środa, 18 września 2013

Woda

No i stało się. Wodna katastrofa. Z kranu leci brązowa woda. Przez noc w słoiku nie odstała się i nie zmieniła barwy. Wygotowana również brązowa. Najczarniejszy scenariusz jest taki, że ostatnie odwierty firmy poszukującej wody mineralnej naruszyły wody gruntowe, tym samym zanieczyszczając nasze ujęcie. Ten lepszy wariant,  że po ostatnich deszczach do studni dostały się zanieczyszczenia z powierzchni gruntu. Tak czy owak czeka świętego ciężka praca przy czyszczeniu studni. Jeżeli dezynfekcja nic nie zmieni nawet nie chcę myśleć jak będziemy żyć. No i dylemat mam na dzień dzisiejszy. Czy mogę używać wody chociaż do naczyń i mycia rąk ? oto jest pytanie.


Dziękuję Wszystkim za podtrzymywanie na duchu i wpisy pod ostatnim postem. Na razie w szkole nic się nie dzieje. To znaczy ze strony wychowawczyni i pedagoga. Obiecuję opisać za jakiś czas sytuację  jak się sprawy przedstawiają. 

poniedziałek, 16 września 2013

Co z nich wyrośnie ?

Wrzesień zaczął się nerwowo z racji powrotu Młodego do szkoły. Dzieciak spokojny, wrażliwy. Wychowany chyba za bardzo delikatnie. Ptaszka nie wystrasz, pajączka nie zabij, starsze osoby szanuj, a dziewczynom nie dokuczaj, bądz zawsze miły i uczynny. I co z tego. Dzieciak dostaje w tak zwaną dupę już piąty rok od swoich rówieśników z klasy. Za co ? za to że nosi okulary, że na przerwach zamiast szaleć, skakać, wrzeszczeć, przepychać się i nie wiem co jeszcze siedzi spokojnie w ławce i czyta książki. Jest słabszy w W-F, no ale co z tego, kiedy z każdego innego przedmiotu idzie mu świetnie. Przeszkadza tym okropnie swoim pseudo kolegom, jest obrzucany wyzwiskami, popychany i ewidentnie zrobili sobie z niego kozła ofiarnego, chłopca do bicia. Bilans pierwszego tygodnia w szkole. Podbite oko, ugryzienie w rękę, tak, tak w klasie jest taki jeden buldog, rzucanie plecakiem i rzeczami osobistymi, no i przezwisko pedał lala. Czy ja coś z tym robię ? Oczywiście że robię. Od pierwszej klasy walczę aby dziecko mogło w spokoju uczęszczać do placówki edukacyjnej. Z różnym skutkiem, czasem jest lepiej, czasem gorzej. W tym roku szala się przelała i ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby to się skończyło raz na zawsze, nie na chwilę jak zwykle. Zobaczymy co z tego wyniknie. Moje dziecko stara się tym wszystkim nie przejmować, nigdy się nie skarży, nie donosi. Relacji z tego co się dzieje w szkole dowiaduję się pokątnie, często od innych rodziców, lub dziewczynek. Jestem załamana tą sytuacją. A innej szkoły nie ma, to znaczy bliżej nie ma. Byłam bliska przeniesienia go do szkoły na wsi, no ale dlaczego ja mam przenieść mojego syna a gagatki zostaną ? Rodzice tych dzieci nie mają dla nich czasu. Prowadzą swoje interesy, biznesy, knajpy, sklepiki, budki z piwem. Nie mają czasu zabrać się za wychowanie swoich pociech.  A pociechy z roku na rok coraz bardziej okrutne, coraz bardziej rozwydrzone i agresywne. Co z nich wyrośnie ?

Z reguły na blogu nie piszę o osobistych sprawach. Staram się relacjonować opowieści z życia naszej górki, domu i zwierzaków. Dzisiaj pozwoliłam sobie opisać sytuację, która dotknęła moje dziecko i spędza nam sen z powiek. Chyba dlatego że czuję się trochę bezsilna w zaistniałej sytuacji i trochę walczę z wiatrakami.

A na górce mgły zasnuwają niebo do samego południa, powietrze przesycone wilgocią. Pojawiły się grzyby, pierwsze rydze z patelni już zjedzone, prawdziwki suszą się nad piecem. Lis nadal grasuje. W zastawioną od dwóch miesięcy żywołapkę najczęściej łapie się nasz osobisty kot.  Ostatnio stracił życie kartonowy kurczak. Fajny był, mądrala. Uciekinier spacerowicz, cóż tak czułam że skończy w paszczy drapieżnika ponieważ bardzo lubił wycieczki. Została po nim tylko kupka piórek.
Kupiliśmy siano. Niestety drugiego pokosu nie udało się zrobić. Pachnące, zielone, trochę grube. Moje dziewczyny strajkują i jeść go nie chcą. Po siano jechaliśmy 40 km pożyczonym samochodem.  Pół  soboty zajęła nam ta cała operacja. Stryszek  wypełniony kostkami a kozy wybrzydzają. Chyba nie będą miały wyjścia i muszę się przekonać. Jeszcze prawie cały bal został z zeszłego roku ponieważ też było be. Przyzwyczajone do zielonego koszonego na naszej łące. Niestety nie mamy go na tyle żeby starczyło na zimę.
Gapa, córka Lusi znalazła nowy dom. Nawet się nie spodziewałam, że tak szybko pojawią się liczne telefony na wystawione ogłoszenie. Gapcia pojechała do Nowego Sącza.
Zaczęły się ruje. Dzidziol się stara, nie wiem z jakim skutkiem, ponieważ niestety cały czas to jeszcze dzieciak.  Maluch wychowany na sztucznym mleku z licznego miotu. No nie wiem czy podoła zapłodnić moje dziewczyny. Życie przecież często potrafi zaskakiwać.
Pozdrawiam 

