W związku z tym że trzeba przerwać prace ogrodowe opiszę jak to z Jadzią było.
Już od rana w środę Jadzia nie chciała jeść, wykazywała pełną nerwowość. Z obórki raz po raz dochodziło znaczące mee. Wieczorem mee ... przerodziło się w meczenie które moje słabe nerwy i wrażliwe ucho nie było już w stanie wytrzymać.
Rano ok 6 zbudził mnie Jadziny koncert. Wyprawiłam syna do szkoły i postanowić coś musiałam.
Zaczęłam rozważać przyprowadzenie/przywiezienie Bolka do domu. Szybko jednak porzuciłam tę myśl. Po pierwsze, jak wsadzić 100 kilowego kozła do samochodu ?, po drugie przewożenie go w osobówce mogłoby skończyć się dla mnie lub dla auta nieco drastycznie. Nie wspominając o Bolusiowym zapaszku.. Prowadzenie Capa na postronku przez pół wsi też jakoś mi nie odpowiadało. Nie żebym się wstydziła z kozłem paradować. Niechęć do tej eskapady wzbudzał przede wszystkim strach przed nadpobudliwym stworzeniem.
Cóż było robić, wybrałam jedyną opcję która mi pozostała. I tak wczesnym rankiem wybrałam się z Jadzią na spacer. Jadzia lubi wycieczki to też ochoczo ruszyła za mną. Po drodze podjadała co smaczniejsze chwasty i ziółka, na dłużej zatrzymała się przy wierzbie którą wręcz uwielbia.
Ok 50 metrów przed domem pana Frania Jadzia chyba zrozumiała czemu ma służyć nasza wyprawa. W krzakach już słyszałam pomrukiwanie i sapanie Bolusia.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nastąpiło radosne powitanie. Cap starał się ze wszystkich sił przypodobać swojej partnerce. Posapywał, pochrząkiwał, grzebał przednią racicą, zachęcał jak mógł. Jadzi nie trzeba było długo namawiać.
W tym czasie pan Franio pokazywał mi "rany" i opowiadał o podbojach Bolusia. A to jak wziął na rogi sąsiada, a to jak musiał wskakiwać na wóz kiedy rozwścieczony kozioł zerwał się z postronka. I o tym że całkiem niedawno w oborze zrobił dziurę na wylot w ścianie. Przyznam szczerze że nie do końca wierzyłam tym wszystkim opowieścią. Jednak kiedy pan Franuś nieopatrznie stanął blisko Bolusia ten myśląc że być może chce mu zabrać nową dziewczynę trącił go rogiem. Pan Franuś teatralnie odskakiwał od kozła a ja przyznam że miałam niezły ubaw.
Jeszcze kiedy Boluś mieszkał z nami czułam przed nim respekt, opowieści sąsiada sprawiły że naprawdę zaczęłam się bać.
Ponieważ gra wstępna przedłużała się uzgodniłam że zostawię Jadzię i przyjdę po nią wieczorem.
Kiedy wróciłam do domu już z drogi słyszałam jak Lusia i Franka nawołują Jadzię. Kozy to bardzo stadne zwierzęta, kiedy jedna zniknie z oczu są bardzo niespokojne.
Póznym popołudniem poszłam odebrać Jadzię. Pan Franuś z daleka krzyczał że misja zakończyła się powodzeniem. Nie oszczędzając szczegółów co do samego aktu i pełnej gestykulacji jak się to wszystko odbyło zdał relację :). Szczerze się ucieszyłam że mogę zabrać ją do domu.
Przy dobrych wiatrach na przełomie lutego i marca możemy się spodziewać małych Bolusiów :)
W sobotę i niedzielę kozioł jednak zagościł na naszej łące o czym być może też kiedyś napiszę ale to już inna historia .....
Zapomniałam zrobić aktualnych zdjęć Bolkowych. Kozioł zmężniał, nabrał masy i urosły mu potężne rogi.
Przedstawiam zatem zdjęcia z okresu kiedy mieszkał jeszcze u nas.
pół roku |
młodzieniec |
dorastam |
Stałem się dorosłym kozłem :) |
Ja mam nie do końca mile wspomnienia z kozami rogatymi, najbardziej kochałam pierwsze moje kozy Matyldę i Mariannę, a rogatych nie, no może Kasię troszkę...
OdpowiedzUsuńMam dwie kozy rogate, są spokojne i nie miałam z nimi przykrych sytuacji. Co innego kozioł ... ten rozrabiał strasznie ;)
OdpowiedzUsuńZ ciekawością podczytuję o kozich zwyczajach, zalotach, różkach, bródkach, i jeszcze nie mam odwagi, pewnie boję się uziemienia w domu; czekam na opowieści łąkowe z Bolusiem w tle; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitaj Mario
UsuńZ przyjemnością goszczę Cię na blogu.
Właśnie to uziemienie w domu jest czasami dokuczliwe, szczególnie w lecie i w okolicach świąt kiedy to chciałabym odwiedzić rodzinę w innych częściach kraju lub wyjechać odpocząć na kilka dni.
