sobota, 12 lutego 2011

A co tam na górce ?

Na górce w ostatnich dniach pięknie i prawie wiosennie się zrobiło. Miałam tyle energii że mogłabym przysłowiowe góry przenosić.
Niestety tak jak się można było spodziewać zima wróciła. Nowy atak był dla mnie nadzwyczaj bolesny.
Rano kiedy się obudziłam za oknem śnieżna zadymka. Jak okiem sięgnął biało, bialutko. A ja w swej naiwności wczoraj pod górkę wjechałam. I żeby jeszcze zabawniej było stanęłam  na wpół górki.
Myślę sobie ... no pięknie. Teraz ani do przodu, ani do tyłu nie da rady. Na myśl o zjechaniu tyłem po grubej warstwie śniegowej nawet myśleć nie chciałam.

Myśleć nie chciałam, ale coś zrobić trzeba było. Odmiotłam więc staruszka dokładnie i za kierownicę się wpakowałam. Najpierw w zamyśle miałam do przodu podjechać hamulcem ręcznym się wspomagając. Niestety próby moje spełzły na niczym. Koła boksowały a ja coraz bardziej się zakopywałam tworząc głębokie koleiny.

Cóż, trzeba było zrobić to co nieuniknione. Wrzuciłam wsteczny i tyłem postanowiłam zjechać. Jazda była oczywiście ze wszystkimi atrakcjami. Poślizgi wcale nie kontrolowane, patrzyłam tylko czy już mnie rzuca na brzeg czy dopiero za chwilę. Po 10 minutach manewrowania byłam na dole. Uff kolejny raz się udało.

Następnym razem wyjadę dopiero jak pewności nabiorę że wiosna u nas zagościła na dobre.

A co u Bolka ?

Boluś rozpuszczony przez mnie do granic. O ile można rozpuścić kozła ... no chyba można. Warzywka i owoce tylko z ręki pobiera i to pokrojone w maleńkie kawałeczki. Kiedy opuszczam jego lokum meczy na całą okolicę. Próbował też sił swoich na bramce wejściowej do obórki. Rogów swych użył do jej rozwalenia.
Bramkę naprawiłam i znowu na świat może spoglądać. Myślę że powoli jest gotowy do pierwszych spacerów. Niestety na razie na lince, ponieważ nie zamierzam go po górach gonić. Przykro mi że swobodę jego tak ograniczam. Mam nadzieję że wkrótce się to zmieni.

Koziołek zaliczył pierwsze spotkanie z moją suką. Niestety nie przebiegło ono tak jak chciałam. O ile suka towarzyska i przyjaznie nastawiona do wszystkiego, o tyle Bolus nie mógł zrozumieć dlaczego ta biała łaciata pragnie go polizać. Rogów więc swoich użył a suka chciała zębów. Tyle że byłam w pobliżu i nic złego nie stało się ani jednemu, ani drugiemu. Teraz wygląda na to że w drogę wchodzić sobie nie będą. Suka szerokim łukiem omija obórkę w której kozioł przebywa.

Inaczej sprawy przedstawiają się ze Szczęściarą. Ta na pogaduszki do Bolka sobie wychodzi. Siada naprzeciw niego i patrzą się jedno na drugie. W ogóle odkąd Bolek zamieszkał w obórce kotka zaczęła tam spędzać wiele czasu. Komicznie to wygląda kiedy łasi się do kozła i ociera o jego nogi. A on patrzy co to za dziwne stworzenie go odwiedza.

Ot i tyle się na górce dzieje. Niby nic a jednak ...

Odkąd zaczęłam opisywać Bolkowe przygody podniosły się statystyki na blogu. Dziennie około 100 wejść. No w sumie fajnie że mnie tak mnie tłumnie odwiedzacie. Fajnie by było też może się przedstawić, ale to jak już chcecie ... :)

Pozdrawiam Wszystkich bez wyjątku, tych cichych podglądaczy i tych co po sobie ślad zostawiają, to bardzo miłe ...

wtorek, 8 lutego 2011

Jak kupowałam kozła - akt drugi :)

A jednak Boluś chyba samotny się czuje :(
Kiedy siedzę z nim w obórce jest bardzo spokojny. Ciekawie łypie na mnie swoimi wielkimi oczami, coraz częściej podchodzi i daje się pogłaskać. Widzę że z godziny na godzinę lepiej się poznajemy a zwierzak nabiera coraz większej pewności siebie.