środa, 4 września 2013

Zapach

Przyszła pora na wędzone sery. Cały dom przesiąknięty aromatem. Pożarłam od razu ogromny kawał. Wyszły pyszne, aromatyczne i  ...  pachną jesienią ...
Dziś lekko nerwowy dzień, nasza suka zagubiła się w górach. Najprawdopodobniej pobiegła za lisem i straciła orientację. Święty ruszył na odsiecz i na szczęście znalazł ją daleko od domu, na polanie zupełnie zdezorientowaną i przerażoną. Nie było jej ok 5 godzin. Nigdy nie odchodzi,  więc stres mieliśmy ogromny, ale ona chyba jeszcze większy. Cóż staruszka nasza siwa się już zrobiła. Nie wiem jak zapobiec podobnym sytuacją  w przyszłości. Oczyma wyobrazni widziałam ją we wnykach zastawionych przez kłusowników  lub postrzeloną przez myśliwych. Na szczęście Święty zna dobrze nasze okolice i w dość krótkim czasie ją odnalazł. Biegała po wysokich trawach zupełnie w przeciwnym kierunku od domu. Teraz odsypia wrażenia w swoim koszyku mocno pochrapując. Ulga. 
A lisek porwał kolejną kurę. Czy on musi wybierać zawsze najlepsze nioski ?
Tniemy drzewo. W zasadzie tniemy po trochu przez całe lato. Aktualnie finiszujemy. Moim zadaniem jak co roku jest układanie pod wiatą. Lubię to robić. Cieszy mnie jak rosną stosiki i zapach. Znacie zapach świeżo pociętego drzewa ?
No i podjęłam ważną decyzję odnośnie naszego małego koziego stadka. Muszę przyznać zajęło mi jej podejmowanie około trzech lat. No cóż, należę do osób w gorącej wodzie kąpanych a tutaj nie mogłam się zdecydować. Napiszę więcej na ten temat jak już będzie wszystko załatwione.
Przeczytałam co napisałam i wyszedł dzisiaj taki jakiś dziwny post.
Pozdrawiam Wszystkich odwiedzających bloga.   

poniedziałek, 2 września 2013

Wkroczyła jesień. Mgły poranka snują się leniwie, coraz częściej pachnie palonymi ogniskami, ludzie oczyszczają ogrody, nastał spokój. Większość turystów wyjechała, opustoszały spacerowe trakty, w sklepach bez kolejek można zaopatrzyć się w niezbędne artykuły. Niestety kres wakacji, od jutra dzieciaki ponownie zasiądą w szkolnych ławkach. Kupiłam książki Młodemu, przejrzałam pobieżnie i widzę że lekko nie będzie. Syn jak na razie zainteresowany nie był i nawet okiem nie rzucił stwierdzając, że będzie oglądał jak przyjdzie pora, po czym powrócił do czytania książki. W sumie wcale się nie dziwię.

Nareszcie mocno popadało, w zasadzie pada cały czas. Pewnie i tak już pastwiska nie zdążą się zazielenić a kozy świeżą trawą nacieszą się dopiero w przyszłym roku. Drugi pokos nie zrobiony, zastanawiam się czy jest jeszcze sens kosić tą marną trawę która wyrosła, a raczej nie miała szansy urosnąć pod jabłonkami. Chyba wielkiej szansy na wysuszenie nie będzie miała, a pracy przy tym ogrom. Od kilku miesięcy dokucza mi ból kostki w prawej ręce. Najgorzej z dojeniem a kozy zamiast ucinać mleko dają go z dnia na dzień coraz więcej. Może dlatego że snują się całymi dniami po okolicy. Wracają pękate na swój wybieg. Jeszcze nigdy nie pozwalałam na taką samowolkę, ale widać im służy. Chodzą wszystkie razem, całkowicie zintegrowane, za nimi podąża owca. Śmiesznie wygląda stadko kóz za którymi krok w krok przedziera się przez krzaki trochę ślamazarna puchata kulka. Nigdy nie wiem z której strony wrócą. Ostatnio bardzo zaskoczył mnie widok stadka wyłaniającego się zza domu gdzie rosną wszystkie moje krzaczki ozdobne i kwiaty. Poleciałam biegiem mając przed oczami widmo zniszczenia a tu nic takiego miejsca nie miało. Kozy zrobiły koło idąc przez góry skracając sobie drogę przez ogródek. Były chyba tak najedzone że nawet krzewy róż nie były wystarczająco kuszące. To ci dopiero. Dzisiaj za to pod moją nieobecność Święty gonił je z drogi po której raz po raz przejeżdżają samochody. Już sama nie wiem czy nie ukrócić tych spacerów.   Na szczęście te ich eskapady nie zagrażają żadnym sąsiedzkim uprawom ponieważ sąsiadów nie posiadamy, co za tym idzie upraw też nie ma.
Poza tym chłody zaczynają się dawać we znaki. Odwlekam dzień za dniem pierwsze rozpalenie w piecach ale może dzisiaj ... przyjemne ciepełko kusi. Jeszcze w zeszłym tygodniu podziwiałam wschody słońca na tarasie, dzisiaj chłód poranka, ledwo 6 stopni już mi na to nie pozwolił. Było nie było jestem zupełnie ciepłolubna. A tu taki psikus, przeznaczenie rzuciło mnie w górski, chłodny klimat. 

