnie. To nic że mikstura w wiadrze zamarzała, to nic że pędzel przykleił się do rękawicy. Wymalowałam wszystkie. Czyli pięć sztuk, tyle mamy na stanie :)
Te pięć wisienek przy urodzaju daje nam kilkadziesiąt słoiczków pysznej konfitury i 30 litrów słodkiego winka. W tamtym roku co prawda z racji kapryśnej pogody nie doczekaliśmy się ani jednej wisienki, może tej wiosny aura okaże się łaskawsza.

Oczywiście przy tym malowaniu miałam wspaniałe towarzystwo.




Potem niejako dla rozgrzewki posprzątałam w króliczych klatkach.



Cały czas w asyście moich pomocnic.


Dobrze wychowane Panienki, grzecznie czekały pod bramką obórki. Wiedzą że nie wolno im wchodzić do środka. Z tym bywa akurat różnie.

Jako że słonko jeszcze świeciło a ja nadal czułam niedosyt wybrałyśmy się na małą wycieczkę.

Wspinając się do góry minęłyśmy sad.

Stromo i ślisko ale dawałyśmy radę.




Jeszcze parę metrów i będziemy na górze. Tutaj jest granica naszych włości. Dalej wąwóz a potem łąki, lasy i Krynicka Jaworzyna :-)



Widok na wprost. W oddali Słowacja.


Widok po prawej stronie.
Niestety musicie mi uwierzyć na słowo. W bezchmurny dzień Tatry widać jak na dłoni.  Dzisiaj niestety nic nie widać :-( Zdjęcie pod słońce, dodatkowo mimo czystego nieba mgiełką wszystko zasłonięte.

Pora wracać. 
Zupa na gazie się gotuje, Młody w domu został, nie wiadomo co tam odczynia. Po drodze grzeczna dziewczynka zamieniła się w bardzo wściekłe zwierzę i nim zdążyłam dobiec zjadła kawał gałęzi Antonówki. 


Teraz zasłużony odpoczynek.


Kto odpoczywa ten odpoczywa. Ja muszę jeszcze podreptać do sklepu i nanosić drzewa. Trzeba rozpalać, będzie duży mróz.


Wnioski końcowe :-) 
Przyglądając się zdjęciom które tu wstawiłam ze zdumieniem odkryłam ... wszystkie moje zwierzaki są podobnie umaszczone. Chyba jakoś podświadomie je wybieram. W planach jest kózka ... hm ... są czarno - brązowo - białe ?


piątek, 21 stycznia 2011

Po balu

No po balu ...
Sama byłam sobie kapitanem, sterem i okrętem. Zakupy dla 20 dzieciaków, dekoracja sali, podanie tego wszystkiego co nakupiłam, o 12 w nocy jeszcze robiłam deserki. Z górki sunęłam z tym wszystkim jak wielbłąd dwugarbny, potem tylko posprzątać i już po 3 dniach zawracania głowy jestem wolna. Muszę jeszcze rozliczyć rachunki i rachuneczki, ale przecież jestem skarbnikiem to dam radę. Powinnam napisać że usatysfakcjonowana.  Może nawet trochę i jestem, ale jestem też okropnie głupia i naiwna że daję się tak wykorzystywać, powinnam się sama kopnąć w tyłek.

W środę wywiadówka, mam zamiar powiedzieć co o tym myślę, ale pewnie tego nie zrobię i nie rzucę tym rozliczonym zeszytem. Dlaczego ? ano dlatego że taka już jestem.

Nocami oglądam nasz polityczny kabaret i tak się zastanawiam do czego to doprowadzi ... w tym roku chyba trzeba pole ziemniaków nasadzić. Podobno jest takie powiedzenie,  nie pamiętam dokładnie ...  dobra gospodyni powinna mieć na zimę w piwnicy tonę ziemniaków, beczkę kapusty i wypasionego świniaka - coś w tym jest ...

Wyboru skarbnika klasowego dokonano podczas jego nieobecności na pierwszej wywiadówce kiedy to ów skarbnik zażywał rozkoszy w " wielkim mieście ".

wtorek, 18 stycznia 2011

Wczoraj przygotowując Młodemu kolację usłyszałam w telewizji że zbliża się dzień babci. Pomyślałam ...  trzeba zadzwonić i złożyć życzenia mojej mamie ... kroję kiełbasę i nagle olśnienie ... przecież też jestem babcią, no jakby nie patrzeć,  też życzenia mi się należą ... ciągle o tym zapominam :)

Krótko po urodzeniu wnuczka przekonywałam jakąś koleżankę o swojej racji, zapamiętale, mówię do niej ... " prędzej mi kaktus wyrośnie albo zostanę babcią " - ona mi na to ... " przecież jesteś " - no fakt jestem - śmiech ...

