Wczoraj stan jednego z maluchów znacznie się pogorszył. Wiedziałam że niedługo nastąpi to co nieuniknione. Nie mogłam na to patrzeć.
Wyniosłam go do obórki. Powinien być tam od początku. Położyłam na sianku obok matki, która też już prawie nie wstaje. Podniosła głowę i patrzyła na niego. Podeszła Lusia. Obie obserwowały kozlaczka.
Drugi maluch dzisiaj nie chce już pić przez smoczek. Nie ma odruchu ssania. Chyba trzeba się poddać. Najgorsza jest bezsilność. Może powinnam go znowu dać pod kroplówkę. Pędzić do weterynarza. Znowu pewnie na krótko wrócą mi siły. Nie wiem co zrobię ...
Tyle wysiłku to wszystko kosztowało. Nieprzespanych nocy, nerwów, nadziei i może nie wypada o tym pisać, ale finansów. Cały trud na marne. Odniosłam porażkę. Najpewniej jeszcze będę musiała patrzeć jak powoli zdycha koza.
Jestem przerażona bo Lusia robi wymię, pojawiły się dość wyrazne doły głodowe, to znak że wkrótce zacznie się poród. Jeżeli i teraz coś pójdzie nie tak ...
Do tej pory nie miałam problemów z żadną swoją kozą. Boluś wychował się bezproblemowo. Jako że był pierwszy u nas rozpuszczałam go bardzo. Potem kupiłam Luśkę. Była w opłakanym stanie. Tylko skóra i kości, brak sierści, choroby skóry. Wyciągnęłam ją z tego, odkarmiłam i było w porządku. Jako ostatnia przybyła Mizia i radość że jest mleko. Kozy polubiły się i zaakceptowały. Pasły razem na łące, a ja byłam szczęśliwa że spełniło się moje marzenie. Dużo radości sprawiało też dojenie, kozie mleko i sery. Była też rozterka czy Boluś jest płodny i czy kozy będą miały młode. Okazało się że capek nie zawiódł. Z nadzieją oczekiwałam porodów. Chciałam powiększyć moje małe stadko. Liczyłam też że będę miała dwie mleczne kozy. Cieszyły mnie powiększające się brzuchy przyszłych mam i kopiące w ich brzuchach maluchy.
Nic nie zostało z tej radości. Rozterki że popełniłam błąd, żal i rozpacz kiedy się patrzy na umierające zwierzęta.
Magdo, nie obwiniaj się dziewczyno, to nie jest Twoja wina, może w tej sytuacji lepiej będzie skrócić męczarnie Mizi i maluchów. Tak czasami bywa i musimy być na to przygotowane, chociaz tak trudno to zrozumieć i zaakceptować, ja też nie wiem, co będzie i strasznie się boję. Jesteś niesamowitą osobą, zrobiłaś wszystko, co w ludzkiej mocy żeby ratować te zwierzęta, poświęciłaś noce, pieniądze, własne siły, niewiele osób postapiłoby tak, jak Ty. Nie załamuj się. Magda, strasznie, strasznie mi smutno i ryczę jak wół. Lusia urodzi szczęśliwie i będziesz mogła cieszyć się nią i jej koźlątkami, jeszcze będzie dobrze, chociaż dzisiaj trudno Ci w to uwierzyć. Powtórze jeszcze raz to, nie jest Twoja wina.
OdpowiedzUsuńŚmierć jest zawsze blisko życia, tylko jej nie widać ...
OdpowiedzUsuńKiedyś zdecydowałam się uśpić swoją nieuleczalnie chorą, ukochaną klacz. Ale każdy dzień wydawał mi się nie ten. Odeszła cichutko sama, nie robiąc kłopotu.
Nie wiem jaką decyzję podjęłabym na Twoim miejscu ...
Podziwiam Cię bardzo za wszystko co już zrobiłaś! Cóż można więcej?
Teraz wszystkie kozy są razem i w ich kozim świecie rozstrzygną się sprawy, na które człowiek już nie ma wpływu.
Przytulam mocno!
Nie poddawaj się, Magdo, jeszcze nie teraz... Ty nie popełniłaś błędu, po prostu tak się stało, no i zawiedli weterynarze, na całej linii. Czy naprawdę nikt nie potrafi powiedzieć, co im dolega?! Może jeszcze można coś zrobić??
OdpowiedzUsuńMagdo, wysłałam Ci wiadomość od Marii z Bystrzycy, zamieściłam pod ostatnim postem, nie wiem, czy się jeszcze przyda, ale może...