Wrócę jednak do początku opowieści o koziołku, jeszcze wtedy bezimiennym ...

Kiedy chłop dotarł do domu w piątkowy wieczór przywitałam go jak zwykłe chlebem i solą mi tu pasowało ;) nie, nie wróć, tak poważnie jak to się mówi przez żołądek do serca. W tym przypadku do kozła. Potraw więc jego ulubionych nagotowałam, oczywiście zadbałam też o napitek znanej marki, ten z pod samiuśkich Tater ;).

Po czym o kozle zaczęłam opowiadać. Chłop słuchał i słuchał i milczał. Kiedy w końcu i ja zamilkłam, zapytał ... no dobrze, dobrze ... ale właściwie po co Ci ten kozioł ? No i tu mnie miał ... niestety nie miałam przygotowanej odpowiedzi na to pytanie. "...  Noooo żeby mieć, potem kupimy kózkę i mleczko będzie i nawóz do ogródka ... i ... i ... oooooo może serek jakiś. A jak zrobisz ładne duże ogrodzenie to i łąkę nam wygryzą ... "
Chłop machnął ręką i wiedział już że po kozła chciał nie chciał będzie musiał pojechać, zresztą służbowym samochodem ponieważ uznałam że do naszej osobówki kozioł nie wejdzie.

W sobotę wczesnym rankiem w łóżku uleżeć nie mogłam. Z rana do obórki pobiegłam i sprzątać intensywnie zaczęłam. Chłop za mną przydreptał, popatrzył, pooglądał i też zabrał się za robotę. W kilka godzin obórkę uprzątnęliśmy, powynosiliśmy  niepotrzebne skrzynie, narzędzia i licho wie co jeszcze. Chłop jak to chłop, zaraz paśniczek na sianko zbił i modernizacje uskuteczniał. Ja wymalowałam  pięknie ściany. Około południa nowy domek był gotowy.

Po obiedzie zarządziłam ubieranie. Chłop zdziwiony pyta gdzie jedziemy ? No jak to gdzie ?, po kozła oczywiście. Jak to dzisiaj ?! już ?! zaraz ?! a co w niedzielę ludziom głowę będziemy zawracać ? Widać (miał nadzieję ?) myślał że może ja jednak z tym kozłem to nie na poważnie, a to całe sprzątanie i szykowanie na wyrost było ?
Nie dociekałam jednak.

Wpakowaliśmy się do służbowego busa i pognaliśmy do "większego miasta" ...

Ciąg dalszy nastąpi oczywiście. Będzie o tym jak kupowaliśmy Bolka i jak chłop całą niedzielę w obórce spędził ... :)



niedziela, 6 lutego 2011

Kochanie kupiłam kozła !!!

Właśnie tak wykrzyknęłam radośnie chłopu memu kiedy dojeżdżał do domu.
W słuchawce na kilka sekund zaległa głucha cisza, potem chłop wysapał ...
- " ... kozę znaczy się kupiłaś ? "
- " ... Kochanie no mówię że kozła, kozła znaczy capa " ...

Co było dalej opiszę jutro a dziś to tylko Bolka przedstawię ...

Nowy mieszkaniec domu na górce :)

Boluś zapoznaje się z nowym miejscem


I z michą 


I w zasadzie to mu się nawet chyba  podoba :)



czwartek, 3 lutego 2011

Zapach starego drewna


Są w naszych stronach urokliwe zakątki które mnie nieodmiennie zachwycają. Nie będę robić tutaj reklamy  miasteczka. Każdy wie że dobrze rozwijający się kurort narciarki o swoją reklamę dba sam. Wiele tras i stacji narciarskich można znalezć w każdym przewodniku.