I tak to moje " babkowanie " często wprawia mnie w dobry humor. Najfajniej było kiedy wybrałam się z   maleńkim do przedszkola na zakończenie roku Młodego. Achom o ochom nie było końca. Wychowawczyni Młodego zachwycała się dzieciatkiem i dziwiła, że taka byłam szczupła w ciąży.
Kiedy mamuśki wystarczająco się już nazachwycały oznajmiłam że to wnuczek a nie synek. Ich miny ... bezcenne ... ;)

Fajnie tak powspominać ...

A u mnie ? Ogólnie niezbyt fajnie.

W sobotę podjeżdżam pod górkę, wysiadam z auta i widzę pod drogą rurę. Myślę sobie, ktoś zgubił ... dobrze że na nią nie najechałam. Biorę do rąk chcąc odrzucić ... au ... parzy i dymi ... nagle sobie uświadomiłam że to moja rura ... nie planowałam tego wydatku ...  zresztą z autem codziennie jakieś przygody ... często zapominam wyłączyć światła. Wczoraj musiałam na nogach dreptać po Młodego do szkoły ponieważ rozładowałam akumulator.

A podłączyć i naładować, nie lada wyzwanie. Dwa przedłużacze, prostownik, to wszystko ciągnę na dół ...  kto nie ma w głowie ten ma ...

Remontowo nic się nie dzieje, to znaczy coś dłubię ale bez zapału i bez specjalnych efektów. Nie ma o czym pisać.

Tak jak w zeszłym roku przygotowuję bal karnawałowy u Młodego w szkole. Na początku małomiasteczkowe mamuśki wcale mnie nie akceptowały. Teraz jeż już w miarę w porządku, ale to temat na oddzielny wpis, temat rzeka ...  z rozrzewnieniem wspominam czasy kiedy córka chodziła do szkoły w mieście a synek do przedszkola. Tutaj w małym miasteczku wszystko wygląda inaczej.

Nie jestem typem człowieka który szybko nawiązuje nowe znajomości. Przez pierwszy okres zamieszkiwania tutaj było mi bardzo ciężko. Najbardziej denerwowało mnie to że wszyscy mnie znają a ja nikogo. Ludzie gadali różne rzeczy. Przeważnie niezbyt pochlebne. Żyjemy trochę inaczej niż wszyscy, na dodatek bez ślubu. Pracujemy w niedzielę co absolutnie nie jest tutaj do zaakceptowania. Tak mi się wydawało.

Jednak po czasie okazało się że sąsiedzi to całkiem przyzwoici ludzie, pomocni i uczynni. Jakiś czas temu przekonałam się że nie warto zamykać się w swojej skorupie.
Zresztą obca to byłam  tylko ja. Em się tutaj wychował a rodzice jego ciszyli się wielkim szacunkiem wśród tutejszych mieszkańców. Ich przychylność daje się teraz odczuć.

Kilka dni temu jechałam taksówką do domu z miasteczka. Wsiadłam i podałam nazwę ulicy gdzie mieszkamy, bez numeru. Jakież było maje zdziwienie kiedy kierowca zatrzymał się pod naszą górką. Pytam go, skąd Pan wiedział gdzie mieszkam ?!  ... " no jakbym mógł nie wiedzieć ?! " -  ... no jasne jak ? :)

piątek, 14 stycznia 2011

Jest z nami zawsze, towarzyszy wszystkim ... dzieciom i starszym bez wyjątku. Myślę że nie ma na świecie osoby której obce jest to uczucie.

Tęsknota ... tęsknota matki za nienarodzonym dzieckiem, tęsknota dziecka za matką, tęsknota za wolnością, tęsknota za miłością ... tęsknota ... tęsknota ... jest częścią każdego z nas ... myślę że bez niej życie straciłoby wiele ...


Dlaczego to piszę ? ...  bo tęsknię ... mam chandrę i ogólnie fatalne samopoczucie ...

mając niespełna 37 lat zostałam babcią :)



rodziłyśmy w bólach kilkanaście godzin ... tego oto chłopczyka ... :)


Wkrótce po tym przyjechaliśmy tutaj, a córka wyjechała do kraju " mlekiem i miodem płynącego", gdzie młodym ludziom żyje się lepiej ...  czasami w taki dzień jak dzisiaj tęsknota bierze górę ...



Oprócz starych gratów, gór, zwierzątek i remontów miałam jeszcze jedną pasję ...  nie ma dnia żebym o niej nie myślała  ... a najczęściej mi się śni że znowu tańczę ...



