niedziela, 23 czerwca 2013

Lato

Po tygodniu tropikalnych upałów wczoraj w południe przyszła oczekiwana nawałnica. Grad z wielką ulewą. Pioruny rozświetlały niebo a huk niósł się po górach. Siedziałam na schodkach przed domem i delektowałam  orzezwiającymi kroplami, które raz po raz skapywały mi na kolana. Po burzy nie wyszło słońce, powietrze orzezwiło się i nareszcie jest czym oddychać. Koniec pierwszej fali tropikalnych upałów w tym roku. Mam tylko nadzieję, że po krótkim odpoczynku będą i kolejne. Lubię lato i gorące powietrze.
Cały tydzień pracowałam przy sianie. Święty skoro świt szedł na łąkę i kosił ręczną kosą przez kilka godzin. Moim zadaniem było przerzucanie siana w ciągu dnia. I tak kawałek po kawałku udało nam się wykosić cały sad i przylegającą łączkę. Łąka piękna w tym roku, kolorowa, pachnąca i wysoka. Ciekawe czy to zasługa rozrzucanego na niej wiosną koziego obornika.  Siano już złożone na stryszku. Tylko niewielka część została na łące. Myślę że nie uda się tego już w tym tygodniu wysuszyć i zmarnuje się. Cóż, zawsze jakieś straty muszą być. I tak jestem ogromnie zadowolona z tego co udało nam się zgromadzić. 

Cieszę się na koniec roku młodego. Chyba bardziej niż sam zainteresowany czwartoklasista. Ostatnie tygodnie to ciągła gonitwa. Sprawdziany, klasówki, prace na koniec roku. Młody sam w sobie inteligentny dzieciak i daje radę, ale ja chyba nadgorliwie lubię mieć wszystko pod kontrolą i za bardzo się przejmuję wywierając presję na niego, że musi być lepszy niż ... Muszę nad tym popracować, znaczy nad sobą. 




Po dwóch tygodniach wygrałyśmy z Lusią walkę o wymię. Chyba z namiaru majowej wilgoci przyplątało się jej paskudne zapalenie. Myślałam że mamy po sezonie mlecznym. Jednak dzięki mądremu weterynarzowi i kilku seriach antybiotyku udało się wygrać. Dzisiaj minęła karencja na leki, od jutra znowu ruszam z produkcją serów. 



Warzywniak w tym roku marnie rośnie mimo iż regularnie odchwaszczany. Maj był bardzo chłodny i deszczowy, teraz tropikalne upały też dały się roślinkom we znaki. Zobaczymy może nadgonią. Bardzo pozytywnie zapowiadają się pomidory w foliaku. 



Kurczęta z niebieskich jaj nadal spędzają noce w kartonowym pudle w domu, na dzień wynoszę je do prowizorycznej wolierki gdzie skubią młodą trawkę i wygrzewają się na słoneczku. Może w przyszłym tygodniu przeniosę je już na stałe na zewnątrz. Nie za bardzo miałam pojęcie o odchowywaniu takich maluchów i przez własną niewiedzę chyba przyczyniłam się do śmierci dwóch piskląt. Na szczęście reszta ma się dobrze i rośnie w oczach. Ciekawe co z nich wyrośnie ?


 Dorosłe kury,  mam ich w obecnej chwili 7 wszystkie znoszą jaja. Po zeszłorocznym kurzym fiasku nadeszła pora obfitości. Bardzo mnie to cieszy, a jaja są wyśmienite. Młody kogucik dorośleje i zaczyna piać, o ile pianiem można nazwać to co wydobywa się z jego gardzieli. Na szczęście nie wchodzą sobie z drogę z Zadziorą i wygląda na to że podzielą się opieką nad  paniami. Kurka liliputka uparła się żeby znosić jaja na łące, ale jak do tej pory udaje mi się znajdować zakamarki w których je chowa.  



Wrzucam kilka fotek które już niestety straciły na aktualności. Kwiaty przekwitły a kurczęta urosły. Aktualnie królują róże i powojniki, zaczyna pachnieć lawenda, cudowny czas, tylko  ogromnie pędzi. Jak zatrzymać lato ?


Fifi, Gapa i Dzidziol też rosną.


,

A za dwa tygodnie ... witaj babsiu :)



sobota, 1 czerwca 2013

Już czerwiec


Od początku istnienia bloga wiosna i lato to czas kiedy mało piszę i nie mam zbyt wiele czasu aby zaglądać co u innych. Wiosna to czas kiedy na górce "zimny" pokój zamienia się w pokój dla gości a ostatni wyjeżdżają we wrześniu. Wtedy życie znowu zwalnia, a ja przestawiam się na spokojny, lekko leniwy czas, kiedy nic mnie nie goni. Tak jest i w tym roku. Tylko szkoda że maj był wyjątkowo mokry i  chłodny.



Są też plusy deszczowej aury. Pojawiły się pierwsze grzyby w lesie. Wczoraj ugotowałam pyszną zupę ze świeżych siniaków.  Za miesiąc wakacje. Nie zdecydowałam się wyjechać do córki i sami nigdzie nie wyjeżdżamy. Młody pojedzie na obóz.  Mam nadzieję podgonić prace remontowe ponieważ od zimy stanęliśmy w miejscu. Może powstanie mój wymarzony od lat taras i będę mogła sączyć ulubioną poranną kawkę na świeżym powietrzu niezależnie od aury za oknem. 

Grodzenie nowego pastwiska dla kóz powoli dobiega końca. Święty wraca po 17 do domu i ma jeszcze kilka godzin żeby coś porobić. Będę miała teraz kozy "na oku", praktycznie 5 metrów od drzwi wejściowych do domu. Jak znam życie będą mi towarzyszyć za płotem jak tylko pojawię się na linii ich wzroku. Trochę to pastwisko wymagało zabiegów, siatka biegnie po dużych skosach i nie wygląda to zbyt estetycznie, no ale inaczej się nie dało.  Fajnie jest kiedy święty na stałe mieszka w domu. Po raz pierwszy od kilkunastu lat  razem żyjemy jak "normalni" ludzie. Bez wyjazdów, bez życia na walizkach, bez łapania chwil. Niestety pewnie wkrótce będzie musiał znów wyjechać, ale na razie dobrze jest jak jest i nie ma co wybiegać w przyszłość. 

