Ależ się dziwnie zrobiło. Młody z niechęcią poświąteczną pojechał do szkoły, święty zameldował dotarcie do stolicy. Cisza, spokój. Na termometrze za oknem dycha na minusie. Drzewo pohukuje w piecach. A ja nie bardzo wiem co mam zrobić z dniem który będzie dzisiaj wyjątkowo długi.
Wyjdę nakarmić kozy, przyniosę kilka koszyków drzewa, ugotuję młodemu jakiś lekkostrawny obiadek i może udam się do naszego nowego marketu po karmę dla zwierzaków. A mogłabym dalej kontynuować remont, wyczyścić ramę na lustro lub wymyślić sobie inną robotę. Mogłabym ... ale dzisiaj chcę się ponudzić, albo może podelektować spokojem. Lubię takie poranki co nie oznacza że lubię kiedy święty wyjeżdża, chyba się po prostu przyzwyczaiłam.
Zdziczałam na tej górce. Trochę zaczynam się denerwować wyjazdem. Nie byłam u rodziców ponad dwa lata. Pewnie spotkam wiele znajomych, koleżanki, rodzinę której nie widziałam bardzo długo. Cóż ... decyzja zapadła dość dawno. Zresztą bardzo chcę się zobaczyć z rodzicami którzy nie mogą się już na nas doczekać.
Denerwuję się czy kozy będą miały należytą opiekę i chyba tym najbardziej. W naszej okolicy znajoma otworzyła hotel dla zwierząt. Początkowo mieliśmy nasze kozuchy przewiezć do niej, ale po dłuższym zastanowieniu umówiłam się że będą do nich przyjeżdżać dwa razy dziennie. Myślę że jest to lepsze rozwiązanie od stresu który by pewnie miały w innym miejscu. Tym bardziej że Jadzia już w wysokiej ciąży. Mam nadzieję że nic złego się nie wydarzy podczas naszej nieobecności. Ot i takie dylematy ....
W zeszłym roku styczeń zafundował mi paskudne przeżycia z Mizią i kozlakami. Mam nadzieję że w tym roku nic podobnego się nie wydarzy. Mizi już z nami nie ma .... szkoda. Oglądałam ostatnio jej zdjęcia, wspominaliśmy ze świętym jaka z niej pocieszna kozucha była. W ostatnim okresie swojego życia zachowywała się zupełnie jak pies. Spacerowała przed domem. Przychodziła na zawołanie. Nie chodziła na wybiegu z innymi kozami. Oddzielnie jadła. Była bardzo słaba i powolna. Przeżuwała trawę bardzo powoli, jadła w małych ilościach i szybko się męczyła. Dodatkowo często odnawiały jej się ropnie które nie chciały się goić i sączyła się z nich ropa. Mimo wielokrotnych wizyt weterynarza nie było poprawy. Po kolejnym pogorszeniu zdecydowaliśmy o skróceniu jej cierpienia. Chyba nie pisałam o tym na blogu wcześniej. Teraz po pół roku czas trochę zatarł wspomnienia.
Wyjdę nakarmić kozy, przyniosę kilka koszyków drzewa, ugotuję młodemu jakiś lekkostrawny obiadek i może udam się do naszego nowego marketu po karmę dla zwierzaków. A mogłabym dalej kontynuować remont, wyczyścić ramę na lustro lub wymyślić sobie inną robotę. Mogłabym ... ale dzisiaj chcę się ponudzić, albo może podelektować spokojem. Lubię takie poranki co nie oznacza że lubię kiedy święty wyjeżdża, chyba się po prostu przyzwyczaiłam.
Zdziczałam na tej górce. Trochę zaczynam się denerwować wyjazdem. Nie byłam u rodziców ponad dwa lata. Pewnie spotkam wiele znajomych, koleżanki, rodzinę której nie widziałam bardzo długo. Cóż ... decyzja zapadła dość dawno. Zresztą bardzo chcę się zobaczyć z rodzicami którzy nie mogą się już na nas doczekać.
Denerwuję się czy kozy będą miały należytą opiekę i chyba tym najbardziej. W naszej okolicy znajoma otworzyła hotel dla zwierząt. Początkowo mieliśmy nasze kozuchy przewiezć do niej, ale po dłuższym zastanowieniu umówiłam się że będą do nich przyjeżdżać dwa razy dziennie. Myślę że jest to lepsze rozwiązanie od stresu który by pewnie miały w innym miejscu. Tym bardziej że Jadzia już w wysokiej ciąży. Mam nadzieję że nic złego się nie wydarzy podczas naszej nieobecności. Ot i takie dylematy ....
W zeszłym roku styczeń zafundował mi paskudne przeżycia z Mizią i kozlakami. Mam nadzieję że w tym roku nic podobnego się nie wydarzy. Mizi już z nami nie ma .... szkoda. Oglądałam ostatnio jej zdjęcia, wspominaliśmy ze świętym jaka z niej pocieszna kozucha była. W ostatnim okresie swojego życia zachowywała się zupełnie jak pies. Spacerowała przed domem. Przychodziła na zawołanie. Nie chodziła na wybiegu z innymi kozami. Oddzielnie jadła. Była bardzo słaba i powolna. Przeżuwała trawę bardzo powoli, jadła w małych ilościach i szybko się męczyła. Dodatkowo często odnawiały jej się ropnie które nie chciały się goić i sączyła się z nich ropa. Mimo wielokrotnych wizyt weterynarza nie było poprawy. Po kolejnym pogorszeniu zdecydowaliśmy o skróceniu jej cierpienia. Chyba nie pisałam o tym na blogu wcześniej. Teraz po pół roku czas trochę zatarł wspomnienia.