Tęsknię również za tym Panem który wczesną wiosną wlazł na jabłonkę i ścinał gałęzie ... akurat ta tęsknota wypełni się za jakieś siedem dni ;)



Tęsknię również za takimi widokami z okna ...



... a miało nie być osobistych wpisów ...

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kornikowa mozaika

Zakładając tego bloga w zamyśle nie miałam zamiaru pokazywać wnętrz naszego domu i nie miał to być blog o wnętrzach. Skoro jednak zaczęłam z tą nieszczęsną podłogą ...
Chciałam napisać że w tym przypadku odnieśliśmy podłogową klęskę. Już po kilkunastu minutach szlifowania Chłopu mojemu poczciwemu odmówiła współpracy jedna maszyna potem druga. Biedny "dwoił się" i "troił" aby co zaczął dokończyć. Niestety dechy okazały się bardzo nadjedzone przez korniki.

Zastanawialiśmy się co dalej zrobić. Najłatwiej było by kupić nowe deski. Jest jednak kilka ale. Po pierwsze kuchnia przedzielona jest ścianką z rygipsu za którą mieści się łazienka. Trzeba by było ową ścianę rozbierać czego absolutnie na obecną chwilę nie mieliśmy w planach. Poza tym Em wszystkie prace wykonuje w trakcie bardzo krótkich wizyt w domu co kilka tygodni. Nie było więc możliwości ani czasu aby rozwiązać ten problem. Czyli kolejna prowizorka. A jak wiadomo prowizorki są najtrwalsze więc trzeba się przyzwyczaić. W sumie to nawet oryginalnie wygląda i mogę się założyć ze nikt takiej nie ma ;)

Zdecydowaliśmy więc dokończyć szlifowanie i pogodzić się z kornikowymi mozaikami. Podłoga na dzień dzisiejszy jest w stanie surowym, niczym nie impregnowana, nie malowana i taka pozostanie pewnie na długo.   Mianowicie do momentu rozebrania ściany i wybudowania właściwej łazienki. Potem zrealizujemy marzenie o kuchni, takiej prawdziwej z drewnianymi ławami i ceglanymi murkami.

Na razie musi zostać tak jak jest.

Pył sprzątaliśmy całą niedzielę. Dzisiaj zostałam sama na placu boju, odetchnę chwilkę i może w sobotę uda
mi się odmalować ściany,  niestety bardzo się przykurzyły po tym szlifowaniu. Muszę również położyć fugę wkoło pieca, ale to już sama przyjemność :)



Przygnębia mnie widok za oknem. Plucha, błoto, roztapiający się śnieg, mam wrażenie że na naszym podwórku zamieszkały wszystkie krety z okolicy.
Niektóre optymistki twierdzą  że wiosna blisko. Ja tak nie uważam, myślę że jest to krótki epizod odwilżowy, zima da nam się jeszcze "we znaki".

sobota, 8 stycznia 2011

Siedzę zamknięta. Dosłownie. Em ze szlifierką szaleje w kuchni. Rano zawiezliśmy Młodego do cioci i powynosiliśmy z kuchni wszystkie możliwe sprzęty. Reszta poowijana foliami.
Pył ze szlifowania drewna jeszcze długo pozostanie we wszystkich zakamarkach.
Wczoraj wymieniliśmy spróchniałe deski w podłodze. Okazało się że legary całkiem zdrowe. Pod podłogą wysypana warstwa pokruszonej cegły na niej gliniane klepisko. Całkiem przyzwoicie to wszystko wygląda. W związku z tym podjęliśmy decyzję o oczyszczeniu pozostałych dech.
Kiedy Em wymieniał dechy, ja skułam pozostałości starych płytek wokół pieca.
Już miałam jechać do miasta aby kupić nowe, kiedy przypomniało mi się że na strychu widziałam karton z płytkami. Za bardzo nie wierząc w to że uda mi się  znalezć coś interesującego, wdrapałam się na górę. Rzeczywiście warstwa z wierzchu pudła nie przedstawiała nic ciekawego. Kafelki z okresu gierkowskiego chyba, połamane, odrapane. Jednak przez warstwę kurzu w nikłym świetle latarki zauważyłam bardzo ładny kafelek w kolorze akurat przeze mnie wymyślonym.
Z wypiekami an twarzy dokopałam się do reszty. Pozbierałam szybko znalezione kafle i zabrałam się za liczenie. Zastanawiałam się czy  wystarczy na obudowanie pieca w koło ...
Wieczorem kafle były już w swoim miejscu przeznaczenia.
Dokładnie takie jak chciałam, w kolorze butelkowej zieleni.
No powiedzcie czy to nie jest czarodziejski dom ?