Przedstawię Wam inne ciekawe zakątki. Postaram się na blogu sukcesywnie pokazywać perełki Beskidu Sądeckiego.
Szczerze przyznam że kiedy tutaj zamieszkałam niewiele wiedziałam o tych stronach. Jednak coraz częściej trafiam na ciekawe miejsca. Często posługując się przy tym "wygooglowaną" wiedzą ;)
Swojego czasu zaczęłam odwiedzać łemkowskie cerkwie których jest tutaj bardzo wiele. Niektóre  wspaniale zachowane, zachwyca mnie ich klimat i architektura. Dzisiaj jednak nie o cerkwiach chciałam ...

Kilka tygodni temu w naszym miasteczku otwarto maleńkie muzeum. Niewielki  budyneczek gromadzi pamiątki regionalne " Państwa Muszyńskiego" między innymi dokumenty historyczne, dzieła sztuki i eksponaty etnograficzne.

Mnie jednak najbardziej urzekają stare proste przedmioty codziennego użytku. Przyznam się że często będąc w miasteczku na zakupach zostawiam siaty w samochodzie i idę sobie powdychać zapach starego drewna i pomarzyć o piecu chlebowym z prawdziwego zdarzenia ... ponoć podobny był w naszym domu, niestety jak wiele innych przedmiotów się nie zachował ...




Wybrazcie sobie że jest to pralka dla bogaczy tak zwana "mieszczańska" ( odpowiednik naszej automatycznej ) w biedniejszych domach były zwykłe tary :)


A to prasa do wyciskania sera 



Na koniec skrzynia która którą kiedyś wykradnę z tego muzeum ;) moja ulubiona 



... i wiele, wiele innych eksponatów.

Żegnamy się już z " Państwem Muszyńskim " 


Nie jest to przekłamanie Państwo Muszyńskie rzeczywiście istniało. Poszperałam w internecie i znalazłam ale nie będę Was zanudzać :)


Chciałam bardzo podziękować Danusi z bloga "Ściborówka" za wyróżnienie mojej skromnej osoby na swojej stronie. Na razie nie za bardzo wiem co z tym dalej zrobić ale się dowiem :) JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ.
Oczywiście nie zasłużyłam, bo niby czym. Nie szyję, maluję tak że ... no, nie wyszywam bo nerwy bym straciła, nie umiem "dekupażować", na dodatek nie bardzo też lubię tą przecieraną biel dominującą na wielu blogach. Lubię jedynie robić "demolki"  ;-) Dzisiaj nawet taką jedną zaczęłam. To temat na kolejnego posta. Mogę jednak zdradzić że zbiłam dzisiaj  kupę gruzu z jednej ściany ( inspiracja oczywiście Jolinkowo ). W piżamie, do tego tłuczkiem do mięsa bo nie chciało mi się iść po młotek. Chłop jutro wraca i chyba mnie zabije ...  ;)

Przypomniało mi się !!! coś jednak umiem :) W zeszłym roku przez całą jesień robiłam anioły z masy solnej. Wszystkie sprzedałam na allegro. W okresie świątecznym,  byłam wtedy w desperacji, bez grosza i innych widoków na kasę. Te anioły to mi się wcale nie podobały :(





wtorek, 1 lutego 2011


Jakoś serca do pisania na blogu nie mam. Wchodzę, zaglądam co u innych, coś zacznę u siebie i nie publikuję. Bo o czym tu pisać ... ? że zima już by mogła iść precz, że temperatura na zewnątrz od tygodnia nocami spada w granicach 20 stopni, że auto zamroziło na amen, że w piecach palić trzeba na potęgę, że Młody religii uczyć się nie chce, a powinien bo komunia święta się zbliża.

Cieszą tylko coraz dłuższe dni i słońce które przyświeca  nam w okna.

Dzisiaj postanowiłam że muszę po prostu muszę wyjść z chałupy.