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Pusto

No i stało się to co zazwyczaj dzieje się pod koniec lata. Pusto i cicho. Snuję się od soboty po domu i przylegających włościach i jakoś mi tak nijako. Powinnam się już przyzwyczaić, ale zawsze smutek i pustka pozostaje. W tym roku córka wyjątkowo zabawiła u nas nieco dłużej niż zazwyczaj. Być może dlatego rozstanie było bardziej bolesne. Myślę że nie tylko dla mnie. Rozmawiamy przez Skypa, ale to już nie to samo. Brakuje nam też Małego Gospodarza. Siedzimy ze Świętym  i wspominamy jaki wspaniały był z niego pomocnik. W ostatnich tygodniach doszedł do takiej wprawy, że potrafił całe stadko niesfornych kozich maluchów sam samiusieńki przepędzić do zagrody. Śmiejemy się, wspominamy. Rano budzi mnie cisza, Święty po cichutku wychodzi do pracy, syn korzystając z ostatnich dni wakacyjnych śpi do pózna. Cisza której brakowało mi przez dwa miesiące wcale nie wydaje się już taka atrakcyjna.

Wraz z wyjazdem gości zupełnie zmieniła się pogoda. Nadal nie doczekaliśmy się upragnionego deszczu, za to niebo zasnute czarnymi chmurami i brak słońca nie wprawia w dobry nastrój. Mam nadzieję że będziemy mogli się jeszcze nacieszyć cieplejszymi dniami.
Kozy powoli odzyskują mleko. Wypuściliśmy je z zagrody i biegają teraz zupełnie wolne wygryzając okoliczne zarośla.Trochę mam z nimi kłopotu martwiąc się że wyjdą na drogę, lub odejdą za daleko. Jak na razie jednak trzymają się w pobliżu i przybiegają na moje nawoływanie. Mogę im teraz poświęcić więcej czasu którego wcześniej brakowało. Zakupiłam  pierwszą partię owsa zamówionego na zimę. Cóż, jego jakość pozostawia wiele do życzenia, nie sprawdziłam wcześniej zawartości worków i jestem bardzo rozczarowana, zresztą ceną też.  Zdrowy rozsądek nakazuje mi też sprzedać jedną z tegorocznych dziewczynek. Nie bardzo jednak potrafię podjąć decyzję którą. Fifi jest śliczną białą kózką po dobrym ojcu. Rośnie ładnie i wygląda na to, że będzie w przyszłości świetną kozą. Natomiast Gapa to kopia mamy Luśki, która co roku bije rekordy mleczności. 

Kury nadal strajkują z jajami. Chyba cały czas za mało o nich wiem ponieważ nie mogę dociec przyczyny tego strajku. Nie pierzą się, karmione dobrze, regularnie, spacerki pod nadzorem, biegają po łące kilka godzin więc wszystko powinno być w porządku, jednak nie jest. Może właśnie w karmieniu tkwi przyczyna. 

Jesień to czas plonów. Niestety w tym roku plony  bardzo marne. Jabłek nie będzie wcale, warzyw też nie wiele. Ogórki wyschły mimo regularnego podlewania. Na otarcie łez zostały pyszne słodkie pomidory którym nie przeszkodziła susza. Mam tylko nadzieję że zdążą do końca dojrzeć przed nastaniem chłodów. Na stole króluje cukinia która też obrodziła wyjątkowo. Leczo z niej smakuje wybornie. Wczoraj zrobiłam knedle ze śliwkami, są u nas "żelaznym" jesiennym daniem. Do pełni szczęścia brakuje tylko rydzów na masełku, niestety jak nie popada będziemy tylko wspominać ich smak z ubiegłych lat.  

środa, 21 sierpnia 2013

Sierpień

Wakacje dobiegają końca. Były jak co roku rozmowy do białego rana, ogniska, a także tańce i śpiewy. Większość gości już opuściła progi naszego domu, za to pobyt małego Gospodarza o kilka dni się przedłużył. Obecnie świetnie się bawi z mamą na basenie, a ja dzięki temu mam chwilę wytchnienia i mogę bez wyrzutów sumienia napisać tego posta.



A Mały bawił się tak ...









Z mamą i z kozami ...







To co mnie najbardziej martwi w obecnej chwili to susza. Kozy dość drastycznie ucięły mleko. Od ok 6 tygodni nie widzieliśmy deszczu. Pastwiska spalone żarem który leje się z nieba. Staram się wypasać kozy indywidualnie w miejscach gdzie jeszcze są jakieś resztki trawy. Drugiego pokosu raczej nie będzie ponieważ łąka żółknie zamiast rosnąć. Na naszym południowym stoku słońce operuje cały dzień więc nie ma już chyba większych szans na poprawę jej stanu. Kozy zjadają więc zapasy siana na zimę, a ja z przerażeniem myślę ile będę musiała dokupić i gdzie kupić żeby nasze wybredy miały ochotę jeść. 

