poniedziałek, 16 kwietnia 2012

W skrócie

Znowu dawno mnie nie było. Muszę jednak odnotować kilka faktów ponieważ często notki pisane na blogu pomagają mi analizować pewne sytuacje, np. kiedy kupiłam nową kozą :)
Tak więc zaczynając, Frania jest z nami od dwóch - trzech tygodni ? Tłukła się z Jadzią na początku, chyba ustalały miejsce w hierarchii, myślę że z dnia na dzień jest coraz lepiej.

Wczoraj z przerażeniem odkryłam ogromną gulę pod brzuchem Mizi. Nie mam pojęcia co to jest i czuję że zamówiony weterynarz również będzie miał problemy z rozpoznaniem. Przecież takie ogromne coś musiało jakiś czas rosnąć, dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej ... ? chyba dlatego że głaszczę ją tylko po grzebiecie i głowie. Mizia ma długie włosy więc tego paskuda nie udało mi się wymacać wcześniej. Nie wiem, naprawdę nie wiem co dalej będzie z tą kozuchą. Jest taka pokorna, tylko ona jedna pozwala maluchom Lusi dosłownie skakać sobie po głowie. Tryka się z nimi delikatnie swoją wielką bezrożną głową. Nie ma również nic przeciwko żeby spały z nią w jednym boksie i wyjadały z michy. Ma w sobie ogromne pokłady cierpliwości i takiego jakiegoś dziwnego spokoju. Biedna poczciwa babcia. Słabiutko chodzi, niewiele je, przeprasza że żyje, najwięcej lubi polegiwać na łące i wygrzewać się w promieniach wiosennego słońca. W oddaleniu od innych kóz, w rogu pastwiska. Nie bierze udziału w ich "życiu towarzyskim". Tylko słońca nie ma u nas od wielu dni. Pada i pada ...

Ostatnio spytałam świętego którą kozę najbardziej lubi, bez zastanowienia odpowiedział Mizię, a ty ... no ja też ... nie wiem ... może dlatego że oboje tak bardzo ją lubimy powinniśmy skrócić jej cierpienie. Kozy nie miewają podobno raka, więc co to jest ? W pierwszym momencie pomyślałam że to ogromne wymię, że nie sprawdzałam a ona dostała mleko, ale to na pewno nie wymię. Wymiona ma maleńkie jak piłeczki do pin ponga. Weterynarz ma być w czwartek.

Nie posiałam jeszcze w tym roku ani jednego najmarniejszego nasionka. Grządki przygotowane, jesienią nawiezione, niestety aura nie sprzyja, ziemia nasiąknięta i zbita, nie da się nic siać. Czekam więc spokojnie na odpowiedni czas. Foliak nie naprawiony. Połamał się pod naporem śniegu.

Kury na które "czaiłam" się już 3 rok nareszcie zakupiłam. Ogrodziliśmy ze świętym kawałeczek wybiegu, maleńki kurniczek też mają niczego sobie. Mimo wszystko nie niosą jajek, no prawie nie niosą. A jak już zniosą to zbijają. Jestem rozczarowana tymi kurkami. Zdobywam wiedzę i zaczepiam wszystkie sąsiadki żeby o kurach porozmawiać. Na razie stosuję się do większości rad  zasłyszanych, wyczytanych. Zobaczymy jak to będzie, są u nas dopiero od 4 dni.

Dzisiaj przyjechało zakupione siano i słoma. Nie wiem doprawdy jak uda mi się te kostki przenosić przez całe podwórko żeby potem wspiąć się na stryszek obory i każdą jedną wtargać do góry. Od samego patrzenia na górę poukładaną na podwórku boli mnie kręgosłup. Na razie przykryłam płachtami i mam nadzieję że deszcz tego "szczęścia" za bardzo nie zmoczy.

Układając kostki jedna na drugiej w strugach deszczu zaczęłam się zastanawiać czy ja aby nie przesadzam. Zastanawiałam się nad tym, kiedy ostatni raz kupiłam sobie jakieś nowe wystrzałowe ciuchy. Zaczęłam przeliczać koszt siana na jeansy firmówki i muszę przyznać że doszłam do bardzo nieciekawych wniosków. Mam nadzieję że to przez ten deszcz ...

A może przez to że opuścił nas dzisiaj Miecio, mój ulubiony koziołek. Pojechał do nowego domu i mam nadzieję że nie zostanie zjedzony. No smutno i już. Chyba mnie bardziej niż jego rodzicielce. Nie rozpaczała wcale, nawet nie zameczała ani razu. Inna sprawa że Bolusiowe synki dobrze jej już się we znaki dawały.

Od jutra doję 3 kozy. No właśnie rytuał dojenia. Wyprowadzić kozę z boksu. Przypiąć w "dojalnicy" pobiec do domu po miskę, umyć wymiona, wydoić kozę. Pobiec do domu przecedzić mleko. Wrócić, odpiąć kozę, przynieść czysty garnek. Przypiąć drugą, umyć wymiona ... wszystko razy 3. Potem zastanowić się co z mlekiem. Część odmierzyć do sprzedania. Resztę wykorzystać według aktualnego zapotrzebowania. Wieczorem powtórka z rozrywki. Wieczorem piorę pieluchy przez które przecedzam mleko. Jestem chyba nienormalna bo w środę wybieram się na targ ... tak tylko popatrzeć ... przecież nie kupić piątą kozę ... chyba.  A może powinnam pojechać do wielkiego miasta kupić sobie parę nowych portek na tyłek ?

Tyle rzeczy do zrobienia, spraw do załatwienia, a czasu mało za 3 tygodnie Vicio przestawi "babsi" i tam mało poukładany świat do góry nogami. Szczerze powiedziawszy, już się doczekać nie mogę.

