poniedziałek, 14 października 2013

Niedziela

Nareszcie doczekaliśmy się kilku ciepłych dni. Taką jesień muszę przyznać to i ja nawet lubię. Rano mgła otula wszystko jak okiem sięgnąć, ok 10 wyłania się piękne słońce, a koło południa można już nawet spacerować w krótkim rękawku. Szkoda tylko, że tak mało  ciepła tej jesieni, a jeśli wierzyć w prognozy ma się robić coraz chłodniej.
Trzeba wykorzystać ten czas maksymalnie. Wybraliśmy się więc na wycieczkę. Celem miało być zebranie dzikiej róży na wino. Patrząc na smętne miny kóz zamkniętych w zagrodzie udało mi się "przekabacić" świętego żeby je zabrać do góry. Nie było łatwo, ponieważ uważał że rozejdą się nam po okolicy i szukaj wiatru w polu. Wypuściłam  jednak towarzystwo z zagrody i w drogę. Na początku nie były chętne iść za nami, jednak w miarę oddalania się od domu zaczęły się bardzo pilnować.




Początek wspinaczki. W oddali uważniejszy obserwator dostrzeże dach naszego domu.



Kozy dzielnie maszerują. Co prawda trwa to dość długo ponieważ muszą chwytać co smaczniejsze kąski. Jak zwykle Dzidziol trzyma się blisko mnie, a Hania zawsze pozostaje na końcu.

Pokonaliśmy już najbardziej strome zbocze. Przed nami roztaczały się takie widoki.




Tam daleko majaczą Tatry po słowackiej stronie. Niestety zdjęcie robione telefonem pod słońce, więc nie bardzo widać. Ale uwierzcie na słowo, są tam :)


Idziemy dalej. Niestety róży bardzo mało, święty rozczarowany.  Za to jakie widoki :)
Zwalniamy trochę, dajemy towarzystwu najeść się napotkanych roślin i krzewów.



Po dłuższej chwili zbieramy się znowu do drogi. Róży jak nie było tak nie ma. Mijamy zagajnik. Kozy niezbyt chętnie, ale nadal idą za nami.







Wreszcie naszym oczom ukazuje się polana a na niej taki widok.



Mamy ogromną ochotę kontynuować wycieczkę, cały czas z nadzieją że znajdziemy więcej krzaków owoców dzikiej róży na wino. Zresztą widoki są piękne. Niebawem mam też nadzieję spotkać stado kóz i owiec które właściciel wypasa na tych terenach.

Niestety w pewnym momencie nasza Jadzia, przywódczyni robi w tył zwrot i uznaje że dalej nie idzie. Wszystkie kozy podążają za nią. Cóż było robić, z pewnym ociąganiem i my zawróciliśmy. Spotkaliśmy je na słonecznej polance gdzie pasły się w najlepsze. Święty z barku róży zajął się zbieraniem głogu a ja rozkoszowałam się widokami i ciepłem promieni słonecznych.





W międzyczasie odnalazł nas Filip który dołączył do wycieczki.




A nawet zebrało mu się na zabawę.








A potem w przeciągu bardzo krótkiej chwili zaszło słońce, powiał chłodny wiaterek i trzeba było wracać do domu.





A  przed domem na tarasie czekała na nas koteczka która na razie jest za mała na takie wycieczki.


Nadal mi szkoda lata i bardzo żałuję że to chyba ostatnia taka piękna, ciepła i słoneczna niedziela w tym roku. Może zima okaże się łaskawa ?


Dziękuję Wszystkim miłym czytelniczką za porady w sprawie koteczki. Ma się dobrze, poznała już podwórko i śmiga po całym obejściu. Jest ciekawska, bardzo przyjacielska, odważna i miła. Biegunka ustąpiła po podaniu leków. Niestety nadal ma problemy z kuwetą. Ma swoją osobistą ponieważ Filip  i załatwia swoje potrzeby na zewnątrz. Cóż, może wkrótce się nauczy.


















środa, 9 października 2013

Koty

Dziękuję wszystkim za pomoc. Kotek okazał się kotką, o dziwo zdrową i rozdartą do granic. Biegunka powoli ustępuje, nie ma kociego kataru, ani innych chorób. Zaropiałe oczy zakraplam dwa razy dziennie. Niestety nadal załatwia się na posłaniu czym doprowadza mnie do rozstroju nerwowego bo co jak co, ale kocie kupy śmierdzą okropnie.
Próbowałam ją zapoznać z Filipem, ale ten nie jest zupełnie zainteresowany. Ucieka jak najdalej i patrzy z wyrzutem. Wzięłaś sobie to wychowuj, ja się nie mieszam i wcale a wcale nie interesuje mnie to małe, wrzeszczące coś. Suka również z całkowitą obojętnością przyjęła rozdartego kociaka. Razem z Filipem wylegują się na tarasie ignorując wszelkie próby zapoznania się z nowym intruzem. Pewnie wiele czasu upłynie nim zaakceptują nową towarzyszkę. Co mnie cieszy nie ma w nich agresji. Chłodna obojętność. Dziwny ten zwierzęcy świat. Ich oczy zdają się mówić, mieliśmy spokój a ty znowu musiałaś do domu coś przytargać. Cóż, poniekąd mają rację ....