Ogródek w opłakanym stanie. Jedynie pomidory i cukinie obrodziły. Chłodne noce i poranki przypominają o jesieni i jak co roku czuję nostalgię która nadchodzi wraz ze zbliżającą się zmianą pór roku. Wyjątkowo też marnie przedstawiają się nasze zapasy zimowe w piwniczce. Trochę z lenistwa, a także przez brak czasu nie udało mi zrobić tego co zaplanowałam. 
To co mnie cieszy najbardziej i niezmiennie to taras na którym skupia się teraz całe życie towarzyskie. Nie miałam jeszcze okazji spokojnie sobie na nim pomyśleć, ale nadrobię wkrótce. Miejsce to ma dla mnie też szczególne znaczenie ponieważ każda deseczka była ręcznie wycinana przez mojego tatę, który co tu dużo gadać ma ogromne zdolności artystyczne. Mojego wkładu ani pomysłu nie ma w nim  żadnego ponieważ sama nie do końca wiedziałam co chcę a w zasadzie wiedziałam że chcę taras. Im większy tym lepszy. Niestety musiałam pójść na pewne kompromisy i troszeczkę żałuję że nie jest o parę metrów większy. W przyszłym roku na podeście przygotowanym  przy drzwiach wejściowych powstanie ganek.  Czeka nas jeszcze malowanie i czyszczenie domu, pewnie nie starczy nam w tym roku już zapału. We wrześniu trzeba uzupełnić zapasy drewna na zimę.



Kury w ostatnim czasie niosą coraz mniej jaj. Myślę, że być może przerażone po wizytach lisa. Za to ja się boję wchodzić na ich wybieg ponieważ zakupiony wczesną wiosną kogutek wyrósł już dawno na ogromnego koguta i stał się postrachem całego podwórka. Goni dzieci, zdarza się mu też skoczyć na dorosłą osobę. Niestety chyba jego los jest przesądzony.

Wschody słońca niezmienne zachwycają ...


I mimozami jesień się zaczyna ... 





wtorek, 6 sierpnia 2013

Mały gospodarz

Wstaje wcześnie raniutko. Pierwszym zadaniem jest wypuszczenie psa na podwórko. Potem szybciutko się ubiera, sam zupełnie bez pomocy z naciskiem na odpowiedni dobór kolorów. Zawsze spodenki pasują do koszulki  i oczywiście skarpetek. Potem obchód podwórka. Musi sprawdzić jak się kozy sprawują i czy wszystkie kurki są już na wybiegu. W międzyczasie pałaszuje michę mleka z płatkami, koniecznie sam bez karmienia przez dorosłych. Przed południem to czas oczekiwania na jajeczka które wybiera z kurnika. Denerwuje się kiedy kura za długo siedzi na gniezdzie ponieważ cierpliwości mały gospodarz dopiero się uczy. Nie boi się też koguta który wyrósł ponad miarę i próbuje z nim swoich sił. Wyszkolony przez dziadka spaceruje z długim kijem i wtedy wie że jest bezpieczny. Pamięta jednak że wychodząc za róg domu lepiej wybadać teren czy nie czai się ten z czerwonym grzebieniem. Gospodarz świetnie radzi sobie z karmieniem kóz, pamięta wszystkie imiona, wie co jedzą i że muszą mieć wodę. Mały gospodarz lubi się też się bawić w piaskownicy i oglądać bajki, chociaż te czytane też bardzo mu odpowiadają. Wypławił się za wszystkie czasy w naszej niezwykle ciepłej w tym roku rzeczce, ale ciągle mu mało więc korzystamy z upalnej pogody ile się da. Uwielbia lody i lizaki. Ogólnie jest bardzo rezolutnym maluczkim człowieczkiem.
Trochę tęskni za rodzicami, ale nie za bardzo. Wie że wkrótce przyjedzie po niego mama i wróci do swojego codziennego życia. Na szczęście za rok też będą wakacje.  
Nie wiem jak Wam drodzy czytelnicy mijają letnie dni, ale mnie stosunkowo za szybko. Wczoraj pożegnałam moich rodziców, dwa tygodnie minęły w mgnieniu oka. A to jeszcze nie koniec gości.

Taras w zasadzie skończony, ale o tym może w następnym wpisie.
Niestety nie ma już mojego ulubionego koguta Zadziory. Skończył w paszczy lisa jak i kilka innych kurek. Dziś byłam na targu i dokupiłam brakujące sztuki. Mam jednak mieszane uczucia co do tych zakupów ponieważ wygląda na to że lis już się przyzwyczaił do darmowej stołówki. Cóż spodziewałam się tego.
Zapowiada się kolejny gorący dzień. Jak dla mnie taka pogoda mogłaby trwać jeszcze długo. Mimo iż upały bywają męczące uwielbiam takie dni. Za chwilę będzie niestety jesień. 

czwartek, 25 lipca 2013

Hania

Obiecałam wczoraj że przestawię Hanię. Zdjęcia świeżutkie z wieczornego wypasu. Naganiałam się za tym moim stadkiem dzisiaj. Chciałam żeby trochę powygryzały nieużytki na łące za domem. Niestety kozy nie podzielały mojego zdania i miały inne plany kulinarne dalekie od moich. W efekcie słoneczniki i część malin została pożarta, jak również dzikie wino którym miałam w planach zasłonić płot. Cóż będzie musiało rosnąć jeszcze kilka lat a panny jutro wracają na swoje pastwisko.

Hania jak się okazuje lubi wszystkie kozy, ale nie pozwala sobie na zbytnie poufałości i zaczepki. Mimo braku rogów widzę że ma zadatki na przywódczynię stadka. Czas pokarze czy Jadzia odda jej pierwsze skrzypce.