 

Dzisiaj kolejny deszczowy dzień. Święty w pracy, reszta jeszcze śpi. Lubię takie chwile kiedy mam spokój, mogę spokojnie pomyśleć i zaplanować dzień. Kozy wydojone, pora zabrać się za ser. To dopiero trzeci rok od kiedy przerabiam mleko. Przypominam sobie pierwsze próby ich wytwarzania i muszę przyznać że dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak niewiele wiedziałam o  robieniu sera. Nic nie zastąpi praktyki. Lusia zaskoczyła mnie w tym roku laktacją i daje jak na razie 4 litry pysznego mleka na dwa dojenia.. Niestety ma bardzo twarde wymiona i ciężko się ją doi, ręce bolą. Mała Lusiowa kózka Gapa zostaje u nas. Koziołek będzie dorastał u mojej koleżanki, docelowo przeznaczony jest do konsumcji. Tak więc spróbujemy w tym roku mięsa koziego. 


Wstawiam kilka zaległych zdjęć które miały być pod poprzednim potem. Troszeczkę nie aktualne ponieważ robione ok dwa tygodnie temu. Na górce królują teraz piwonie i irysy. Pięknie jest. 

Takie schodki zrobiliśmy sobie do sadu i na pastwisko. Nic wielkiego ale dużo wygodniej się wychodzi do góry.


piątek, 17 maja 2013

Maj

Maj wszedł w najpełniejszą fazę rozkwitu. Bzy wyglądają najbardziej fioletowo i najpiękniej pachną. Kiedy skończą kwitnienie nastanie lato.
Pogoda  różna, były już upały i krótka fala deszczu, który się bardzo przydał. A ja czekam na pierwszą wiosenną burzę. Lubię słuchać trzasku piorunów, które góry niosą zupełnie inaczej niż na nizinach. Ogródek za domem obsadzony, za kilka dni będę się delektować pierwszą rzodkiewką i już podjadamy liście sałaty. Nowy warzywniak przed domem jeszcze nie do końca ogrodzony i obsiany. Ciekawe czy coś urośnie na jałowej ziemi  nie uprawianej od kilkunastu lat. Niestety po raz kolejny nasza zamówiona jeszcze zimą orka, nie doszła do skutku. Wyrwaliśmy więc tylko niewielki kawałek ugoru.
Udało mi się  uprzątnąć rabatkę ziołową. Nareszcie bazylia, tymianek, mięta, cząber i melisa nie wchodzą sobie w paradę. Nastała pora niezapominajek, kwitną w każdym zakamarku, szkoda że ich kwitnienia nie można zatrzymać na dłużej. Irysy w pąkach, lada moment wystrzelą. Pory roku ... wiosna jest cudna, a zima stanowczo za długa.

Kurnikowa rodzinka całkowicie się zintegrowała. Zadziora nadal rządzi, ale nie przejawia już takiej agresji jak na początku. No i jaj coraz więcej, co bardzo mnie cieszy. Wygląda na to że w tym roku "kurzy" sezon będzie bardziej udany.

Kozy od rana do wieczora korzystają z pastwiska. Wychodzi na to, że uda nam się je w tym roku znacznie poszerzyć i cieszy mnie to ogromnie. Dzidziolowi ciężko się zintegrować z kozami, niestety nadal w głośny sposób oznajmia, że życie wśród swojego gatunku nie bardzo mu się podoba. Muszę przyznać że mu ulegam, choć pewnie nie powinnam. Często w ciągu dnia kiedy wykonuję prace na zewnątrz towarzyszy mi kręcąc się pod nogami i wskakując na plecy. Zamierzam go karmić butelką jeszcze do końca miesiąca. Potem mam nadzieję, nie będzie już tak pragnął mojego towarzystwa.

Zajadamy się nareszcie serami. Robię co drugi dzień. Mleka mało w tym roku, więc znika w mgnieniu oka.
Zastanawiam się czy zatrzymać kózkę od Lusi. Od początku byłam nastawiona, że mała będzie przeznaczona  do sprzedaży. Terenu do wypasu jest wiele, niestety obórki nie da się powiększyć. Jednak im bardziej zbliża się termin rozstania z kózką, tym bardziej mi szkoda. A Jadzia która zawsze przejawiała objawy ADHD po odchowaniu swoich dzieci stała się zupełnie inną kozą. Uspokoiła się chyba aż za bardzo i śmieję się, że chyba ktoś podmienił mi kozę. Nie tłucze już innych, nie rozbija wiaderek i boksów, spokojnie stoi przy dojeniu. W tamtym roku była niecierpliwa, często w połowie dojenia uznawała że czas skończyć. Wtedy zaczynała tańczyć i wierzgać, co często skutkowało wdepnięciem w mleko, lub jego wylaniem. Było-minęło. Teraz Jadzia jest idealną kozą, no i co też bardzo ważne znacznie zwiększyła jej się laktacja.

Często wracam myślami do zeszłego roku. O tej porze właśnie na początku maja rozkręcała się moja choroba. Poprzednia wiosna nie była taka pozytywna. Czułam się fatalnie, z każdym dniem gorzej. Nie byłam w stanie nic zrobić, często ustać na nogach. Najczęściej leżałam w łóżku. Czasami jak miałam na tyle siły  przesiadywałam lub leżałam  przed domem. Patrzyłam jak zarasta warzywniak i w myślach wyliczałam co powinnam zrobić lecz nie jestem w stanie.  Nie mogłam doić kóz, nie mogłam im zanieść wody na pastwisko ponieważ był to dla za duży wysiłek. Lekarze mnie leczyli sami nie wiedząc na co. Leki nie pomagały i z każdym dniem stawałam się coraz słabsza.  Po kilku tygodniach okazało się że była to borelioza. W zasadzie wymogłam na lekarzu skierowanie na badania. Moje przypuszczenia okazały się trafne.  Dzisiaj jestem zdrowa. Mam siły i chęci do działania. Nie leczę się, nie badam w ostatnim czasie. Jestem zdrowa i cieszę się z tego każdego dnia.