Wcześnie rano rozrobiłam sobie wapno w wiaderku, potem pomalowałam wiśnie. To nic że mikstura w wiadrze zamarzała, to nic że pędzel przykleił się do rękawicy. Wymalowałam wszystkie. Czyli pięć sztuk, tyle mamy na stanie :)
Te pięć wisienek przy urodzaju daje nam kilkadziesiąt słoiczków pysznej konfitury i 30 litrów słodkiego winka. W tamtym roku co prawda z racji kapryśnej pogody nie doczekaliśmy się ani jednej wisienki, może tej wiosny aura okaże się łaskawsza.

Oczywiście przy tym malowaniu miałam wspaniałe towarzystwo.




Potem niejako dla rozgrzewki posprzątałam w króliczych klatkach.



Cały czas w asyście moich pomocnic.


Dobrze wychowane Panienki, grzecznie czekały pod bramką obórki. Wiedzą że nie wolno im wchodzić do środka. Z tym bywa akurat różnie.

Jako że słonko jeszcze świeciło a ja nadal czułam niedosyt wybrałyśmy się na małą wycieczkę.

Wspinając się do góry minęłyśmy sad.

Stromo i ślisko ale dawałyśmy radę.




Jeszcze parę metrów i będziemy na górze. Tutaj jest granica naszych włości. Dalej wąwóz a potem łąki, lasy i Krynicka Jaworzyna :-)



Widok na wprost. W oddali Słowacja.


Widok po prawej stronie.
Niestety musicie mi uwierzyć na słowo. W bezchmurny dzień Tatry widać jak na dłoni.  Dzisiaj niestety nic nie widać :-( Zdjęcie pod słońce, dodatkowo mimo czystego nieba mgiełką wszystko zasłonięte.

Pora wracać. 
Zupa na gazie się gotuje, Młody w domu został, nie wiadomo co tam odczynia. Po drodze grzeczna dziewczynka zamieniła się w bardzo wściekłe zwierzę i nim zdążyłam dobiec zjadła kawał gałęzi Antonówki. 


Teraz zasłużony odpoczynek.


Kto odpoczywa ten odpoczywa. Ja muszę jeszcze podreptać do sklepu i nanosić drzewa. Trzeba rozpalać, będzie duży mróz.


Wnioski końcowe :-) 
Przyglądając się zdjęciom które tu wstawiłam ze zdumieniem odkryłam ... wszystkie moje zwierzaki są podobnie umaszczone. Chyba jakoś podświadomie je wybieram. W planach jest kózka ... hm ... są czarno - brązowo - białe ?


piątek, 21 stycznia 2011

Po balu

No po balu ...
Sama byłam sobie kapitanem, sterem i okrętem. Zakupy dla 20 dzieciaków, dekoracja sali, podanie tego wszystkiego co nakupiłam, o 12 w nocy jeszcze robiłam deserki. Z górki sunęłam z tym wszystkim jak wielbłąd dwugarbny, potem tylko posprzątać i już po 3 dniach zawracania głowy jestem wolna. Muszę jeszcze rozliczyć rachunki i rachuneczki, ale przecież jestem skarbnikiem to dam radę. Powinnam napisać że usatysfakcjonowana.  Może nawet trochę i jestem, ale jestem też okropnie głupia i naiwna że daję się tak wykorzystywać, powinnam się sama kopnąć w tyłek.

W środę wywiadówka, mam zamiar powiedzieć co o tym myślę, ale pewnie tego nie zrobię i nie rzucę tym rozliczonym zeszytem. Dlaczego ? ano dlatego że taka już jestem.

Nocami oglądam nasz polityczny kabaret i tak się zastanawiam do czego to doprowadzi ... w tym roku chyba trzeba pole ziemniaków nasadzić. Podobno jest takie powiedzenie,  nie pamiętam dokładnie ...  dobra gospodyni powinna mieć na zimę w piwnicy tonę ziemniaków, beczkę kapusty i wypasionego świniaka - coś w tym jest ...