środa, 24 lipca 2013

Marzenia się spełniają

Mrzonki o tarasie pojawiły się w mojej głowie w pierwszym roku kiedy zamieszkaliśmy na górce. Była to jednak tylko mrzonka ponieważ do wykonania mieliśmy wiele ważniejszych i bardziej pilnych spraw. No ale warto było czekać. Można powiedzieć że kwestia marzeń stała się przeszłością. Jesteśmy w pierwszej fazie budowania.
Głównym pomysłodawcą i kierownikiem robót wykonawczych jest mój tata. Pracownikiem i siłą roboczą, oraz prawą ręką szefa jest święty. Ja robię za marudera i wymyślacza, kucharkę no i czasami przynieś, wynieś, pozmiataj. Ogólnie gdyby nie mój tata, który jest  głównym konstruktorem całej misternie kombinowanej konstrukcji taras najprawdopodobniej by nie powstał. Po pierwsze przez nasz bardzo jak zwykle zresztą ograniczony budżet, ale przede wszystkim przez bardzo trudny spadzisty teren na którym powstaje. Mam nadzieję że wkrótce znajdę odrobinę czasu i przedstawię sesję zdjęciową.

Poza tym sezon owocowy w pełni, w zasadzie mamy półmetek lata którym jakoś nie dane nam się cieszyć przez kapryśną aurę, no i, a może przede wszystkim babsiuję sobie nadal. 

Dzisiaj w godzinach bardzo wczesno porannych przywiezliśmy Hanię. Chociaż miało nie być już więcej kóz  ujęła mnie tak bardzo swoją urodą i sympatycznym charakterem, że nie mogłam pozostać obojętna na jej wdzięki. Hania, nie wiem czy do końca mogę w to wierzyć przyjechała z Belgii i należy do koziej arystokracji. Bez zbędnych ceregieli w ciągu kilku godzin zaaklimatyzowała się w nowym otoczeniu i nie wiem jak to zrobiła, ale zdobyła pełną akceptację swoich nowych koleżanek. Poza tym daje sporo pysznego mleka i posiada miękkie wymiona o których może marzyć każda dojarka. Zatem choć myślałam że stan koziej załogi do wiosny nie ulegnie już zmianie, stadko znów się powiększyło. Obecny skład  to 5 dziewczyn, Dzidziol który nie chce stać się dużym chłopcem i nadal ma mleko pod nosem, oraz  puchata niezbyt rozgarnięta owca Baśka.




niedziela, 14 lipca 2013

Lipiec

Połowa lipca się nam zrobiła, lato w pełni. Wyjątkowo chłodne i deszczowe na południu, kilka dni ciepła a potem temperatury iście jesienne. Aktualnie czwarty dzień już leje, a mnie żal ogromnej kopy siana której nie zdążyliśmy zebrać przed deszczem. Może jeszcze się uda.

A po deszczu tęcza :)
"Babsiuję" sobie na całego. Mały od pierwszej chwili po przyjezdzie zachowuje się tak jakby nigdy nie wyjeżdżał. Zostawił swoje dotychczasowe życie daleko, chłonie przyrodę, zwierzęta i rozrabia na całego. Wieczorem pada zmęczony, a ja mam trochę czasu na nadrobienie zaległości z całego dnia.
W naszym miasteczku sezon urlopowy w pełni. Nie ma gdzie zaparkować samochodu, kolejki w sklepach, wszędzie gwar i hałas. Mam nawet wrażenie, że w tym roku jest dużo więcej turystów. Naród nam się wzbogacił ? Wszystko to minie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki  1 września. Sklepy znów będą świecić pustkami, na parkingu zaparkuje pięć samochodów, a miasteczko zacznie znowu żyć swoim spokojnym, sennym rytmem. 
Na szczęście na naszej górce koguty pieją jak do tej pory, sarny bladym świtem wpadają zobaczyć co ciekawego można jeszcze uszczknąć w moim ogrodzie, bociany wychowują młode, a kozy meczeniem dopominają się tego co im się należy. 
Za chwilę jak co roku zacznę przerabiać wiśnie, które wbrew nie sprzyjającej aurze zapowiadają się bardzo obiecująco. Jutro jak pogoda pozwoli rozprawię się z porzeczkami, zaczynają opadać z krzaków. Udało mi się ususzyć i zamrozić spory zapas grzybów, co bardzo cieszy ponieważ w ostatnich latach była "grzybowa posucha". Warzywniak nadrabia wiosenne falstarty. No i tak to się kręci ...



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Codzienność

Rzadko mi się zdarza bywać tak często na blogu ale pomyślałam sobie że pokarzę Wam jeszcze kawałek życia na górce. Zanim zniknę wakacyjnie by najprawdopodobniej pojawić się dopiero pod koniec lata. Za kilka dni przyjadą goście. Potem mały rozrabiaka, więc pewnie mowy nie będzie o pisaniu postów.

A zachwycam się niezmiennie tym jaki świat się stał kolorowy i pachnący. Kidy rano doję kozy pod wiatką mgła opada nad doliną ukazując przepiękne widoki. Czas płynie wolno, leniwe i bardzo pozytywnie. Dobry czas. Zwierzaki dają mi wiele radości która często przeplata się ze zmartwieniami. Czasami chorują, czasami lis pojawi się na horyzoncie. Odkryję kolejną niepokojącą narośl pod brzuchem mojej suki. Kot polujący na kurczaki, wypielęgnowane warzywka pożarte przez szkodnika, walka z kleszczami. Mimo wszystko jednak lato jest piękne. Oby trwało jak najdłużej.

Tymczasem zaczynają kwitnąć powojniki ... często obgryzane przez niesforne kozy jednak dają radę





I róże ...




Pachnie lawenda i moje ulubione nasturcje zaczynają szaleństwo ...




Codziennie pojawiają się nowe kolory, coś kwitnie, coś przekwita. Jak dla mnie za szybko.



Małe kurczęta rosną z dnia na dzień. Jeszcze kilka dni temu puchowe kuleczki, dzisiaj prawie całe pokryte piórkami.