No i tyle na górce. Dziękuję Wszystkim podczytującym bloga że jeszcze do mnie zaglądacie. Może wieczorem uda mi się dołączyć do postu kilka zdjęć.

wtorek, 30 kwietnia 2013

I znowu kwitną tarniny

Jutro maj. Najpiękniejszy miesiąc w roku. Zapach tarniny jest słodko powalający, najbardziej intensywny wieczorową porą. Cała górka zasnuta zapachem i bielą kwiatów. Skończyły kwitnienie krokusy, przekwitły hiacynty, które w tym roku pokazały całą ferie barw. Pęcznieją bzy, zaczynają kwitnienie tulipany, a szafirki połyskują pięknym odcieniem niebieskiego. Pracuję od rana do wieczora na powietrzu. Napawam się wiosną, zielenią i zapachem. Jest cudnie i o dziwo, mimo kłopotów które nie zniknęły, bardzo pozytywnie.
Dzidziol na butli rośnie dosłownie w oczach, Baśka okazała się bardzo inteligentną istotką. Junior jutro wyjeżdża do nowego dobrego domu. Zaczynam doić kozy, mleko pachnące z puszystą pianką. Dobry czas.

Wieczorni goście już przybyli, nietoperze latają nam nad głowami i zagubiony jeż który nie pojawił się w tamtym roku też drepcze po starych ścieżkach. Żmije też już są. No i jak zwykle plaga kleszczy.

Po ośmiu latach służby mój bardzo nadgryziony zębem czasu fordzik wczoraj dokonał żywota na złomowisku. Łezka się w oku zakręciła. Mam nadzieję że nowy- stary będzie tak samo dobrze współpracował. Na razie się przyzwyczajamy do siebie.

No a córka namawia mnie na wakacje. Nie bardzo mi się uśmiecha opuszczać górkę, ale chyba dam się namówić. A jak mi się te angielskie ścieżki za bardzo spodobają ?





wtorek, 23 kwietnia 2013

Baśka

Do płaczącego Dzidziola ( Marlenko, uświadomiłaś mnie że koziołek ma już imię) dołączyła  dziś wrzeszcząca Baśka. Baśka przybyła  zupełnie przypadkiem. Nie była planowana, no ale skoro już jest, zostanie.
Zawsze piszę, że mam wspaniałych sąsiadów, niestety nie wiem czy nadal będą na nas patrzeć przychylnym wzrokiem. Wrzeszczą odstawione od matki Białasy, krzyczy Luśka, której maluchy poznają świat i w nosie mają nadopiekuńczą mamuśkę. Krzyczy Dzidziol który robi hałas, chyba po to tylko, żeby nie być gorszym od innych. Zadziora pieje od świtu do nocy na najwyższej gałęzi jabłonki. Do tego towarzystwa dołączyła Baśka. A góry niosą ...
Święty wrócił z pracy, swoim zwyczajem poszedł zajrzeć do kóz i aż oczy przetarł ze zdumienia. Co to jest, pyta ? owca, nie widzisz że owca ? własnie widzę ... Zgadnijcie co sobie pomyślał ? ;)



Bo ja sobie myślę, że jedna owca będzie bardzo samotna :)

Czekam na deszcz bo susza się u nas zrobiła. Trawa marnie rośnie, a ja mam duże zapotrzebowanie na zielone ...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Ekspresowo

Może nie tyle pracą się zajmuję, co wchłanianiem bodzców zewnętrznych. Mamy wiosnę ! Śnieg już całkowicie spłynął, kwitną kwiatki, łąka się zieleni, ciepłe podmuchy, wiatr we włosach, promienie słońca i chce się żyć. Pierwsze zasiewy w małym warzywniaku za domem poczynione, pierwszy spacer po górach zaliczony. Wczoraj zgodnie z planem jeszcze zimowym przybył dzieciak nowy na górkę. Zatem piątka przedszkolaków przed domem bryka, a mnie czas płynie na podglądaniu tych skoków. Dzidziol był  zamówiony kiedy w brzuchu mamusi jeszcze przebywał. Nie do końca więc wiedziałam jak ów dzidziol będzie wyglądał. Uszole trochę nie poszły w dobrym kierunku, ale dla mnie nie ma to większego znaczenia.
Dzieciak  bardziej zachowaniem psiaka przypomina i z ludzkim światem woli się integrować niż ze swoim gatunkiem. Z suczką cały dzień się prowadzał co i rusz sprawdzając gdzie ja się podziewam. Starsze kozy mu niespecjalne przywitanie zgotowały więc i na dystans się trzyma. Za to maluchy przyjęły go do swojego grona bez zbędnych ceregieli. Na razie mleko podpija od karmiących, no ale nie wiem jak długo uda mi się sposobem go podstawiać. Maluszek start miał od urodzenia kiepski, na butli i sztucznym mleku wychowany. Mam więc nadzieję że dzięki mamkom zastępczym w szybkim tempie nadrobi straty wagowe.

Dziękuję Wszystkim za miłe komentarze pod poprzednim wpisem.

Mały na razie bezimienny. Macie jakieś pomysły ?





piątek, 12 kwietnia 2013

Przyszła ! wieści z porodówki cz.2

Przyszła na górkę wraz z nowym życiem. Jest wiosna. Sezon zaczęty, co za tym idzie mnóstwo prac do wykonania. Wczoraj przywiezliśmy balot siana, była zabawa, żeby go wytoczyć pod obórkę. Ale jest i cieszy, kozi apetyt ogromny, a do pastwiska jeszcze kawałek czasu.



