Zbieram się do napisania tego posta żeby jakoś nowy rok zainaugurować. To już piąty rok jak zaczęłam prowadzić bloga, kawałek czasu. Miałam zamiar wspominkowy post napisać, ale chyba odłożę to na inną okazję.
Od Sylwestra mieliśmy gości praktycznie do wczoraj. Córka wpadła jak po ogień, trzy dni, nie wiem kiedy minęły i nadszedł czas rozstania, a za nim przyszedł smutek i czas na przemyślenia, bo jak wiadomo małe dzieci mały kłopot, a duże jeszcze większy. W domu znowu cicho i pusto. Syn całe popołudnie spędza na odrabianiu lekcji i swoich sprawach. Tak więc siedzę i rozmyślam. Nie wiem dlaczego tak jest od wielu lat u nas, że zimowy czas nie jest dobry. Zazwyczaj wyskakują jakieś problemy, które w końcu i tak się pewnie rozwiążą, ale nerwów napsują i wprowadzają mnie w kiepski nastrój. I ta zima, nie zima, pochmurna i ciemna, też nie pomaga w pozytywnym myśleniu. W ogródku na pociechę kwitną żółte prymulki i bazie się pojawiły na drzewach. Kury znoszą jaja jakby wiosna była. Mała liliputka którą kupiłam w sierpniu na jarmarku okazała się kogutkiem na krótkich nóżkach i właśnie uczy się piać. Tak więc stan drobiowy na dzień dzisiejszy to dziewięć kurek, dwa dorosłe koguty i śmieszny liliput. Lis na razie odpuścił i od października całe towarzystwo jest w komplecie. Jeden duży kogut musi skończyć wkrótce w garnku, chociaż odwlekałam chwilę egzekucji. Niestety, nasza przyjaźń się skończyła i przestaliśmy się lubić. Ostatnio skoczył na mnie, czego wcześniej nie robił, na tyle dotkliwie że mam dwa ogromne siniaki na nogach. Niewdzięcznik jeden. Kozy coraz grubsze, zaczynają polegiwać. Wkrótce pierwsze maluchy pojawią się na świecie. Dzidziol nadal jest grzecznym i spokojnym kozłem, co mnie ogromnie cieszy. Pamiętam jak Bolek rozwalał wszystko co napotkał na swojej drodze. Za to kozy, jak to baby bywają humorzaste, wczoraj Hanka z Luśką tłukły się na tyle poważnie, że poraniły sobie głowy i musiałam interweniować.
A jutro odwiedzi mnie Jola z Jolinkowa. Po raz kolejny będę miała okazję porozmawiać "na żywo" z osobą, którą poznałam przez bloga. Bardzo się cieszę na to spotkanie.
Od Sylwestra mieliśmy gości praktycznie do wczoraj. Córka wpadła jak po ogień, trzy dni, nie wiem kiedy minęły i nadszedł czas rozstania, a za nim przyszedł smutek i czas na przemyślenia, bo jak wiadomo małe dzieci mały kłopot, a duże jeszcze większy. W domu znowu cicho i pusto. Syn całe popołudnie spędza na odrabianiu lekcji i swoich sprawach. Tak więc siedzę i rozmyślam. Nie wiem dlaczego tak jest od wielu lat u nas, że zimowy czas nie jest dobry. Zazwyczaj wyskakują jakieś problemy, które w końcu i tak się pewnie rozwiążą, ale nerwów napsują i wprowadzają mnie w kiepski nastrój. I ta zima, nie zima, pochmurna i ciemna, też nie pomaga w pozytywnym myśleniu. W ogródku na pociechę kwitną żółte prymulki i bazie się pojawiły na drzewach. Kury znoszą jaja jakby wiosna była. Mała liliputka którą kupiłam w sierpniu na jarmarku okazała się kogutkiem na krótkich nóżkach i właśnie uczy się piać. Tak więc stan drobiowy na dzień dzisiejszy to dziewięć kurek, dwa dorosłe koguty i śmieszny liliput. Lis na razie odpuścił i od października całe towarzystwo jest w komplecie. Jeden duży kogut musi skończyć wkrótce w garnku, chociaż odwlekałam chwilę egzekucji. Niestety, nasza przyjaźń się skończyła i przestaliśmy się lubić. Ostatnio skoczył na mnie, czego wcześniej nie robił, na tyle dotkliwie że mam dwa ogromne siniaki na nogach. Niewdzięcznik jeden. Kozy coraz grubsze, zaczynają polegiwać. Wkrótce pierwsze maluchy pojawią się na świecie. Dzidziol nadal jest grzecznym i spokojnym kozłem, co mnie ogromnie cieszy. Pamiętam jak Bolek rozwalał wszystko co napotkał na swojej drodze. Za to kozy, jak to baby bywają humorzaste, wczoraj Hanka z Luśką tłukły się na tyle poważnie, że poraniły sobie głowy i musiałam interweniować.
A jutro odwiedzi mnie Jola z Jolinkowa. Po raz kolejny będę miała okazję porozmawiać "na żywo" z osobą, którą poznałam przez bloga. Bardzo się cieszę na to spotkanie.