Wyboru skarbnika klasowego dokonano podczas jego nieobecności na pierwszej wywiadówce kiedy to ów skarbnik zażywał rozkoszy w " wielkim mieście ".

wtorek, 18 stycznia 2011

Wczoraj przygotowując Młodemu kolację usłyszałam w telewizji że zbliża się dzień babci. Pomyślałam ...  trzeba zadzwonić i złożyć życzenia mojej mamie ... kroję kiełbasę i nagle olśnienie ... przecież też jestem babcią, no jakby nie patrzeć,  też życzenia mi się należą ... ciągle o tym zapominam :)

Krótko po urodzeniu wnuczka przekonywałam jakąś koleżankę o swojej racji, zapamiętale, mówię do niej ... " prędzej mi kaktus wyrośnie albo zostanę babcią " - ona mi na to ... " przecież jesteś " - no fakt jestem - śmiech ...

I tak to moje " babkowanie " często wprawia mnie w dobry humor. Najfajniej było kiedy wybrałam się z   maleńkim do przedszkola na zakończenie roku Młodego. Achom o ochom nie było końca. Wychowawczyni Młodego zachwycała się dzieciatkiem i dziwiła, że taka byłam szczupła w ciąży.
Kiedy mamuśki wystarczająco się już nazachwycały oznajmiłam że to wnuczek a nie synek. Ich miny ... bezcenne ... ;)

Fajnie tak powspominać ...

A u mnie ? Ogólnie niezbyt fajnie.

W sobotę podjeżdżam pod górkę, wysiadam z auta i widzę pod drogą rurę. Myślę sobie, ktoś zgubił ... dobrze że na nią nie najechałam. Biorę do rąk chcąc odrzucić ... au ... parzy i dymi ... nagle sobie uświadomiłam że to moja rura ... nie planowałam tego wydatku ...  zresztą z autem codziennie jakieś przygody ... często zapominam wyłączyć światła. Wczoraj musiałam na nogach dreptać po Młodego do szkoły ponieważ rozładowałam akumulator.

A podłączyć i naładować, nie lada wyzwanie. Dwa przedłużacze, prostownik, to wszystko ciągnę na dół ...  kto nie ma w głowie ten ma ...

Remontowo nic się nie dzieje, to znaczy coś dłubię ale bez zapału i bez specjalnych efektów. Nie ma o czym pisać.

Tak jak w zeszłym roku przygotowuję bal karnawałowy u Młodego w szkole. Na początku małomiasteczkowe mamuśki wcale mnie nie akceptowały. Teraz jeż już w miarę w porządku, ale to temat na oddzielny wpis, temat rzeka ...  z rozrzewnieniem wspominam czasy kiedy córka chodziła do szkoły w mieście a synek do przedszkola. Tutaj w małym miasteczku wszystko wygląda inaczej.

Nie jestem typem człowieka który szybko nawiązuje nowe znajomości. Przez pierwszy okres zamieszkiwania tutaj było mi bardzo ciężko. Najbardziej denerwowało mnie to że wszyscy mnie znają a ja nikogo. Ludzie gadali różne rzeczy. Przeważnie niezbyt pochlebne. Żyjemy trochę inaczej niż wszyscy, na dodatek bez ślubu. Pracujemy w niedzielę co absolutnie nie jest tutaj do zaakceptowania. Tak mi się wydawało.

Jednak po czasie okazało się że sąsiedzi to całkiem przyzwoici ludzie, pomocni i uczynni. Jakiś czas temu przekonałam się że nie warto zamykać się w swojej skorupie.
Zresztą obca to byłam  tylko ja. Em się tutaj wychował a rodzice jego ciszyli się wielkim szacunkiem wśród tutejszych mieszkańców. Ich przychylność daje się teraz odczuć.

Kilka dni temu jechałam taksówką do domu z miasteczka. Wsiadłam i podałam nazwę ulicy gdzie mieszkamy, bez numeru. Jakież było maje zdziwienie kiedy kierowca zatrzymał się pod naszą górką. Pytam go, skąd Pan wiedział gdzie mieszkam ?!  ... " no jakbym mógł nie wiedzieć ?! " -  ... no jasne jak ? :)