Zaraz po akcji z balotem dostałam rozpaczliwy telefon od koleżanki i ratowaliśmy jagnię przed niechybną śmiercią głodową. Trzeba było matkę zmusić do zajęcia się małą i napoić ledwie żywego maluszka. Udało się, misja przebiegła pomyślnie, a koleżanka ma teraz sporo zabawy. Złapać matkę, przewrócić i nakarmić dzieciątko. Na razie nie radzi sobie samo, a mamusia bardzo oporna. Wszystko jednak zmierza w dobrym kierunku. Dokumentacji zdjęciowej niestety brak.



Ledwie wróciłam do domu Lusia zaczęła dyszeć i widać było że akcja porodowa trwa. Trwała długo, aż do dzisiejszego ranka. Pełne niepokoju oczekiwanie i nareszcie są. Kózka podobna do mamy, tylko białą grzywkę odziedziczyła po tacie. Koziołek biały z czarnymi plamkami. Jak dla mnie śliczny, tylko do kogo podobny ? ;) Lusina mleczarnia jeszcze większa niż w tamtym roku. Sama nie wiem, czy mam się cieszyć, będę musiała bardzo pilnować wymion. Już wydają mi się zbyt ciepłe. Dzieciaki pociągną trzy razy i zapadają w sen a produkcja ogromna. Nowości u nas jeszcze trochę, ale czas mnie goni więc może innym razem.












niedziela, 7 kwietnia 2013

Pan kogut i pani kura

Dawno mnie nie było, obiecałam sobie jakiś czas temu następny wpis zrobić jak będzie prawdziwie ciepło i wiosennie. Nie jest ciepło, ani wiosennie, a blog zarósł wirtualną pajęczyną ;).
Przeleciały święta wielkanocne. Czas leci, a zima nas nadal nie opuszcza. Aktualnie znowu sypie, w porównaniu do trzech ostatnich dni, dzisiaj jest wyjątkowo paskudnie i zimno.
Kończę antybiotyk, mój organizm zastrajkował  i skończyło się przeziębieniem. Na szczęście choroba szybko mija. Mam już dość noszenia czapki, szalika i zimowych buciorów, wychodząc nawet na chwilę na podwórko.

Górka przywitała nowych domowników. Tak jak sobie umyśliłam jakiś czas temu, zrealizowałam postanowienia i zakupiłam małe stadko drobiowego towarzystwa.  Troszeczkę ulepszyliśmy zeszłoroczny wybieg i pomieszczenia dla pierzastych. Na chwilę obecną skład kurzej szajki wygląda następująco. Siedem młodych niosek i ich narzeczony, oraz miniaturowy pan kogut z żoną. Właśnie przez tego kogutka mój misterny plan rozlokowania kurek legł w gruzach. Okazało się że ten kolorowany cwaniak jest bardzo zadziorny i nie ma nic wspólnego z dżentelmenem. Goni kury na potęgę, dziubie, skubie i rani aż do krwi. W związku z tym wraz ze swoją żoną byłam zmuszona odizolować ich od spokojnej, zintegrowanej reszty stadka. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.


Ogólnie jestem zadowolona, kurki znoszą pierwsze jajeczka, na razie maleńkie, ale mam nadzieję w szybkim czasie na więcej. Są całkiem przyjacielskie i komunikatywne. Kogut - zadziora (chyba to już jego imię) pieje na całą okolicę. Ale fajnie ! Wcale się nie przejmuje, że brakuje mu pół ogona a jego urok osobisty wcale nie jest tak wielki jak mu się wydaje. Dziwiłam się, że pan na targu sprzedał mi go za niewielkie pieniądze, teraz chyba już wiem dlaczego :)


Kozlątka skończyły  sześć tygodni. Szybko rosną i dokazują. Nie usiedzą ani chwili w miejscu. Kózka dostała na imię Fifi. Na koziołka wołamy Junior. Mam nadzieję na znalezienie mu nowego domu.
Lusia nadal się toczy. Myślę że do finału zostało kilka dni.


Dziękuję stałym czytelnikom bloga za maile i zainteresowanie. Pozdrawiam.

sobota, 16 marca 2013

Zimo idz sobie !

Jeszcze we wtorek mieliśmy prawie namiastkę wiosny. Wygrabiłam ogródek, posprzątałam rabatki kwiatowe, obcięłam byliny po zimie. Okazało się że całkiem niezle radzą sobie cebulki wiosennych kwiatów. Pojawiło się kilka przebiśniegów a krokusy miały już kolorowe pączki. Tak, tak była wiosna.
Kozy brykały po swoim wybiegu, święty kończył wiatkę, a ja wypiłam pierwszą kawkę na świeżym powietrzu. Było pięknie i bardzo pozytywnie, nawet udało mi się zapomnieć przez chwilę o  problemach które w ostatnim czasie spędzają sen z powiek. No właśnie ... ale to było. W czwartek pojawiły się pierwsze śniegowe płatki. Do końca wierzyłam że zapowiadane prognozy się nie sprawdzą. Niestety wraz z upływem godzin śnieżna nawałnica stawała się coraz bardziej intensywna.  W rezultacie mamy znów pół metra śniegu, zawalone dachy i zaspy jak okiem sięgnął. Dziś wyszło nareszcie słońce, zapowiada się więc bardzo mrozna noc.
Jeżeli po raz kolejny napiszę że chciałabym wiosny będzie to zbyt dużym zuchwalstwem ?

Kozie dzieci rosną i dokazują. W poniedziałek skończą 3 tygodnie.



Nadal nie wiem  czy w Lusinym brzuchu rozwija się nowe życie. Je za dwóch, albo nawet i trzech. Większość czasu poleguje, ale nie do końca jestem przekonana czy skończy się to rozwiązaniem w połowie kwietnia.

Ja natomiast rozwijam się kulinarnie, chociaż drożdżowe ciasto nigdy nie było moją mocną stroną.


sobota, 9 marca 2013

Szaro i ponuro

Z racji wiosny której nie ma życie nam się pierniczy. Dlatego w zasadzie nie ma mnie na blogach. Coś tam przeczytam czasami ale raczej bez zrozumienia. Jeszcze 6 tygodni będę trwała w zawieszeniu, albo się uda albo nie. Jak nie, to w zasadzie możemy się ze świętym położyć i leżeć i zupełnie już nic nie robić.