Pewnie za kilka tygodni będą mogły dołączyć do pozostałej rodzinki. Kury mają swój kawałek wybiegu.  Ze względu na ich bezpieczeństwo wypuszczam je dwa razy dziennie rano i wieczorem. Wtedy mogą sobie pospacerować i pojeść do woli zielonki.
Nie ma dnia żeby nie znalazła się jakaś uciekinierka która przefruwa przez ogrodzenie i udaje na samotną wyprawę po okolicznych łąkach. Niestety nigdy nie mam pewności czy wróci. Jastrzębie to wytrawni łowcy.



Kozy po całodziennym wypasie ok 19 zbierają się pod bramką. To znak że chcą już wrócić do swojej obórki. Matki do dojenia, dzieciarnia rzuci się za chwilę na pachnące siano które na nie czeka w paśnikach.

,
,
No i tak to się kręci. Wszystkim czytelnikom bloga życzę wspaniałych letnich chwil. 






niedziela, 23 czerwca 2013

Lato

Po tygodniu tropikalnych upałów wczoraj w południe przyszła oczekiwana nawałnica. Grad z wielką ulewą. Pioruny rozświetlały niebo a huk niósł się po górach. Siedziałam na schodkach przed domem i delektowałam  orzezwiającymi kroplami, które raz po raz skapywały mi na kolana. Po burzy nie wyszło słońce, powietrze orzezwiło się i nareszcie jest czym oddychać. Koniec pierwszej fali tropikalnych upałów w tym roku. Mam tylko nadzieję, że po krótkim odpoczynku będą i kolejne. Lubię lato i gorące powietrze.
Cały tydzień pracowałam przy sianie. Święty skoro świt szedł na łąkę i kosił ręczną kosą przez kilka godzin. Moim zadaniem było przerzucanie siana w ciągu dnia. I tak kawałek po kawałku udało nam się wykosić cały sad i przylegającą łączkę. Łąka piękna w tym roku, kolorowa, pachnąca i wysoka. Ciekawe czy to zasługa rozrzucanego na niej wiosną koziego obornika.  Siano już złożone na stryszku. Tylko niewielka część została na łące. Myślę że nie uda się tego już w tym tygodniu wysuszyć i zmarnuje się. Cóż, zawsze jakieś straty muszą być. I tak jestem ogromnie zadowolona z tego co udało nam się zgromadzić. 

Cieszę się na koniec roku młodego. Chyba bardziej niż sam zainteresowany czwartoklasista. Ostatnie tygodnie to ciągła gonitwa. Sprawdziany, klasówki, prace na koniec roku. Młody sam w sobie inteligentny dzieciak i daje radę, ale ja chyba nadgorliwie lubię mieć wszystko pod kontrolą i za bardzo się przejmuję wywierając presję na niego, że musi być lepszy niż ... Muszę nad tym popracować, znaczy nad sobą. 




Po dwóch tygodniach wygrałyśmy z Lusią walkę o wymię. Chyba z namiaru majowej wilgoci przyplątało się jej paskudne zapalenie. Myślałam że mamy po sezonie mlecznym. Jednak dzięki mądremu weterynarzowi i kilku seriach antybiotyku udało się wygrać. Dzisiaj minęła karencja na leki, od jutra znowu ruszam z produkcją serów. 



Warzywniak w tym roku marnie rośnie mimo iż regularnie odchwaszczany. Maj był bardzo chłodny i deszczowy, teraz tropikalne upały też dały się roślinkom we znaki. Zobaczymy może nadgonią. Bardzo pozytywnie zapowiadają się pomidory w foliaku. 



Kurczęta z niebieskich jaj nadal spędzają noce w kartonowym pudle w domu, na dzień wynoszę je do prowizorycznej wolierki gdzie skubią młodą trawkę i wygrzewają się na słoneczku. Może w przyszłym tygodniu przeniosę je już na stałe na zewnątrz. Nie za bardzo miałam pojęcie o odchowywaniu takich maluchów i przez własną niewiedzę chyba przyczyniłam się do śmierci dwóch piskląt. Na szczęście reszta ma się dobrze i rośnie w oczach. Ciekawe co z nich wyrośnie ?


 Dorosłe kury,  mam ich w obecnej chwili 7 wszystkie znoszą jaja. Po zeszłorocznym kurzym fiasku nadeszła pora obfitości. Bardzo mnie to cieszy, a jaja są wyśmienite. Młody kogucik dorośleje i zaczyna piać, o ile pianiem można nazwać to co wydobywa się z jego gardzieli. Na szczęście nie wchodzą sobie z drogę z Zadziorą i wygląda na to że podzielą się opieką nad  paniami. Kurka liliputka uparła się żeby znosić jaja na łące, ale jak do tej pory udaje mi się znajdować zakamarki w których je chowa.  



Wrzucam kilka fotek które już niestety straciły na aktualności. Kwiaty przekwitły a kurczęta urosły. Aktualnie królują róże i powojniki, zaczyna pachnieć lawenda, cudowny czas, tylko  ogromnie pędzi. Jak zatrzymać lato ?


Fifi, Gapa i Dzidziol też rosną.


,

A za dwa tygodnie ... witaj babsiu :)



sobota, 1 czerwca 2013

Już czerwiec


Od początku istnienia bloga wiosna i lato to czas kiedy mało piszę i nie mam zbyt wiele czasu aby zaglądać co u innych. Wiosna to czas kiedy na górce "zimny" pokój zamienia się w pokój dla gości a ostatni wyjeżdżają we wrześniu. Wtedy życie znowu zwalnia, a ja przestawiam się na spokojny, lekko leniwy czas, kiedy nic mnie nie goni. Tak jest i w tym roku. Tylko szkoda że maj był wyjątkowo mokry i  chłodny.



