Nie dokończyłam poprzedniego posta, ale to już historia. Liczy się to co teraz, nie będę na razie pisać o tym wszystkim. Praktycznie 4 doby bez snu lub po 2, 3 godziny.
Mizia zaczęła poród w niedzielę w nocy. Żaden z weterynarzy jednak go nie rozpoznał. Potrzebne było cesarskie cięcie, którego nikt nie wykonał. Rodziła 4 dni. Skończyła wczoraj o godzinie 14. Bilans. Popękana macica. W oborze jak w rzezni. Ból i krzyk rozrywanego zwierzęcia.
4 dni prosiłam weterynarzy o pomoc dla mojej kozy. Nie otrzymałam jej, pomimo że wzywani byli kilkakrotnie, już nie pamiętam ile razy obmacywali i nikt jej nie chciał pomóc.
To było chyba najbardziej traumatyczne doznanie w moim całym życiu.
Jakimś cudem młode przeżyły. Choć nikt nie dawał im szansy. Nawet weterynarz który je wyrywał z kozy. Po chwili zauważyłam tlące się życie, które tli się nadal.
Do dzisiejszego popołudnia nie wiedziałam czy Mizia będzie zyć. Stał się kolejny cud. Wstała i zaczęła jeść. Niestety nie ma mleka, odrzuciła maluchy a ja zostałam kozią mamą. Nie lada wyzwanie mam teraz. Na razie walczymy o życie. Wierzę jednak że skoro żyją a nie powinny, dostały szansę i ją wykorzystają przy mojej pomocy.
Zupełnie niespodziewanie zostałam kozią mamą. Nie jest łatwo o nie ...
Magdo, tak bardzo bardzo Ci współczuję! I podziwiam Cię! Ja po kilkunastu minutach krzyków rodzącej pierwiastki, chciałam uciekać z bezradności.
OdpowiedzUsuńCzy weterynarze nie mieli odwagi zdecydować się na cesarkę? U naszego sąsiada odbyła się już niejedna krowia cesarka, w warunkach oborowych, z kilogramami antybiotyków. Nie wszystkie matki przeżyły, ale bez operacji, nie przeżyłby nikt.
Twoje koźlątka wyglądają na zdrowiutkie i pełne życia! A weci dali jakieś środki przeciwbólowe dla Mizi?
Trzymam kciuki za Waszą nową rodzinkę!
Życzę Ci dużo siły!
Przytulam mocno!
jak tylko sobie spróbuję wyobrazić te 4 dni, to mi się płakać chce ...
OdpowiedzUsuńAż mnie ciarki przeszły! To po prostu potworne. Przecież to nie weterynarze, ale rzeźnicy! Trzymamy kciuki za maluszki i ich mamę. I za Ciebie też!
OdpowiedzUsuńWalczcie, walczcie! Wierzę, że skoro przeżyły, dostały szansę. Ogromnie Ci współczuję, Magdo, a tym *** wetom to ja bym... No, nakopałabym do dupy. Nawet sobie nie wyobrażam, co przeszłaś Ty, co przeżyła Mizia...
OdpowiedzUsuńTrzymam mocno kciuki za Wasze stadko! Ściskam Cię czule.
Wiesz, nie miałbym chyba żalu gdyby lekarz próbował ratować wedle swojej najlepszej wiedzy i się nie udało.
OdpowiedzUsuńAle pozwolić zwierzęciu tak cierpieć, to nieludzkie. Tfu!
Małe świetne! A ty niesamowita! Trzymamy niezmiennie kciuki z całej siły!
Pzdr.
Matko, Magda, jesteś niesamowita, a ci weterynarze są beznadziejnymi głupcami, po jasna cholerę, idą na te studia, przecież ich powołaniem jest pomagać zwierzętom, niedouki, sorry, ale zabiłabym takiego własnymi rękami. Biedna Mizia, nawet nie chce sobie wyobrażać, jak się to biedactwo męczyło, a Ty powtarzam Magdo jesteś wspaniała. Opiekuj się maluchami, na pewno będą żyć, skoro tyle już wycierpiały i napisz jak ma się Mizia, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, trzymam mocno kciuki za zdrowie jej i koźlątek, a dla Was przesyłam myśli pełne ciepła. Wkurzyłam się...
OdpowiedzUsuńA maluchy śliczne, czym je karmisz? Czy już wszystko z nimi OK, one muszą żyć.
OdpowiedzUsuńBy weekend był pogodny do samego końca,
OdpowiedzUsuńprzesyłam Ci na dłoni mały okruch słońca.
Niech uśmiech radosny na Twej buzi gości,
niech Ci ten wolny czas przyniesie wiele przyjemności. POZDRAWIAM CIEPLUTKO ! CUDOWNEGO,MIŁEGO,
WEEKENDU ŻYCZĘ.
Trzymam kciuki za Ciebie, Mizię i maluchy. Na takich weterynarzy jesteśmy niestety skazani. U mnie nie ma żadnego. A ten, który jest w mieście powiatowym od razu powiedział, że na owcach się nie zna i na niego liczyć nie mogę. Ma pod opieką tylko moje psy i koty. A nad owcami czuwa póki co Pan Bóg. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoja bohaterko! trzymam kciuki za całą ( nie tylko kozią)rodzinę ze szczególnym uwzględnieniem MAMKI:)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze są pierwsze trzy dni życia. Jeśli koźlaczki przejdą tę granicę to już jest o tyle lepiej, że to znaczy nie są głodne. Jeśli dajesz im mleko krowie to mieszaj ją je ze śmietaną (najlepiej swojską) i glukozą (można później zmienić na cukier puder). To je trochę wzmocni. Gdy zaczną chodzić przenieś je do obory, nie ma co wydelikacać je w domu. Kozy dobrze znoszą nawet spore mrozy. Moim znajomym koza okociła się przy -25 i koźlęta świetnie to zniosły. Poza tym będą się uczyć przez naśladowanie dorosłej kozy i wcześniej zaczną jeść siano (moje zaczynają już po tygodniu próbować, a z czasem podjadają matkom z miski owies). Pozdrawiam pechową, ale dzielną hodowczynię!
OdpowiedzUsuńEwa S.
Koźlaczki piękne :D Jesteś bardzo dzielna, po dwóch tygodniach ucz je pić z miseczki możesz dodać parzone siemię lniane do mleka będą zdrowsze :D
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za koźlaki i ich mamę (tę biologiczną i tą przybraną :-)) Będzie dobrze!
OdpowiedzUsuńA ci weterynarze to zwyczajne konowały!!! Słów mi brak...