sobota, 8 stycznia 2011

Siedzę zamknięta. Dosłownie. Em ze szlifierką szaleje w kuchni. Rano zawiezliśmy Młodego do cioci i powynosiliśmy z kuchni wszystkie możliwe sprzęty. Reszta poowijana foliami.
Pył ze szlifowania drewna jeszcze długo pozostanie we wszystkich zakamarkach.
Wczoraj wymieniliśmy spróchniałe deski w podłodze. Okazało się że legary całkiem zdrowe. Pod podłogą wysypana warstwa pokruszonej cegły na niej gliniane klepisko. Całkiem przyzwoicie to wszystko wygląda. W związku z tym podjęliśmy decyzję o oczyszczeniu pozostałych dech.
Kiedy Em wymieniał dechy, ja skułam pozostałości starych płytek wokół pieca.
Już miałam jechać do miasta aby kupić nowe, kiedy przypomniało mi się że na strychu widziałam karton z płytkami. Za bardzo nie wierząc w to że uda mi się  znalezć coś interesującego, wdrapałam się na górę. Rzeczywiście warstwa z wierzchu pudła nie przedstawiała nic ciekawego. Kafelki z okresu gierkowskiego chyba, połamane, odrapane. Jednak przez warstwę kurzu w nikłym świetle latarki zauważyłam bardzo ładny kafelek w kolorze akurat przeze mnie wymyślonym.
Z wypiekami an twarzy dokopałam się do reszty. Pozbierałam szybko znalezione kafle i zabrałam się za liczenie. Zastanawiałam się czy  wystarczy na obudowanie pieca w koło ...
Wieczorem kafle były już w swoim miejscu przeznaczenia.
Dokładnie takie jak chciałam, w kolorze butelkowej zieleni.
No powiedzcie czy to nie jest czarodziejski dom ?

Relację fotograficzną ze zmian w kuchni przekażę w następnym poście, w tej chwili znalezienie aparatu graniczy z cudem.

Powinnam to zrobić na początku ale  zapomniałam :) Chciałam wszystkim podziękować za komentarze do poprzedniego wpisu. Dzięki Wam mam nadzieję uda nam się znalezć najbardziej ekonomiczne rozwiązanie ogrzania domu. Temat uważam cały czas za aktualny i jeżeli ktoś jeszcze ma ochotę zapraszam do komentarzy.

Za oknem plucha, szaro i mokro. Coraz bardziej tęsknię za wiosną. Marzy mi się pogrzebać w ziemi, posiać rzodkiewkę i słoneczniki. Pod koniec lutego wysieję nasiona pomidorów, które do połowy maja trzymam w domu na parapetach. Tutaj w górach klimat jest dużo ostrzejszy. Wszystkie delikatne rośliny sieję i wynoszę na zewnątrz dopiero po "zimnej Zośce". A i potem z uwagą śledzę prognozy zaopatrzona w liczne akcesoria do okrywania.
Odnalazłam dzisiaj zdjęcia z pierwszego roku gospodarzenia tutaj i uprawy małego ogródka. Zamieszczam więc kilka zdjęć.






3 komentarze:

  1. Piękny ten ogródek a na zdjęcia domowe nie mogę sie doczekać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale zrobiłaś SMAKA na wiosenne grzebanie w ziemi!!! Tylko wtajemniczone szczęściary-wieśniary wiedzą, jak cudownie pachnie wilgotna ziemia, heh.
    Podziwiamy też remontowy zapał - my, póki co, zimę odpuszczamy, szlifierkę odpali się, gdy będzie można otworzyć okna i nie skostnieć.
    I zdjęcia zielonych kafli po reinkarnacji p-l-e-a-s-e !!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. aż ślina cieknie od tej zieleni...a ziemia pachnie już w marcu jak ja słoneczko pogrzeje ...byle do marca...

    OdpowiedzUsuń