Teraz najważniejsze - żeby Lusia urodziła szczęśliwie. Tym bardziej dobrze byłoby wiedzieć, co u Mizi poszło nie tak... Ech, tak Ci współczuję, tak bardzo mi przykro... Wiem, jak to jest, jak się ktoś cieszy, a potem radość pryska... Ale tak bywa, nic na to nie poradzisz... A siły potrzebujesz jeszcze dla Lusi i jej maluchów. No trzymaj się, proszę, ściskam Cię...
To bardzo(delikatnie mowiac) nieprzyjemne doswiadczenie, ale widocznie tak mialo sie stac. Nie obwiniaj sie, zrobilas co bylo w Twojej mocy by temu zapobiec, i badz silna.
OdpowiedzUsuńSciskam serdecznie
Żal ściska serce. Nie jesteś niczemu winna. Czasem tak po prostu bywa, że jesteśmy kompletnie bezradni. Tak się czułam, gdy straciliśmy wszystkie kocięta naszej Tosi. Cudne, puchate rudaski i jedna puszysta, biało - kremowa dziewczynka. I nic nie dało się zrobić. Jeśli czujesz, że to już czas - niech się nie męczą. Czasami tylko tyle możemy zrobić dla naszych zwierząt.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno
Asia
Bardzo mi przykro. Nie obwiniaj się i nie poddawaj. Z Lusią będzie wszystko dobrze, zobaczysz.
OdpowiedzUsuńU mnie też tym razem ciężko. Dziś straciłam piąte jagniątko, a jeden maleńki baranek nie chodzi i ma marne szanse na przeżycie. Jest w domu od soboty i nie jest lepiej. Sciskam Cię
Jesteśmy z Tobą choć nie wiemy jeszcze nic o kozach, to jednak choroba każdego zwierzaka smuci nas ogromnie. Wyobrażamy sobie co musisz przechodzić i jak się czuć ale podpisujemy się pod wszystkimi komentarzami powyżej. Po pierwsze nie obwiniaj się, po drugie nie poddawaj, po trzecie: nawet jeśli przyjdzie najgorsze... trzeba się pochylić nad tym cierpieniem i iść dalej do przodu. Łzy oczyszczają i dodają energii. Co mogę powiedzieć jeszcze: modlimy się za te maluchy. Jesteśmy myślami z Wami.
OdpowiedzUsuńJezu!Chyba by mi serce pękło!Ja nie wiem,jak to znosisz...
OdpowiedzUsuńMagda, jak jest, napisz coś
OdpowiedzUsuńMagdo trzymam za was kciuki za siłę walki koziołków i siłę macierzyństwa Mizi która może ją uleczy i wyrwie z łap choroby, trzymam też za twoją siłę a masz jej dużo bo każdy wspaniały człowiek jak ty walczył by o swoje zwierzęta.A ty to właśnie robisz
OdpowiedzUsuńTak mi przykro...znam to uczucie niemocy i załamania. Wiem jak to jest bo też od lat hoduję zwierzęta. Nie zawsze jest różowo. Trzymaj się, jak by co to będziemy się smucić razem z Tobą..albo radować jak i na to przyjdzie czas.
OdpowiedzUsuńOch Ty Magdo, Ty!
OdpowiedzUsuńTak czekamy na wieści! Po kilkanaście razy dziennie tu wchodzę i nic. Myślałam, że jest jeszcze gorzej, a tu u Joli się dowiaduję, że Kozi Świat ratuje swe dzieci!
Może już najgorsze minęło i będzie dobrze!
OdpowiedzUsuńNo! ja tez zaglądam co i rusz, ze ścierpniętym sercem. Dobrze, że Magda zajrzała do Jolinki... Co Ty myślisz, że my się nie denerwujemy?!!! Oby cud trwał ;-)) Ściskam
OdpowiedzUsuńMagda, trzymaj się, przeszłaś niesamowitą szkołę, chylę czoła przed Tobą i nie załamuj się, napisz, jak Mizia. Koźlaki przynajmniej już nie cierpią, a ty dałaś z siebie wszystko, ja też muszę pierwszy raz przez to przejść, może będzie to poród bez komplikacji, a może nie, ale myślę, że będziemy bogatsze o te doświadczenia. Fatalnie się złożyło, że los zafundował Ci takie sensacje przy pierwszym wykocie, ale nie zrażaj się, kózki to wspaniałe zwierzęta - sama to wiesz najlepiej i na wiosnę znajdziesz jakąś, pokochasz i przywieziesz na Górkę. Teraz jeszcze jeden poród przed Tobą, tym razem wszystko musi pójść dobrze i może to głupio zabrzmi, ale dzięki temu, że wszystko opisałaś, może jakąś inną kózkę z wypadaniem macicy uda się uratować dzięki Tobie.
OdpowiedzUsuń