Na górce powoli lody i śniegi topnieją ale nie na tyle, żeby można się było wziązć za jakieś konkretne zewnętrzne porządki, chociaż nie powiem z chęcią bym sobie ogródek wygrabiła. Powoli śnieg odkrywa pozimowe szarości i psie kupy również. To chyba ten najpaskudniejszy okres kiedy zima ustępuje i nieśmiało wszystko budzi się do życia. Szczególnie w pochmurne dni jest brudno i szaro. U nas niestety bardzo  powoli zmieniają się krajobrazy. Chociaż w miejscach gdzie stopniał śnieg już jakieś ruchy widać. Za to po drugiej stronie na północnym stoku jeszcze nic nie ruszyło. Biało jak okiem sięgnął.

Święty buduje wiklinową altanę na łące. W czasie letnich upałów kozy będą się miały gdzie schronić. O ile wcześniej jej nie zjedzą. Jestem sceptycznie nastawiona do wszystkiego, więc i altanka nie budzi mojego entuzjazmu. Aczkolwiek kiedy będzie już co pokazać wstawię jakąś fotkę na blogu.

Stare jabłonie po rocznej przerwie doczekały się kolejnego cięcia. Teraz na tle szarej łąki wyglądają jeszcze bardziej mrocznie. Ich łyse korony i chylące się do ziemi konary sprawiają że wyglądają jak z bajki o czarownicach.

W środę był targ zwierząt w okolicy. Chciałam kupić jakieś kurki, może kaczuszki. Nie wybraliśmy się jednak, może za dwa tygodnie. Chciałabym mieć w tym sezonie kilka swoich jaj a zeszłoroczne kury z fermy okazały się wielkim niewypałem. Więcej takich nie kupię.

Nadal czekamy na wiosnę, chociaż przepowiadacze wieszczą powrót zimy. 

piątek, 1 marca 2013

Przedwiośnie ?

Wczorajszy dzień przyniósł odrobinę słońca i nadzieję że wkrótce i do nas dotrze wiosna. Na razie jeszcze wszystko pokrywa spora warstwa śniegu. Nie mam możliwości podejrzenia swoich roślinek czy pod białą pierzynką coś budzi się do życia. Chociaż dzień już dłuższy i ptaki jakby radośniej świergocą.
Dzisiejszy dzień niestety pochmurny, w nocy mróz ok 5 stopni, w dzień temperatura oscyluje około zera.
Święty przywołuje też wiosnę wywożąc na taczce hałdy śniegu zalegające na podwórku. Szczerze powiedziawszy nie widzę głębszego sensu w tym wywożeniu, chociaż on utrzymuje że jak przyjdzie odwilż będzie mniej wody i błota na podwórku. W sumie chyba ma rację.
W firmie nadal jedna wielka niewiadoma. Szef  wstrzymuje wypłatę wynagrodzenia. Niestety również zwodzi z decyzją o zamknięciu firmy. Zatem nadal nie wiemy czy praca będzie czy trzeba myśleć dalej. Swoją drogą nie bardzo wyobrażam sobie jak dorosły, normalny człowiek może tak się zachowywać. Wysyłanie dziwnych esemesów do pracowników, unikanie telefonów, udawanie choroby i jeszcze wiele innych forteli które mają celu w zasadzie nie wiem co.

Codziennie obserwuję kozlatka, niesamowite jak takie maluchy szybko dorastają. Jeszcze 4 dni temu rozwijały się w brzuchu mamy. Dzisiaj brykają wesoło, potrafią wskoczyć na kolana i próbują wywijać koziołki. Obserwuję też Jadzię, jak zmieniło się jej zachowanie. Spoważniała, jest spokojna i bardzo pogodna. Pozwala maluchom wchodzić do miski z jedzeniem, opiekuje się nimi bardzo troskliwie. Przywołuje je co chwilę, sprawdza gdzie są, woła do cyca, wylizuje. Ma masę z nimi "roboty" ;)
Mam możliwość porównania z zachowaniem Luśki w zeszłym roku. Też była dobrą matką ale częściej strofowała kozlaki, odganiała od garnka ze swoim jedzeniem i częściej też trykała je głową. Chyba jednak w świecie zwierzęcym jest podobnie jak w ludzkim. Każda matka wychowuje inaczej swoje dzieci i ma do nich inne podejście.
Zastanawiam się też nad losem koziołka.
Czy dać mu kilka dobrych miesięcy życia i humanitarnie zabić go w swoim gospodarstwie. Czy może sprzedać w zasadzie na bardzo niepewny byt. Najprawdopodobniej i tak zostanie zjedzony po pokryciu kóz. Najpewniej będzie trzymany na łańcuchu a w razie nieposłuszeństwa szturchany. Jeżeli wyrośnie na postawnego kozła będzie wzbudzał strach swojego nowego właściciela.  Niestety życie koziołków jest krótkie i decydując się na chów kóz trzeba się liczyć z podejmowaniem takich decyzji. Chyba do tego dojrzałam.
A Wy jak myślicie ?

wtorek, 26 lutego 2013

Wieści z porodówki

Urodziły się wczoraj, bialutkie jak śnieg, Bolusiowe dzieci. Dziewczynka i chłopak. Nareszcie po trzech latach doczekałam się pierwszej urodzonej kózki w naszym małym stadku. Mam nadzieję że wyrośnie na wspaniałą mleczną kozę.
Nie obyło się bez drobnych komplikacji, ale ostatecznie po ponad 15 godzinach czuwania, Jadzia powiła pareczkę kozlątek w 151 dniu ciąży. Zupełnie takich samych jak w tamtym roku Lusia. Nasza ADHD okazała się wspaniałą i troskliwą matką. Przyznam szczerze że nie miałam pewności jak będzie się zachowywać. Awanturnica z niej straszna, pierwsza do demolek i zaczepiania koleżanek. Jak na razie jest idealną mamą. Maluchy są bardzo ruchliwe i wygląda na to że wszystko jest w porządku.

