Wrzesień zaczął się nerwowo z racji powrotu Młodego do szkoły. Dzieciak spokojny, wrażliwy. Wychowany chyba za bardzo delikatnie. Ptaszka nie wystrasz, pajączka nie zabij, starsze osoby szanuj, a dziewczynom nie dokuczaj, bądz zawsze miły i uczynny. I co z tego. Dzieciak dostaje w tak zwaną dupę już piąty rok od swoich rówieśników z klasy. Za co ? za to że nosi okulary, że na przerwach zamiast szaleć, skakać, wrzeszczeć, przepychać się i nie wiem co jeszcze siedzi spokojnie w ławce i czyta książki. Jest słabszy w W-F, no ale co z tego, kiedy z każdego innego przedmiotu idzie mu świetnie. Przeszkadza tym okropnie swoim pseudo kolegom, jest obrzucany wyzwiskami, popychany i ewidentnie zrobili sobie z niego kozła ofiarnego, chłopca do bicia. Bilans pierwszego tygodnia w szkole. Podbite oko, ugryzienie w rękę, tak, tak w klasie jest taki jeden buldog, rzucanie plecakiem i rzeczami osobistymi, no i przezwisko pedał lala. Czy ja coś z tym robię ? Oczywiście że robię. Od pierwszej klasy walczę aby dziecko mogło w spokoju uczęszczać do placówki edukacyjnej. Z różnym skutkiem, czasem jest lepiej, czasem gorzej. W tym roku szala się przelała i ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby to się skończyło raz na zawsze, nie na chwilę jak zwykle. Zobaczymy co z tego wyniknie. Moje dziecko stara się tym wszystkim nie przejmować, nigdy się nie skarży, nie donosi. Relacji z tego co się dzieje w szkole dowiaduję się pokątnie, często od innych rodziców, lub dziewczynek. Jestem załamana tą sytuacją. A innej szkoły nie ma, to znaczy bliżej nie ma. Byłam bliska przeniesienia go do szkoły na wsi, no ale dlaczego ja mam przenieść mojego syna a gagatki zostaną ? Rodzice tych dzieci nie mają dla nich czasu. Prowadzą swoje interesy, biznesy, knajpy, sklepiki, budki z piwem. Nie mają czasu zabrać się za wychowanie swoich pociech. A pociechy z roku na rok coraz bardziej okrutne, coraz bardziej rozwydrzone i agresywne. Co z nich wyrośnie ?
Z reguły na blogu nie piszę o osobistych sprawach. Staram się relacjonować opowieści z życia naszej górki, domu i zwierzaków. Dzisiaj pozwoliłam sobie opisać sytuację, która dotknęła moje dziecko i spędza nam sen z powiek. Chyba dlatego że czuję się trochę bezsilna w zaistniałej sytuacji i trochę walczę z wiatrakami.
A na górce mgły zasnuwają niebo do samego południa, powietrze przesycone wilgocią. Pojawiły się grzyby, pierwsze rydze z patelni już zjedzone, prawdziwki suszą się nad piecem. Lis nadal grasuje. W zastawioną od dwóch miesięcy żywołapkę najczęściej łapie się nasz osobisty kot. Ostatnio stracił życie kartonowy kurczak. Fajny był, mądrala. Uciekinier spacerowicz, cóż tak czułam że skończy w paszczy drapieżnika ponieważ bardzo lubił wycieczki. Została po nim tylko kupka piórek.
Kupiliśmy siano. Niestety drugiego pokosu nie udało się zrobić. Pachnące, zielone, trochę grube. Moje dziewczyny strajkują i jeść go nie chcą. Po siano jechaliśmy 40 km pożyczonym samochodem. Pół soboty zajęła nam ta cała operacja. Stryszek wypełniony kostkami a kozy wybrzydzają. Chyba nie będą miały wyjścia i muszę się przekonać. Jeszcze prawie cały bal został z zeszłego roku ponieważ też było be. Przyzwyczajone do zielonego koszonego na naszej łące. Niestety nie mamy go na tyle żeby starczyło na zimę.
Gapa, córka Lusi znalazła nowy dom. Nawet się nie spodziewałam, że tak szybko pojawią się liczne telefony na wystawione ogłoszenie. Gapcia pojechała do Nowego Sącza.
Zaczęły się ruje. Dzidziol się stara, nie wiem z jakim skutkiem, ponieważ niestety cały czas to jeszcze dzieciak. Maluch wychowany na sztucznym mleku z licznego miotu. No nie wiem czy podoła zapłodnić moje dziewczyny. Życie przecież często potrafi zaskakiwać.
Pozdrawiam