,


wtorek, 8 października 2013

Wszyscy mają, mam i ja

... mógłby żartobliwie zabrzmieć tytuł dzisiejszego wpisu, albo moda na kota.
 Niestety sytuacja wcale nie jest śmieszna. Wraz z zaczynającymi się chłodami jesiennymi i zbliżającą się zimą sytuacja wiejskich zwierzaków zaczyna robić się tragiczna. Oczywiście nie wszystkich, ale niestety świadomość wielu osób jest nadal niska w naszym społeczeństwie. Bieda zmusza często do drastycznych kroków. W naszym miasteczku biedy raczej nie ma, ludzie radzą sobie, większość pracuje na miejscu, część na wyjazdach. Niestety zwierzęta traktują w sposób okrutny. W przeciągu ostatnich kilku dni przybłąkały się do nas dwa psy, chciano mi "wcisnąć" chorą kozę której "nie opłacało" się leczyć, a strach było zjeść.. No a wczoraj jeden z kociaków które "jakaś dobra dusza" pozostawiła na cmentarzu trafił do nas . Nie powiem że jestem zachwycona i kotkiem i sytuacją. Biedaczysko wymaga intensywnego leczenia, i kamienia. Zaropiałe oczy, pasożyty i pewnie inne schorzenia. Trzeba kociaka leczyć i odkarmić, na razie skóra i kości.
Nie jestem typową kociarą. Muszę się nawet przyznać że koty chyba nawet mnie nie lubią. Mnie też jest bliżej do psów i kóz. W ciągu 4 lat mieliśmy tutaj trzy kotki i jeden miot szczęśliwie wychowanych kociąt, które znalazły nowe domy i żyją do dzisiaj. Czyste,śliczne, wysterylizowane. Trzy kotki zaginęły. Został Filip który nie oddala się od domu, ale też nie łapie myszy. Po prostu jest, szczęśliwie już trzeci rok. Z Filipem łączy mnie szczególna więź. Być może dlatego że często obrywa od  obcych kocurów, które czasami zabłąkają na nasze podwórko i zwyczajnie mi szkoda tego fajtłapy. A może dlatego że urodził się w naszej kuchni i tyle lat już trwamy razem. Nie jestem dla niego zbytnio wylewna, nie pozwalam mu się wałęsać po łóżkach ani spacerować po blatach kuchennych. Natomiast zawsze może liczyć na schronienie i  michę smacznego jedzenia. Kot zna swoje miejsce i zwyczaje panujące w domu. Dlatego daleka byłam od przygarniania kolejnego. Ale jest i trzeba tą biedę wyleczyć. Może się utrzyma, a w przyszłości stanie się łowną, sympatyczną kotką/kotem, może kiedyś nawet złapie jakąś małą myszkę ?

Kochani czytelnicy, czy ktoś z Was wie jak nauczyć kota czystości. Na razie mimo powystawianych kuwet maluch załatwia się na swoim posłaniu. Wsadzam go do piasku po każdym jedzeniu, niestety on uparcie wraca do koszyka załatwić potrzeby. I czym karmić tego kociaka. Nie wiem ile może mieć tygodni. Maleństwo i chudzielec z niego, mieści się na dłoni.
Zdjęcia wstawię jak się zbiorę żeby zrobić. 

czwartek, 26 września 2013

Burza

Nie napiszę, że zupełnie mnie to nie ruszyło ponieważ skłamałabym. Deklaracje jednak były takie. Owieczka zakupiona wiosną miała być przeznaczona do konsumpcji. Nadeszła pora żeby pożegnać się z puchatą koleżanką. I tak oto kilka dni temu we mgle porannej przy pomocy chłopaka który zna się na rzeczy, nasza owca dokonała żywota.  Cóż mam napisać, że miała dobre życie i się rozczulić. Nie napiszę.

