Było tak, jakby odwiedziła mnie koleżanka z którą znamy się wiele lat i właśnie wpadła na kawkę, no nie jedną, okazało się bowiem, że obie jesteśmy bardzo "kawkowe". Jolę tak właśnie sobie wyobrażałam, ciepłą, silną i przebojową osobę. Było świetnie i bardzo, bardzo pozytywnie. Gadałyśmy i gadałyśmy, cały dzień i pół nocy i potem jeszcze kawałek dnia i pewnie mogłybyśmy jeszcze tak długo. Myślę, że to spotkanie z Jolą było mi bardzo potrzebne, chyba pomogła mi podjąć pewne decyzje, co do których nie miałam do końca przekonania, a od lat kłębiły się w głowie. Za co jej w tej chwili tutaj na blogu bardzo dziękuję. Pewnie za jakiś czas napiszę jakie to decyzje i czym zaowocowały. W każdym razie dziękuję Jolu za odwiedziny i zapraszam.
A na górce
Spóźniona, ale dotarła, najpierw przymroziło, potem nasypało. Nareszcie jest swojsko i tak jak powinno być. Znowu poślizgi nie do końca kontrolowane, łopata koleżanka i wszystkie inne atrakcje. Piece huczą wesoło przerabiając po kilka koszy drewna na dzień.
Kozy wypuszczone ze swoich boksów nie potrafią się zintegrować, więc tłuką się na głowy i na rogi.
Jedynie Dzidziol nie wdaje się w babskie porachunki i wesoło bryka po śniegu.