Wkroczyła jesień. Mgły poranka snują się leniwie, coraz częściej pachnie palonymi ogniskami, ludzie oczyszczają ogrody, nastał spokój. Większość turystów wyjechała, opustoszały spacerowe trakty, w sklepach bez kolejek można zaopatrzyć się w niezbędne artykuły. Niestety kres wakacji, od jutra dzieciaki ponownie zasiądą w szkolnych ławkach. Kupiłam książki Młodemu, przejrzałam pobieżnie i widzę że lekko nie będzie. Syn jak na razie zainteresowany nie był i nawet okiem nie rzucił stwierdzając, że będzie oglądał jak przyjdzie pora, po czym powrócił do czytania książki. W sumie wcale się nie dziwię.
Nareszcie mocno popadało, w zasadzie pada cały czas. Pewnie i tak już pastwiska nie zdążą się zazielenić a kozy świeżą trawą nacieszą się dopiero w przyszłym roku. Drugi pokos nie zrobiony, zastanawiam się czy jest jeszcze sens kosić tą marną trawę która wyrosła, a raczej nie miała szansy urosnąć pod jabłonkami. Chyba wielkiej szansy na wysuszenie nie będzie miała, a pracy przy tym ogrom. Od kilku miesięcy dokucza mi ból kostki w prawej ręce. Najgorzej z dojeniem a kozy zamiast ucinać mleko dają go z dnia na dzień coraz więcej. Może dlatego że snują się całymi dniami po okolicy. Wracają pękate na swój wybieg. Jeszcze nigdy nie pozwalałam na taką samowolkę, ale widać im służy. Chodzą wszystkie razem, całkowicie zintegrowane, za nimi podąża owca. Śmiesznie wygląda stadko kóz za którymi krok w krok przedziera się przez krzaki trochę ślamazarna puchata kulka. Nigdy nie wiem z której strony wrócą. Ostatnio bardzo zaskoczył mnie widok stadka wyłaniającego się zza domu gdzie rosną wszystkie moje krzaczki ozdobne i kwiaty. Poleciałam biegiem mając przed oczami widmo zniszczenia a tu nic takiego miejsca nie miało. Kozy zrobiły koło idąc przez góry skracając sobie drogę przez ogródek. Były chyba tak najedzone że nawet krzewy róż nie były wystarczająco kuszące. To ci dopiero. Dzisiaj za to pod moją nieobecność Święty gonił je z drogi po której raz po raz przejeżdżają samochody. Już sama nie wiem czy nie ukrócić tych spacerów. Na szczęście te ich eskapady nie zagrażają żadnym sąsiedzkim uprawom ponieważ sąsiadów nie posiadamy, co za tym idzie upraw też nie ma.
Poza tym chłody zaczynają się dawać we znaki. Odwlekam dzień za dniem pierwsze rozpalenie w piecach ale może dzisiaj ... przyjemne ciepełko kusi. Jeszcze w zeszłym tygodniu podziwiałam wschody słońca na tarasie, dzisiaj chłód poranka, ledwo 6 stopni już mi na to nie pozwolił. Było nie było jestem zupełnie ciepłolubna. A tu taki psikus, przeznaczenie rzuciło mnie w górski, chłodny klimat.
Nareszcie mocno popadało, w zasadzie pada cały czas. Pewnie i tak już pastwiska nie zdążą się zazielenić a kozy świeżą trawą nacieszą się dopiero w przyszłym roku. Drugi pokos nie zrobiony, zastanawiam się czy jest jeszcze sens kosić tą marną trawę która wyrosła, a raczej nie miała szansy urosnąć pod jabłonkami. Chyba wielkiej szansy na wysuszenie nie będzie miała, a pracy przy tym ogrom. Od kilku miesięcy dokucza mi ból kostki w prawej ręce. Najgorzej z dojeniem a kozy zamiast ucinać mleko dają go z dnia na dzień coraz więcej. Może dlatego że snują się całymi dniami po okolicy. Wracają pękate na swój wybieg. Jeszcze nigdy nie pozwalałam na taką samowolkę, ale widać im służy. Chodzą wszystkie razem, całkowicie zintegrowane, za nimi podąża owca. Śmiesznie wygląda stadko kóz za którymi krok w krok przedziera się przez krzaki trochę ślamazarna puchata kulka. Nigdy nie wiem z której strony wrócą. Ostatnio bardzo zaskoczył mnie widok stadka wyłaniającego się zza domu gdzie rosną wszystkie moje krzaczki ozdobne i kwiaty. Poleciałam biegiem mając przed oczami widmo zniszczenia a tu nic takiego miejsca nie miało. Kozy zrobiły koło idąc przez góry skracając sobie drogę przez ogródek. Były chyba tak najedzone że nawet krzewy róż nie były wystarczająco kuszące. To ci dopiero. Dzisiaj za to pod moją nieobecność Święty gonił je z drogi po której raz po raz przejeżdżają samochody. Już sama nie wiem czy nie ukrócić tych spacerów. Na szczęście te ich eskapady nie zagrażają żadnym sąsiedzkim uprawom ponieważ sąsiadów nie posiadamy, co za tym idzie upraw też nie ma.
Poza tym chłody zaczynają się dawać we znaki. Odwlekam dzień za dniem pierwsze rozpalenie w piecach ale może dzisiaj ... przyjemne ciepełko kusi. Jeszcze w zeszłym tygodniu podziwiałam wschody słońca na tarasie, dzisiaj chłód poranka, ledwo 6 stopni już mi na to nie pozwolił. Było nie było jestem zupełnie ciepłolubna. A tu taki psikus, przeznaczenie rzuciło mnie w górski, chłodny klimat.