10 komentarzy:

  1. Ech, no z tym pisaniem mam podobnie. Co prawda jeszcze- niestety- zwierzęta mnie tak nie absorbują, bo nie dorobiliśmy się ani kurek, ani kózki choćby jednej, za to bycie młodą mamą też nieźle daje popalić, a jak jeszcze nosi się te następne parę kilo nowego życia w środku, to już w ogóle.A ta gula u Mizi to może coś niegroźnego- czasem tłuszczaki takie duże się budują lub gruczolaki. Tylko, że na kozach to ja się nie znam ani tyci więc tylko strzelam.
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, długo Cię nie było. Fajnie, że się odezwałaś ;-) Dawno zrezygnowałam z markowych dżinsów, są tak ohydnie drogie... kupuję "zwykłe" w "outlecie" ;-) Są rzeczy ważne i ważniejsze ;-)) Ważne jest paliwo do auta, drewno na zimę albo - siano!
    Ciekawam, czy się skusisz na kolejną kózkę ;-) No i jak Ci pójdzie z kurkami, dlaczego się tak słabo niosą, mogę podpytać sąsiadki, ona ma ich dużo i wielkie doświadczenie - ma ponad 80 lat! Oby wet zdiagnozował to "coś" u Mizi i żeby okazało się niegroźne, ta biedna kozula już tyle wycierpiała, zasługuje na szczęśliwe i spokojne życie... Daj znać, co z nią.
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
  3. Not o kostkowa praca cię czeka :) oj wiem coś o tym jak przenoszenie tony siana do stodoły :) Dasz rade jesteś dzielna :) I pisz częściej bo fajnie się czyta :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Magdo, ja też czasem myślę, czy aby nie przesadzam, ale nie przeliczam już siana i owsa na ciuchy, czy inne takie, nie i już! Bo po co mi one, kózkom się i tak podobam :) Mnie niedługo będzie czekało dojenie czterech kóz, najgorzej będzie z Hrabianką, toż bryka i fika jak ją tylko za wymiona dotknę. Taka nasza dola-same to sobie wybrałyśmy i mimo, że przychodzą dni zwątpienia idziemy do przodu i cieszą nas te nasze kozule. Czekam z niecierpliwością co z Mizią, mam nadzieje, że będzie dobrze, zasłużyła sobie na spokojną emeryturę. Magdo robisz jeden niepotrzebny kurs do domu, zabierz ze sobą miskę do mycia wymion jak idziesz do dojenia :) i trzy garneczki na mleko, a nie można wydoić do jednego? Przesyłam buziaki, u nas rano była zima, teraz wyszło słonko i po śniegu ani śladu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehehe, każdy coś na coś przelicza. My wszystko na belki :-), ale pewnie przyjdzie czas, że i na coś innego będziemy przeliczać. Kiedy ja ostatnio ciuch kupiłam? Tydzień temu... w secondhandzie... :-) Śliczną sukienkę.
    Tak pięknie piszesz o tym ciężkim dniu, o dojeniu ale przez Twoje "narzekania" przebija takie szczęśliwe i spokojne życie. Miło się to czyta. pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie trzeba tyle biegać przy dojeniu, jak napisała Jola. Proponuję małe usprawnienie techniczne. Nie wiem ile litrów mleka uzyskujesz z trzech kóz, ale myślę, że plastikowe ("spożywcze") wiadereczko 11l starczy. Na wiaderko załóż tzw. cedzidło z celulozowym filtrem - wszystko dostaniesz w sklepie dla rolników. Doisz do garnka, czy miski i przelewasz przez filtr do wiaderka i następna koza i następna. Nic oprócz wymion myć w czasie dojenia nie trzeba :)
    A przy sianie jakiś chłopak ze wsi by nie pomógł? Za parę złotych lub piwo? On by z dołu podawał, a Ty byś z góry odbierała. W pojedynkę to naprawdę straszna robota i nie dziwię się, że zaczynasz wtedy myśleć o dżinsach :)
    Magdo, wszystkiego dobrego Ci życzę! Zdrowia dla Mizi i pięknych dni z Vikim!

    OdpowiedzUsuń
  7. Madziu popytaj chłopów we wsi u mnie za winko zrobią wszystko hahah :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj, już się za Tobą stęskniłam.Dziewczyny już wyżej napisały, że o logistykę przy dojeniu musisz zadbać, aby tak 3 razy nie biegać. Wiem, jak to jest z tym sianem. Nie raz, nie dwa tak miałam, ale czasem naprawdę nie było nikogo do pomocy. W dni słotne i ciężkie czasem człowiek zaczyna przeliczać, ale to mija.
    Mizi mi szkoda strasznie. Tak już wycierpiała maleńka, a tu znów coś. Oby choć tym razem weterynarz znał się na rzeczy. Trzymam kciuki. Życzę wszystkiego dobrego

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale już byliśmy złaknieni wieści z górki :DDDD

    Jesteśmy przekonani, że to Ci w makowych jeansach częściej bywają nienormalni!!!

    Jak Ty NORMALNIE, PIĘKNIE ŻYJESZ! Będziemy, jak Bóg da, naśladować :DDD


    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  10. My zamiast tetry używamy materiału tzw. flagówki, nadaje się również na chustę serowarską. I chyba z Mizią czeka Cię przejście przez najtrudniejsze wtajemniczenie: podjęcie decyzji o śmierci zwierzęcia, która BYĆ MOŻE skóci jej cierpienie ... napewno życie. Trzymamy kciuki. :-)) niezależnie od decyzji. A.

    OdpowiedzUsuń