Relację fotograficzną ze zmian w kuchni przekażę w następnym poście, w tej chwili znalezienie aparatu graniczy z cudem.

Powinnam to zrobić na początku ale  zapomniałam :) Chciałam wszystkim podziękować za komentarze do poprzedniego wpisu. Dzięki Wam mam nadzieję uda nam się znalezć najbardziej ekonomiczne rozwiązanie ogrzania domu. Temat uważam cały czas za aktualny i jeżeli ktoś jeszcze ma ochotę zapraszam do komentarzy.

Za oknem plucha, szaro i mokro. Coraz bardziej tęsknię za wiosną. Marzy mi się pogrzebać w ziemi, posiać rzodkiewkę i słoneczniki. Pod koniec lutego wysieję nasiona pomidorów, które do połowy maja trzymam w domu na parapetach. Tutaj w górach klimat jest dużo ostrzejszy. Wszystkie delikatne rośliny sieję i wynoszę na zewnątrz dopiero po "zimnej Zośce". A i potem z uwagą śledzę prognozy zaopatrzona w liczne akcesoria do okrywania.
Odnalazłam dzisiaj zdjęcia z pierwszego roku gospodarzenia tutaj i uprawy małego ogródka. Zamieszczam więc kilka zdjęć.






środa, 5 stycznia 2011

Dylematy "grzaniowe"

Dom został zbudowany ok 1950 roku przez tatę Ema. Ponieważ rodzice nie byli majętni, materiały w tamtych czasach ciężko było zdobyć a także fundusze,  chałupka powstała ( domniemam )  najtańszym kosztem.
Domek  jak większość ówczesnych w naszych rejonach zbudowany na kamiennej podmurówce, z bala. Przestrzenie między nimi wypełnione są mchem. Dom początkowo posiadał dwie izby i sień, w pózniejszych latach zostały dobudowane jeszcze dwa pomieszczenia z pustaków. Tym sposobem zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami ok 70 m powierzchni mieszkaniowej :)
Nie ma co ukrywać, przez wiele lat nikt tego domu nie remontował. Liczne rodzeństwo Ema bardzo szybko wyprowadziło się z domu, jak i on również. W tamtych czasach wszyscy chcieli mieszkać w mieście :) Zostali staruszkowie którzy doczekali w nim wspaniałego sędziwego wieku.

Ogólnie dom roztacza ( jak dla mnie ) wspaniałą aurę i chyba lubi przyciągać ludzi, moje osobiste sugestie ;)
Niestety wymaga ogromnych wkładów finansowych których po prostu nie mamy. Żyjemy z jednej pensji i nie posiłkujemy się kredytami.
Przez dwa lata udało nam się wymienić większość okien, drzwi wejściowe, zamknąć wyjście na strych i w  miarę go uporządkować. Wyremontować najbardziej strategiczne miejsca.

Uporządkowaliśmy również ogródek w którym z różnym skutkiem uprawiam warzywa, odmłodzić sad który jak dla mnie przedstawia ogromną wartość, rosną w nim stare odmiany jabłoni, papierówki, szara i złota reneta oraz antonówki.

Ale miało być o ogrzewaniu. W domu znajduję się dwa piece. Kuchenny który ogrzewa kuchnię i prowizoryczną łazienkę oraz piec kaflowy w pokoju. Niestety pozostałe pomieszczenia są nie ogrzewane. W trzecim pokoju jest jeszcze koza,  nie daje dostatecznie dużo ciepła.
Borykamy się z problemem jak ogrzać pozostałą część domu. Piec centralnego ogrzewania odpada ponieważ  
nie mamy go gdzie postawić. Zresztą nawet w piecach nie palę węglem. Nie wiem dlaczego zapach palonego węgla jest dla mnie bardzo nie przyjemy i po prostu mnie dusi. Do tego wszechobecny czarny pył. Przez większość czasu jestem  tutaj sama z synkiem, musiałabym ten węgiel również sama dzwigać. Stanowczo wolę nosić koszyki z drzewem :)

Myślałam o ogrzewaniu kominkowym z nawiewem ciepłego powietrza. Szkoda mi jednak pozbywać się pieca kaflowego w pokoju. Im dłużej w nim palę tym bardziej go lubię :) Wydaje mi się że żadne urządzenie grzewcze nie jest tak ekonomiczne i nie daje tyle ciepła.
W ostatnim czasie zaświtał mi w głowie pomysł aby do pieca kuchennego podłączyć wężownicę i przyłączyć kaloryfery. Nie wiem jednak czy piec nie jest za mały. Może wybudować większy ? a może przebudować piece tak aby jeden grzał dwa pokoje. Jednak to rozwiązanie nie będzie do końca satysfakcjonujące ponieważ pozostanie kwestia trzeciego pokoju i przyszłej łazienki.
Marzy nam się również w przyszłości ( pewnie dalekiej ) przystosować strych jako użytkowy. Ale to już inna bajka :)