Z drugiej jednak strony nie wyobrażam sobie już życia bez kóz, no chyba że w bloku ale na razie się nie wyprowadzam ;)
pozdrawiam
ohh te nasze kozule i kozły same z nimi przygody ehhehe :)
OdpowiedzUsuńMoże zaczniemy spisywać kozie przygody ? ;)
UsuńPiękny :)
OdpowiedzUsuńKozy to ciekawe zwierzaki. I jakże urodziwe ;)
pozdrawiam
Tupajko ja coś czuję że Ty za jakiś czas staniesz się posiadaczką nie tylko kózek ale i sympatycznej kozy albo konia, wiem że konie to Twoja miłość :)
Usuńciekawie piszesz ..ja nie miałam styczności z kozami i bardzo się ich boję za to gdy byłam jeszcze dzieckiem dziadek miał owce,które uważam za przemiłe zwierzęta ..szczególnie małe są słodkie jedną wykarmiłam butelką była kochana...pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAgato jak miałaś styczność z owcami to i z kózką byś sobie poradziła - pomyślcie o tym :)
UsuńMałe Bolusie albo Jadziulki ;-) Och, aż piszczę, żeby też takie mieć ;-)) Tak sobie wyobrażam, że kózki dołączą do stada - że panienki je przyjmą i zaakceptują - i będziemy razem bawić się, uczyć i chodzić na wędrówki. Czyli - spsiałe kozy!
OdpowiedzUsuńPewnie znowu życie to zweryfikuje i nie będzie tak słodko...
Kiedyś.
A powiedz mi, Magdo, bo wciąż tego nie wiem - czy kózka raz zakocona i rodząca, daje mleko zawsze, tak jak krowa? (tylko nie śmiej się, proszę, z pytania mieszczki - do niedawna nie wiedziałam, że krowa musi się ocielić, żeby dawać mleko. Co prawda przy okazji dowiedziałam się, że "cielę jest produktem ubocznym w produkcji mleka"!!! ale nie chcę o tym dzisiaj pisać) A więc?
Ściskam
Inkizycjo Kochana jak znajdziecie to miejsce być może i kózka się znajdzie jakoś tak sama z siebie ;)
UsuńA koza może jakiś czas dawać mleko bez rodzenia młodych ale z czasem je zatraca. Franka w tym sezonie nie miała potomstwa i daje mleko drugi rok. Z kozą jest podobnie jak z krową, nie ma maluszków - nie ma mleka, lub bardzo mało. Jesienią nastaje czas kiedy kozy przygotowują się do macierzyństwa i tracą mleko. Muszą się zregenerować przed ciążą i porodem.
Ciele produktem ubocznym ? no trochę w szoku jestem, moja mama zawsze mówiła że cielęcina to najlepsze mięso :)
Na zdjęciach wygląda całkiem milutko :-)))
OdpowiedzUsuńBo jest milutki i bardzo śmierdzący, czasem trąci rogiem ale ogólnie jest bardzo kochany ;)
UsuńCzas na moje dwie panny... ;)))
OdpowiedzUsuńKamphoro życzę powodzenia. Nie mam dużego doświadczenia w kozich sprawach związanych ogólnie z kozimi rujkami, dopuszczaniem itp. Z perspektywy czasu jednak sądzę że to wcale nie łatwa sprawa. Wyczuć moment, zaprowadzić lub przyprowadzić samca, dopilnować żeby się wszystko odbyło zgodnie z planem :)
UsuńPoznałam Jadźkę jako Szaloną a teraz doszedł jej przydomek NAPALONA. Czy ona jeszcze nie rozniosła Ci koziarni??? Co na to inne kozy? Nie chcą do Bolusia... ? czy to właśnie cd. tej historii - tzn. Boluś przyszedł do nich żebyś nie musiała dwa razy z pannami po wsi biegać? :-)
OdpowiedzUsuńŚciskamy Cię mocno i nie możemy się doczekać kiedy będziesz naszą sąsiadką z prawdziwego zdarzenia :-)
Marlenko właśnie mi roznoszą koziarnię. Franka rozwaliła dzisiaj swoje ogrodzenie a Jadzia od kilku dni wyskakuje przez bramki.
UsuńTo jest właśnie tak jak myślisz, ciąg dalszy historii :)
Boluś był u nas dwa dni, jutro znowu powinnam z Franką lecieć a na sobotę i niedzielę znowu Boluś u nas.
Wszystko to się odbywa mało książkowo i zaczynam się gubić, meczy, merda a nie daje, nie meczy, nie merda a podstawia się samcowi ... ech chyba zagmatwałam ;)
Ściskam i czekam na Was na NASZYM południu :)
Trafiłam przypadkiem i zostanę na dłużej:) , przeprowadzka na wieś i posiadanie pięknych kózek to moje -nadal- marzenie...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Witam na blogu i dziękuję za odwiedziny i zapraszam.
UsuńMarzenia po to są żeby je spełniać :)
pozdrawiam