Jeszcze wczoraj ...


Dzisiaj brykają aż miło ...


W przerwach oczywiście na cyca

I dumna kozia mama


I tyle z górki ... wiosny nie widać ...

piątek, 22 lutego 2013

Zima nadal

Czytam tak sobie wieczorową porą Wasze blogi i ogólnie widzę nastrój prawie wszędzie niezbyt wesoły. Ta przeciągająca się zima chyba już wszystkim daje się we znaki. Aktualnie wieje, zasypuje znowu już drugi, a może trzeci dzień ?
Wyżyłam się dzisiaj przy garach. Kapucha z grzybami, grochówka, mięso w sosie, mięso bez sosu, sałatka śledziowa i jakiś misz-masz z jaj i majonezu, przetopiłam smalec i tak się zastanawiam może jeszcze coś wstawić ? Tak mam, jak gotuję to hurtowo. Czasami nie gotuję wcale, wyjadamy wtedy z Młodym zapasy które w przypływie kulinarnego szału poczyniłam wcześniej.
Święty rano będzie jak co dwa tygodnie. Tyle że tym razem pewnie na dużo dłużej. Właśnie oznajmiono pracownikom że mają się pakować i jechać do domu. Wiedziałam że prędzej czy pózniej to nastąpi ponieważ firma od dłuższego już czasu ledwie zipała a od dwóch miesięcy nie wypłaciła pracownikom pensji.
Znowu stoimy w punkcie wyjścia, tylko ile razy można ? Chyba jednak jeszcze coś ugotuję.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wyłączona

Jestem wyłączona z obiegu. Potworne migrenowe bóle głowy nie dają wytchnienia. Najgorsze są wieczory, noce i poranki. Dobrze że się przeciwbólowe skończyły, efekt żaden a tylko zatruwają organizm. Macie tak że blask monitora powoduje niemożność myślenia ?
Nie mam pojęcia czy to efekt ciśnienia, przedwiośnia którego nie widać, a może borelioza która zapadła w zimowy sen budzi się do życia ?
Biało, ślisko,mrozno, monotematycznie i niekoniecznie fajnie.
Przepowiadcze pogody bredzą, miało być u nas dwa na minusie a jest prawie 10. Poprzedni tydzień oscylował w granicach minus 4. Powinnam zacząć nocne spacery, dzisiaj w nocy zamrzła woda w wiaderku w obórce. Może się Jadzia jeszcze wstrzyma ?

Zazwyczaj nie komentuję wydarzeń z kręgu polityki i norm obyczajowych w naszym państwie. Staram się być jak najdalej od tego.  Chociaż nie powiem, pewne sprawy mnie bulwersują i przerażają.
Z racji uziemienia w łóżku dzisiejszego przedpołudnia zdarzyło mi się włączyć telewizor. Tvn24 na żywo nadawało relację z właśnie rozpoczynającego się procesu. Ile matek na co dzień zabija własne dzieci, ogrom tragedii ludzkich i innych równie podobnych historii. Z tego co zdołałam usłyszeć będziemy mogli co dwa tygodnie oglądać odcinki tego serialu. Nie wiem czy  dziewczyna z premedytacją, czy też nie zabiła swoje dziecko. Jestem przekonana, że prędzej czy pózniej odpowiednie organy dojdą do tego a sąd wyda sprawiedliwy wyrok. Ale na litość ... dlaczego to się będzie działo na oczach całego kraju ?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Niech już będzie wiosna !

Tylko kartki z kalendarza przypominają o nadchodzącej wiośnie. Za oknem cudnie biało i gdyby to miał być początek grudnia takie widoki radowałyby serce.
Przebija się słońce i zapowiada ładny zimowy dzień z lekkim mrozem. Tylko jakoś nic nie cieszy.
Mam mieszane uczucia, z ciężkim sercem odrzuciłam propozycję pracy na którą pewnie czeka z 10 osób, cóż, ktoś się pocieszy. Chyba nie dałabym rady dojeżdżać i przebywać 9-10 godzin poza domem. Młody nie napali sobie w piecu, zwierzaki się nie obsłużą. Jestem zła że chociaż nie spróbowałam, szkoda że ta propozycja nie padła za miesiąc. Z roku na rok obiecuję sobie że to już ostatni kiedy jestem "kurą domową" i z roku na rok okazuje się że jeszcze nie pora. Pewnie Młody by sobie poradził, ale jakim kosztem ?  Odmówiłam i nie ma co rozpamiętywać.
Męczy mnie już to bezczynne siedzenie. Przez cały dzień wykonywanie miliona powtarzalnych czynności.  Wiedziałam że prędzej czy pózniej ogarnie mnie śniegowa depresja. Niech już będzie wiosna !

piątek, 8 lutego 2013

Cisza

Jeszcze kilka dni temu synoptycy zapowiadali hucznie koniec zimy. Nie wierzyłam, ponieważ wszelkie znaki na niebie i ziemi zupełnie tego nie zapowiadały.


Biała nie powiedziała ostatniego słowa. Wczorajszym świtem  przywitała mnie śnieżna zadyma która trwała do wieczora. Akurat  musiałam koniecznie rano być w miasteczku. Wyszliśmy z Młodym wcześniej z domu. Uzbrojona w łopatę dałam sobie pól godziny na odśnieżenie auta i dostarczenie dziecka do placówki edukacyjnej. Niestety samo odśnieżenie samochodu i odkopanie wyjazdu zajęło 40 minut. Po ujechaniu pierwszych dwudziestu metrów wpadłam w pierwszy poślizg. Było ich jeszcze kilka, a miałam do pokonania zaledwie 2 km i nie chwaląc się umiem jezdzić po śniegu, jak również w ekstremalnych warunkach. Zastanawiam się zatem czy coś złego nie dzieje się z autem. Po puszczeniu sprzęgła i lekkim hamowaniu przy prędkości 20 km, wywija piruety. Do domu wracałam z duszą na ramieniu. Wcisnęłam wraka w tunel między zaspami i tak niech sobie czeka na przyjazd świętego. Dzisiejszą wycieczkę do sklepu odbędę pieszo.