Może ktoś z czytelników bloga podpowie nam jakieś rozsądne rozwiązanie, jak ogrzewacie swoje domy ? W szczególności chodzi mi o te stare, w nowoczesnych wiem że nie ma problemu. Najczęściej już przed budową właściciele wiedzą czym będą ogrzewać i przeznaczają ku temu stosowne pomieszczenia. Co innego my - miłośnicy ruinek :) często musimy się niezle "nagłówkować"

Bardzo lubię tą kozę, jednak bardzo szybko stygnie



Piec kuchenny



I mój ulubiony w pokoju

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Kiedyś pisanie bloga przychodziło mi z ogromną łatwością. Powstawał post za postem, dzień po dniu. Pierwszego założyłam chyba ok 5 lat temu. Nawiązałam wtedy kilka wspaniałych znajomości, poznałam wielu ciekawych ludzi. Niestety posiadam przykrą wadę że często działam pochopnie i wszystkie zapiski po jakim czasie lądowały w "przestrzeni wirtualnej". Jedno kliknięcie i kilka lub kilkanaście miesięcy  znikało bezpowrotnie.
Może tym razem uda mi się poprowadzić ten dziennik trochę dłużej, może nawet przez cały dopiero rozpoczęty rok.

W sylwestra wróciliśmy. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło  podczas naszej nie obecności. O 4 rano przedarliśmy się do wychłodzonego domu. Woda na szczęście nie zamarzła, czego najbardziej się obawialiśmy. Jeżeli tak by się stało, do wiosny musielibyśmy nosić ją w wiadrach ze zródła.

Wkoło mnóstwo śladów, saren, zajęcy, lisich, odgadywaliśmy z Młodym tropy :)
Zwierzaki zadowolone z powrotu do domu. Muszę przyznać że obawiałam się podróży z nimi. Kotka po raz pierwszy jechała samochodem. Obie dziewczyny jednak łeb w łeb grzecznie leżały na tylnym siedzeniu. Mimo iż na co dzień za bardzo się nie kochają.

A wczoraj od rana mnie nosiło. Wstałam wcześnie, szybko zrobiłam obiad i zaczęłam intensywnie kombinować. W efekcie zażądałam od zdumionego Ema jakiegoś narzędzia którym mogłabym oderwać kawałek paskudnego linoleum leżącego na podłodze w kuchni. Chłop z pewnym ociąganiem wykonał polecenie. Nie powiedziałam mu od razu że moim zamierzeniem jest pozbyć się tego cuda w całości.
I tak najpierw mały  kawałeczek. Potem niewinnie " kochanie, zobaczymy jeszcze tutaj ... ? ".

Efektem czego cały wczorajszy dzień spędziliśmy na odrywaniu tego paskudztwa z podłogi. Pomocne okazały się szpachelka i szczotka druciana. Miałam nadzieję że deski które odkryjemy nie będą pomalowane farbą olejną, niestety płonne. Podłoga ogólnie nie wygląda za dobrze. Trzy dechy do wymiany całkowitej. Reszta będzie nam musiała posłużyć jeszcze jakiś czas, w tym roku nie planujemy remontu generalnego kuchni. Priorytetem będzie łazienka, która mam nadzieję powstanie latem.

A oto relacja z przebiegu prac :)

Jeszcze linoleum



Nie dobrze - dziury :(  Sprytnie ukryte pod kawałkami blachy. Chodząc po podłodze nie mieliśmy pojęcia ze pod spodem jest takie próchno.



Kto przybijał te gwozdzie ? Zgodnie doszliśmy do wniosku że znamy człowieka który jest taki dokładny :)



Efekt końcowy. Nie jest olśniewający ale wkrótce będzie lepiej. W najbliższej przyszłości oczyścimy dechy z farby. Potem zobaczymy.



A to zdjęcie oczyszczonej podłogi w pokoju. Żałuję tylko że pomalowaliśmy ją lakierem. Są ślady po kornikach, mnie to zupełnie nie przeszkadza.




I jeszcze ... zrobione przed chwilą. Widok z okna.







Widzę że przez bardzo krótki okres swojego istnienia blog zyskał kilku obserwatorów. Cieszę się z tego bardzo i pozdrawiam.