Za to zjedliśmy wyśmienitą pieczeń z udźca jagnięcego. Barszcz ugotowany na żeberkach wyszedł zupełnie inny niż na mięsie zza sklepowej lady.  Dzisiaj wyciągnęłam kolejne porcje na pasztet. Jestem przekonana, że będzie pyszny.
Stwardniałam mieszkając tutaj. Podejmuję decyzje których jako typowy mieszczuch zapewne bym nie podjęła. Rodzina (ta z miasta) raczej nie popiera, wolą kupować mięso w sklepie. W przyszłym roku pewnie też zdecyduję się na jagnięta. Może pomyślę o zakupie brojlerów.
Przez ostatnie trzy lata urodziło się u nas kilka koziołków. Ludzie mówią, zabij, spróbuj jakie dobre mięso. Jednak jakoś nie mogę. Rodzą się te maluchy w naszej obórce, wynoszone, wygłaskane, ufne. Wyrastają z nich łobuzerskie "małe byczki" i idą w świat. Zobaczymy co wiosna przyniesie.

Na razie mamy swoje mleko, jaja, sery. Co prawda polegałam w tym roku w warzywniaku, no ale nie można mieć wszystkiego. Pomidorów, ogórków i cukinii udało się trochę zebrać. Zrobiłam trochę przetworów. Ostatnio paprykę, pyszna wyszła, słodka taka jak lubię.

Na pastwiskach rosną kanie w zastraszających ilościach. Można wiadrami zbierać. Powiadają że rosną tam gdzie wypasane są zwierzęta. Widocznie coś w tym musi być.

A dzisiaj po południu niebo zachmurzyło się i zagrzmiało. Przeszła krótka, ale bardzo intensywna burza z gradem. Przyznam szczerze że z Młodym trochę stracha mieliśmy. Po burzy zapanowała ciemność i przez kilka godzin nie było prądu. Lekcje przy świecach przy ciepłym piecu kuchennym w którym wesoło trzaskało drzewo. Powrót do przeszłości ... ? :)

niedziela, 22 września 2013

Niedziela

Lubicie niedzielę ? Ja muszę przyznać że nie za bardzo. Pozwoliłam sobie dzisiaj na kompletne lenistwo snując się wokół domu podglądałam jak przyroda zaczyna powoli zmieniać barwy. W ogrodzie mimo wielu jeszcze kwitnących kwiatów widać jesień. Większość krzewów już przekwitła a  to co zostało, tylko jeszcze przez chwilę będzie cieszyć oko.
Dawno nie dodawałam zdjęć na bloga. Postanowiłam nadrobić zaległości i wstawić kilka. Codzienność naszych zwierzaków i trochę innych widoczków. Jedyna pelargonia której nie zdążyły zjeść kozy kwitnie jak szalona i nic nie wskazuje na to, żeby miała przestać. Niestety większość kwiatów padnie po pierwszym większym przymrozku. Niedobitki pomidorów nadal w foliaku,  w nadchodzącym tygodniu muszę już zrobić z nim porządek.  





Kózki nadal dają mleko, czas serów jeszcze się nie skończył , co oczywiście cieszy mnie niezmiennie.


Pan kogut wraz ze swoim haremem :)




Kozy wracające z wczorajszej wycieczki - ucieczki.



Kozy dzisiejsze na łące






No i poszły sobie ... ;)


Jak jesień to i grzyby. Szału nie ma, ale ziarno do ziarnka, dzisiejszy "urobek"


A  tak sobie rosły ...


Jeszcze kwitną ...




Nadrobiłam zaległości zdjęciowe za poprzednie posty i te do przodu. Mam nadzieję że nie zanudziłam Was za bardzo. Całkiem nie dawno, przynajmniej tak mi się wydaje pisałam że mam urodziny, dzisiaj znowu mam urodziny, nie będę się chwalić które :)
Pozdrawiam  

środa, 18 września 2013

Woda

No i stało się. Wodna katastrofa. Z kranu leci brązowa woda. Przez noc w słoiku nie odstała się i nie zmieniła barwy. Wygotowana również brązowa. Najczarniejszy scenariusz jest taki, że ostatnie odwierty firmy poszukującej wody mineralnej naruszyły wody gruntowe, tym samym zanieczyszczając nasze ujęcie. Ten lepszy wariant,  że po ostatnich deszczach do studni dostały się zanieczyszczenia z powierzchni gruntu. Tak czy owak czeka świętego ciężka praca przy czyszczeniu studni. Jeżeli dezynfekcja nic nie zmieni nawet nie chcę myśleć jak będziemy żyć. No i dylemat mam na dzień dzisiejszy. Czy mogę używać wody chociaż do naczyń i mycia rąk ? oto jest pytanie.


Dziękuję Wszystkim za podtrzymywanie na duchu i wpisy pod ostatnim postem. Na razie w szkole nic się nie dzieje. To znaczy ze strony wychowawczyni i pedagoga. Obiecuję opisać za jakiś czas sytuację  jak się sprawy przedstawiają. 

poniedziałek, 16 września 2013

Co z nich wyrośnie ?