Myślę że jeszcze kilka tygodni zima zostanie z nami, nie wykluczone że z wielkanocnym koszyczkiem pójdziemy po śniegu. No i żeby dopełniła się całość, posypało, teraz przymrozi.



Kilka zdjęć tytułowej ciszy. Zdjęcia robione tuż po 8. Szczęśliwie tak się złożyło że święty będzie jutro, czeka go odśnieżanie dachów. Jeżeli zrzuci wszytko to co zalega będziemy mieli śniegu dosłownie po szyję. Osobiście mam dość, jeszcze czeka nas duża woda kiedy nadejdzie oczekiwana odwilż.










poniedziałek, 4 lutego 2013

Luty

No i przyszło to co nieuniknione, tym co marzyła się wiosna niestety muszą na nią poczekać. Rano na termometrze znowu magiczne 10 na minusie. W sumie dobrze że nie 15 ani 25. Niestety przyjdzie jeszcze czas i na takie ochłodzenie. Od 1 grudnia białe krajobrazy za oknem, na razie jeszcze nie dostałam zimowej depresji ale jeżeli w marcu nadal będzie mrozno i biało, może się tak zdarzyć.
I tak ta zima jest chyba najłagodniejsza, czyli czwarta od kiedy się tutaj wprowadziliśmy. Wspominam początki i samej mi czasami siebie żal. Niezle dostałam w tyłek tej pierwszej. Nie potrafiłam nawet w piecu napalić.
Życie na górce po wyjazdowych atrakcjach wróciło do normy. Dalej wiodę pustelniczy tryb życia, które chyba najbardziej lubię.
Planuję kolejne remonty które mamy zamiar zrealizować w tym sezonie, ale wolę nie pisać i za wiele nie planować, nie zawsze wychodzi tak jakby się chciało. Życie płata różne figle , ostatni rok (dobrze że już minął) nie należał do tych najprzyjemniejszych.
W zasadzie nie mam wiele do napisania i post jest zupełnie o niczym, poczułam potrzebę zaglądnięcia na bloga.
Czekam na wiosnę i lato. Vicek nie chce gadać z babsią na skypie, kładzie się na kanapie, wierzga nogami i robi głupie miny. W grudniu skończył 4 lata, chodzi do szkoły i będzie miał pierwsze swoje wakacje. Spędzi je na górce. Musimy się teraz dostosować do wolnego w szkole, więc Mały będzie u nas przez cały sierpień. Nie mogę się doczekać. Córka już kilka lat mieszka w UK a ja się jeszcze do niej nie wybrałam. Syn marzy o tym żeby pojechać do siostry. Święty parę lat temu pracował  w Manchesterze, byłam u niego i widziałam na własne oczy to "angielskie eldorado". Zaspokoiłam ciekawość i wcale mnie nie ciągnie. Matko co to była za podróż. Jakoś tak nieszczęśliwe, sama nie wiem dlaczego wybrałam się autokarem. Nigdy więcej.

Powoli zaczynam czekać na wykot Jadzi. Kupiłam mleko w proszku dla cieląt, tak na wszelki wypadek, znalazłam butelkę która została po zeszłorocznych maluchach, wygotowałam ją. Wyprałam zwierzęce ręczniki. Jestem przekonana że raczej nic z tych rzeczy nie będzie potrzebne, ale wolę uniknąć biegania po domu w nerwach. Zresztą do terminu zostało jeszcze ok 3 tygodnie, a koza jest we wzorcowej formie. Żeby tylko dużych mrozów nie było.

Upolowałam dzisiaj myszkę w domu, namęczyłam się i naganiałam za nią. Filip gdzieś przepadł a chciałam mu oddać moją zdobycz . Trzymam ją w słoiku i czekam na kota :)

czwartek, 31 stycznia 2013

Miasto

Chałupa stała ... taka biedna zaśnieżona, zimna i opuszczona. Dwa dni trwało zanim ją dogrzaliśmy. Padła mi większość kwiatów, zostały puste parapety i smętne brązowe badylki, również rybki w akwarium Młodego straciły żywot, no cóż, spodziewałam się. Święty dwa dni zrzucał śnieg z dachów i oczyszczał z lodu nasze ścieżki tranzytowe.
Więcej niespodzianek nie było. Bałam się trochę o grzejniki i wodę. Na szczęście po zalaniu wszystko ruszyło pełną parą.
A miasto ? nie podoba mi się i już. Sentymentu brak. Szare bloki, tłumy na ulicach, jak zwykle jedna czynna kasa w popularnym markecie na osiedlu, to już przeszłość. Przez pierwsze dni dziwnie się tam czułam  trochę zgubiona. Błądziłam po ogromnych sklepach a nadmiar wrażeń, nie koniecznie pozytywnych przyprawiał o zawrót głowy. Dobrze że już jestem w domu.
Dowiedziałam się co jest trendy,  a my nie mamy nic z tych rzeczy i nie wiem czy muszę się martwić ;) Otóż w każdym nowoczesnym mieszkaniu powinny się znalezć  meble klocki, koniecznie w czarnym kolorze z mlecznymi plastikowymi szybkami i ogromy telewizor. Macie tak ? czy to tylko w najstarszym mieście taka moda obowiązuje. Na szczęście moi rodzice nie ulegli do końca trendom  i u nich czułam się swojsko. Nocami nie mogłam spać ponieważ sąsiedzi kąpali się o dziwnych porach i spacerowali do toalety, do tego kaszleli i prychali. Przyzwyczajona do naszej ciszy nasłuchiwałam. Sąsiadka wali w kotlety o tych samych porach co kilka lat temu a jej mąż nadal popala papierosy na klatce schodowej, chociaż palenie jest zabronione o czym przypomina zawieszona karteczka z tym co wolno i nie wolno mieszkańcom bloków. Zresztą nakazów i zakazów jest dużo więcej.
Filip po zwiedzeniu mieszkania rodziców i trzydniowym ożywieniu popadł w depresję i większość czasu spędzał w łazience na chłodnych kaflach. Nie omieszkał też trochę narozrabiać, no ale w sumie wcale się mu nie dziwię, skoro ani ptaszka, ani żadnej myszki nie było. Suka natomiast przypomniała sobie że była miastowym psem i domagała się wyprowadzania na smyczy 4 razy dziennie, czym nie byłam ogólnie zachwycona. Przeciągała mnie po skwerkach i tak jak dawniej szukała tropów kotów które mieszkają w piwnicach. W domu nie mogę jej wygnać z koszyka dwa razy dziennie. Jej chyba najbardziej podobało się w mieście.
Rodzice coraz bardziej schorowani. Martwię się o nich. Do domu wróciłam w niewesołym nastroju ale dobrze że już jesteśmy. Staruszek dał radę i przewiózł naszą wesołą gromadę w dwie strony przez pół Polski nawet nie jęknowszy