Są też plusy deszczowej aury. Pojawiły się pierwsze grzyby w lesie. Wczoraj ugotowałam pyszną zupę ze świeżych siniaków.  Za miesiąc wakacje. Nie zdecydowałam się wyjechać do córki i sami nigdzie nie wyjeżdżamy. Młody pojedzie na obóz.  Mam nadzieję podgonić prace remontowe ponieważ od zimy stanęliśmy w miejscu. Może powstanie mój wymarzony od lat taras i będę mogła sączyć ulubioną poranną kawkę na świeżym powietrzu niezależnie od aury za oknem. 

Grodzenie nowego pastwiska dla kóz powoli dobiega końca. Święty wraca po 17 do domu i ma jeszcze kilka godzin żeby coś porobić. Będę miała teraz kozy "na oku", praktycznie 5 metrów od drzwi wejściowych do domu. Jak znam życie będą mi towarzyszyć za płotem jak tylko pojawię się na linii ich wzroku. Trochę to pastwisko wymagało zabiegów, siatka biegnie po dużych skosach i nie wygląda to zbyt estetycznie, no ale inaczej się nie dało.  Fajnie jest kiedy święty na stałe mieszka w domu. Po raz pierwszy od kilkunastu lat  razem żyjemy jak "normalni" ludzie. Bez wyjazdów, bez życia na walizkach, bez łapania chwil. Niestety pewnie wkrótce będzie musiał znów wyjechać, ale na razie dobrze jest jak jest i nie ma co wybiegać w przyszłość. 

 

Dzisiaj kolejny deszczowy dzień. Święty w pracy, reszta jeszcze śpi. Lubię takie chwile kiedy mam spokój, mogę spokojnie pomyśleć i zaplanować dzień. Kozy wydojone, pora zabrać się za ser. To dopiero trzeci rok od kiedy przerabiam mleko. Przypominam sobie pierwsze próby ich wytwarzania i muszę przyznać że dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak niewiele wiedziałam o  robieniu sera. Nic nie zastąpi praktyki. Lusia zaskoczyła mnie w tym roku laktacją i daje jak na razie 4 litry pysznego mleka na dwa dojenia.. Niestety ma bardzo twarde wymiona i ciężko się ją doi, ręce bolą. Mała Lusiowa kózka Gapa zostaje u nas. Koziołek będzie dorastał u mojej koleżanki, docelowo przeznaczony jest do konsumcji. Tak więc spróbujemy w tym roku mięsa koziego. 


Wstawiam kilka zaległych zdjęć które miały być pod poprzednim potem. Troszeczkę nie aktualne ponieważ robione ok dwa tygodnie temu. Na górce królują teraz piwonie i irysy. Pięknie jest. 

Takie schodki zrobiliśmy sobie do sadu i na pastwisko. Nic wielkiego ale dużo wygodniej się wychodzi do góry.


piątek, 17 maja 2013

Maj

Maj wszedł w najpełniejszą fazę rozkwitu. Bzy wyglądają najbardziej fioletowo i najpiękniej pachną. Kiedy skończą kwitnienie nastanie lato.
Pogoda  różna, były już upały i krótka fala deszczu, który się bardzo przydał. A ja czekam na pierwszą wiosenną burzę. Lubię słuchać trzasku piorunów, które góry niosą zupełnie inaczej niż na nizinach. Ogródek za domem obsadzony, za kilka dni będę się delektować pierwszą rzodkiewką i już podjadamy liście sałaty. Nowy warzywniak przed domem jeszcze nie do końca ogrodzony i obsiany. Ciekawe czy coś urośnie na jałowej ziemi  nie uprawianej od kilkunastu lat. Niestety po raz kolejny nasza zamówiona jeszcze zimą orka, nie doszła do skutku. Wyrwaliśmy więc tylko niewielki kawałek ugoru.
Udało mi się  uprzątnąć rabatkę ziołową. Nareszcie bazylia, tymianek, mięta, cząber i melisa nie wchodzą sobie w paradę. Nastała pora niezapominajek, kwitną w każdym zakamarku, szkoda że ich kwitnienia nie można zatrzymać na dłużej. Irysy w pąkach, lada moment wystrzelą. Pory roku ... wiosna jest cudna, a zima stanowczo za długa.

Kurnikowa rodzinka całkowicie się zintegrowała. Zadziora nadal rządzi, ale nie przejawia już takiej agresji jak na początku. No i jaj coraz więcej, co bardzo mnie cieszy. Wygląda na to że w tym roku "kurzy" sezon będzie bardziej udany.

Kozy od rana do wieczora korzystają z pastwiska. Wychodzi na to, że uda nam się je w tym roku znacznie poszerzyć i cieszy mnie to ogromnie. Dzidziolowi ciężko się zintegrować z kozami, niestety nadal w głośny sposób oznajmia, że życie wśród swojego gatunku nie bardzo mu się podoba. Muszę przyznać że mu ulegam, choć pewnie nie powinnam. Często w ciągu dnia kiedy wykonuję prace na zewnątrz towarzyszy mi kręcąc się pod nogami i wskakując na plecy. Zamierzam go karmić butelką jeszcze do końca miesiąca. Potem mam nadzieję, nie będzie już tak pragnął mojego towarzystwa.