Wrzesień zaczął się nerwowo z racji powrotu Młodego do szkoły. Dzieciak spokojny, wrażliwy. Wychowany chyba za bardzo delikatnie. Ptaszka nie wystrasz, pajączka nie zabij, starsze osoby szanuj, a dziewczynom nie dokuczaj, bądz zawsze miły i uczynny. I co z tego. Dzieciak dostaje w tak zwaną dupę już piąty rok od swoich rówieśników z klasy. Za co ? za to że nosi okulary, że na przerwach zamiast szaleć, skakać, wrzeszczeć, przepychać się i nie wiem co jeszcze siedzi spokojnie w ławce i czyta książki. Jest słabszy w W-F, no ale co z tego, kiedy z każdego innego przedmiotu idzie mu świetnie. Przeszkadza tym okropnie swoim pseudo kolegom, jest obrzucany wyzwiskami, popychany i ewidentnie zrobili sobie z niego kozła ofiarnego, chłopca do bicia. Bilans pierwszego tygodnia w szkole. Podbite oko, ugryzienie w rękę, tak, tak w klasie jest taki jeden buldog, rzucanie plecakiem i rzeczami osobistymi, no i przezwisko pedał lala. Czy ja coś z tym robię ? Oczywiście że robię. Od pierwszej klasy walczę aby dziecko mogło w spokoju uczęszczać do placówki edukacyjnej. Z różnym skutkiem, czasem jest lepiej, czasem gorzej. W tym roku szala się przelała i ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby to się skończyło raz na zawsze, nie na chwilę jak zwykle. Zobaczymy co z tego wyniknie. Moje dziecko stara się tym wszystkim nie przejmować, nigdy się nie skarży, nie donosi. Relacji z tego co się dzieje w szkole dowiaduję się pokątnie, często od innych rodziców, lub dziewczynek. Jestem załamana tą sytuacją. A innej szkoły nie ma, to znaczy bliżej nie ma. Byłam bliska przeniesienia go do szkoły na wsi, no ale dlaczego ja mam przenieść mojego syna a gagatki zostaną ? Rodzice tych dzieci nie mają dla nich czasu. Prowadzą swoje interesy, biznesy, knajpy, sklepiki, budki z piwem. Nie mają czasu zabrać się za wychowanie swoich pociech.  A pociechy z roku na rok coraz bardziej okrutne, coraz bardziej rozwydrzone i agresywne. Co z nich wyrośnie ?

Z reguły na blogu nie piszę o osobistych sprawach. Staram się relacjonować opowieści z życia naszej górki, domu i zwierzaków. Dzisiaj pozwoliłam sobie opisać sytuację, która dotknęła moje dziecko i spędza nam sen z powiek. Chyba dlatego że czuję się trochę bezsilna w zaistniałej sytuacji i trochę walczę z wiatrakami.

A na górce mgły zasnuwają niebo do samego południa, powietrze przesycone wilgocią. Pojawiły się grzyby, pierwsze rydze z patelni już zjedzone, prawdziwki suszą się nad piecem. Lis nadal grasuje. W zastawioną od dwóch miesięcy żywołapkę najczęściej łapie się nasz osobisty kot.  Ostatnio stracił życie kartonowy kurczak. Fajny był, mądrala. Uciekinier spacerowicz, cóż tak czułam że skończy w paszczy drapieżnika ponieważ bardzo lubił wycieczki. Została po nim tylko kupka piórek.
Kupiliśmy siano. Niestety drugiego pokosu nie udało się zrobić. Pachnące, zielone, trochę grube. Moje dziewczyny strajkują i jeść go nie chcą. Po siano jechaliśmy 40 km pożyczonym samochodem.  Pół  soboty zajęła nam ta cała operacja. Stryszek  wypełniony kostkami a kozy wybrzydzają. Chyba nie będą miały wyjścia i muszę się przekonać. Jeszcze prawie cały bal został z zeszłego roku ponieważ też było be. Przyzwyczajone do zielonego koszonego na naszej łące. Niestety nie mamy go na tyle żeby starczyło na zimę.
Gapa, córka Lusi znalazła nowy dom. Nawet się nie spodziewałam, że tak szybko pojawią się liczne telefony na wystawione ogłoszenie. Gapcia pojechała do Nowego Sącza.
Zaczęły się ruje. Dzidziol się stara, nie wiem z jakim skutkiem, ponieważ niestety cały czas to jeszcze dzieciak.  Maluch wychowany na sztucznym mleku z licznego miotu. No nie wiem czy podoła zapłodnić moje dziewczyny. Życie przecież często potrafi zaskakiwać.
Pozdrawiam