Na górce zima i ogromne hałdy śniegu, nie spodziewam się szybkiej wiosny, myślę że to tylko krótkotrwały epizod odwilżowy.
Kozia opiekunka spisała się wspaniale i jestem bardzo zadowolona. Byłyśmy w stałym kontakcie telefonicznym i myślę sobie nawet że po cichu trochę się ze mnie śmiała kiedy co drugi dzień kazałam sobie opowiadać jak czują się moje dziewczyny. Ot takie dziwactwo.


wtorek, 8 stycznia 2013

Zimowe kozy

Zimowe kozy zostawiam. Zdjęcia przed chwilą zrobione.
W nocy przymroziło do minus dziesiątki, za to teraz piękne słońce. Biegały jak szalone. Tylko Jadzia ADHD nadzwyczaj spokojna.
Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.
Do napisania drodzy czytelnicy pod koniec stycznia. Co nie oznacza że do Was zaglądać nie będę ;)











 



środa, 2 stycznia 2013

Styczniowy spokój

Ależ się dziwnie zrobiło. Młody z niechęcią poświąteczną pojechał do szkoły, święty zameldował dotarcie do stolicy. Cisza, spokój. Na termometrze za oknem dycha na minusie. Drzewo pohukuje w piecach. A ja nie bardzo wiem co mam zrobić z dniem który będzie dzisiaj wyjątkowo długi.
Wyjdę nakarmić kozy, przyniosę kilka koszyków drzewa, ugotuję młodemu jakiś lekkostrawny obiadek i może udam się do naszego nowego marketu po karmę dla zwierzaków. A mogłabym dalej kontynuować remont, wyczyścić ramę na lustro lub wymyślić sobie inną robotę. Mogłabym ... ale dzisiaj chcę się ponudzić, albo może podelektować  spokojem. Lubię takie poranki co nie oznacza że lubię kiedy święty wyjeżdża, chyba się po prostu przyzwyczaiłam.

Zdziczałam na tej  górce. Trochę zaczynam się denerwować wyjazdem. Nie byłam u rodziców ponad dwa lata. Pewnie spotkam wiele znajomych, koleżanki, rodzinę której nie widziałam bardzo długo. Cóż ... decyzja zapadła dość dawno. Zresztą bardzo chcę się zobaczyć z rodzicami którzy nie mogą się już na nas doczekać.

Denerwuję się czy kozy będą miały należytą opiekę i chyba tym najbardziej. W naszej okolicy znajoma otworzyła hotel dla zwierząt. Początkowo mieliśmy nasze kozuchy przewiezć do niej, ale po dłuższym zastanowieniu umówiłam się że będą do nich przyjeżdżać dwa razy dziennie. Myślę że jest to lepsze rozwiązanie od stresu który by pewnie miały w innym miejscu. Tym bardziej że Jadzia już w wysokiej ciąży. Mam nadzieję że nic złego się nie wydarzy podczas naszej nieobecności. Ot i takie dylematy ....

W zeszłym roku styczeń zafundował mi paskudne przeżycia z Mizią i kozlakami. Mam nadzieję że w tym roku nic podobnego się nie wydarzy. Mizi już z nami nie ma .... szkoda. Oglądałam ostatnio jej zdjęcia, wspominaliśmy ze świętym jaka z niej pocieszna kozucha była. W ostatnim okresie swojego życia zachowywała się zupełnie jak pies. Spacerowała przed domem. Przychodziła na zawołanie. Nie chodziła na wybiegu z innymi kozami. Oddzielnie jadła. Była bardzo słaba i powolna. Przeżuwała trawę bardzo powoli, jadła w małych ilościach i szybko się męczyła. Dodatkowo często odnawiały jej się ropnie które nie chciały się goić i sączyła się z nich ropa. Mimo wielokrotnych wizyt weterynarza nie było poprawy. Po kolejnym pogorszeniu zdecydowaliśmy o skróceniu jej cierpienia. Chyba nie pisałam o tym na blogu wcześniej. Teraz po pół roku czas trochę zatarł wspomnienia.


wtorek, 1 stycznia 2013

Do Siego !

Nareszcie. Koniec obżarstwa, koniec szaleństw. Teraz się odchudzamy i nie spoglądamy na gary, a jak gotujemy to "chudo" i finezyjnie.
Jak co roku spokojnie bez petard i huku weszliśmy w NOWE. Po sąsiedzku przy (o zgrozo) suto zastawionym stole świętowaliśmy ten NOWY. Stary nie zawsze miły i bezproblemowy zostawiamy za sobą.
I do przodu. Za chwilę wyjeżdżamy z Młodym do wielkiego - starego miasta. Tam się pogościmy jakiś czas, wrócimy pod koniec miesiąca. Luty to czas oczekiwania na nowe życie, oborowe rzecz jasna, a potem już z górki ślizgiem i będzie wiosna. Wiosna i wiosenne tulipany, a przed nimi wychylą się jeszcze przebiśniegi i krokusy i będziemy wąchać jak pachnie ziemia.
Do Siego roku wszystkim znajomym, cichym i bardziej rozmownym czytelnikom życzy przejedzona Koza