Zajadamy się nareszcie serami. Robię co drugi dzień. Mleka mało w tym roku, więc znika w mgnieniu oka.
Zastanawiam się czy zatrzymać kózkę od Lusi. Od początku byłam nastawiona, że mała będzie przeznaczona  do sprzedaży. Terenu do wypasu jest wiele, niestety obórki nie da się powiększyć. Jednak im bardziej zbliża się termin rozstania z kózką, tym bardziej mi szkoda. A Jadzia która zawsze przejawiała objawy ADHD po odchowaniu swoich dzieci stała się zupełnie inną kozą. Uspokoiła się chyba aż za bardzo i śmieję się, że chyba ktoś podmienił mi kozę. Nie tłucze już innych, nie rozbija wiaderek i boksów, spokojnie stoi przy dojeniu. W tamtym roku była niecierpliwa, często w połowie dojenia uznawała że czas skończyć. Wtedy zaczynała tańczyć i wierzgać, co często skutkowało wdepnięciem w mleko, lub jego wylaniem. Było-minęło. Teraz Jadzia jest idealną kozą, no i co też bardzo ważne znacznie zwiększyła jej się laktacja.

Często wracam myślami do zeszłego roku. O tej porze właśnie na początku maja rozkręcała się moja choroba. Poprzednia wiosna nie była taka pozytywna. Czułam się fatalnie, z każdym dniem gorzej. Nie byłam w stanie nic zrobić, często ustać na nogach. Najczęściej leżałam w łóżku. Czasami jak miałam na tyle siły  przesiadywałam lub leżałam  przed domem. Patrzyłam jak zarasta warzywniak i w myślach wyliczałam co powinnam zrobić lecz nie jestem w stanie.  Nie mogłam doić kóz, nie mogłam im zanieść wody na pastwisko ponieważ był to dla za duży wysiłek. Lekarze mnie leczyli sami nie wiedząc na co. Leki nie pomagały i z każdym dniem stawałam się coraz słabsza.  Po kilku tygodniach okazało się że była to borelioza. W zasadzie wymogłam na lekarzu skierowanie na badania. Moje przypuszczenia okazały się trafne.  Dzisiaj jestem zdrowa. Mam siły i chęci do działania. Nie leczę się, nie badam w ostatnim czasie. Jestem zdrowa i cieszę się z tego każdego dnia.

No i tyle na górce. Dziękuję Wszystkim podczytującym bloga że jeszcze do mnie zaglądacie. Może wieczorem uda mi się dołączyć do postu kilka zdjęć.

wtorek, 30 kwietnia 2013

I znowu kwitną tarniny

Jutro maj. Najpiękniejszy miesiąc w roku. Zapach tarniny jest słodko powalający, najbardziej intensywny wieczorową porą. Cała górka zasnuta zapachem i bielą kwiatów. Skończyły kwitnienie krokusy, przekwitły hiacynty, które w tym roku pokazały całą ferie barw. Pęcznieją bzy, zaczynają kwitnienie tulipany, a szafirki połyskują pięknym odcieniem niebieskiego. Pracuję od rana do wieczora na powietrzu. Napawam się wiosną, zielenią i zapachem. Jest cudnie i o dziwo, mimo kłopotów które nie zniknęły, bardzo pozytywnie.
Dzidziol na butli rośnie dosłownie w oczach, Baśka okazała się bardzo inteligentną istotką. Junior jutro wyjeżdża do nowego dobrego domu. Zaczynam doić kozy, mleko pachnące z puszystą pianką. Dobry czas.

Wieczorni goście już przybyli, nietoperze latają nam nad głowami i zagubiony jeż który nie pojawił się w tamtym roku też drepcze po starych ścieżkach. Żmije też już są. No i jak zwykle plaga kleszczy.

Po ośmiu latach służby mój bardzo nadgryziony zębem czasu fordzik wczoraj dokonał żywota na złomowisku. Łezka się w oku zakręciła. Mam nadzieję że nowy- stary będzie tak samo dobrze współpracował. Na razie się przyzwyczajamy do siebie.

No a córka namawia mnie na wakacje. Nie bardzo mi się uśmiecha opuszczać górkę, ale chyba dam się namówić. A jak mi się te angielskie ścieżki za bardzo spodobają ?





wtorek, 23 kwietnia 2013

Baśka

Do płaczącego Dzidziola ( Marlenko, uświadomiłaś mnie że koziołek ma już imię) dołączyła  dziś wrzeszcząca Baśka. Baśka przybyła  zupełnie przypadkiem. Nie była planowana, no ale skoro już jest, zostanie.
Zawsze piszę, że mam wspaniałych sąsiadów, niestety nie wiem czy nadal będą na nas patrzeć przychylnym wzrokiem. Wrzeszczą odstawione od matki Białasy, krzyczy Luśka, której maluchy poznają świat i w nosie mają nadopiekuńczą mamuśkę. Krzyczy Dzidziol który robi hałas, chyba po to tylko, żeby nie być gorszym od innych. Zadziora pieje od świtu do nocy na najwyższej gałęzi jabłonki. Do tego towarzystwa dołączyła Baśka. A góry niosą ...
Święty wrócił z pracy, swoim zwyczajem poszedł zajrzeć do kóz i aż oczy przetarł ze zdumienia. Co to jest, pyta ? owca, nie widzisz że owca ? własnie widzę ... Zgadnijcie co sobie pomyślał ? ;)



Bo ja sobie myślę, że jedna owca będzie bardzo samotna :)

Czekam na deszcz bo susza się u nas zrobiła. Trawa marnie rośnie, a ja mam duże zapotrzebowanie na zielone ...