wtorek, 6 sierpnia 2013

Mały gospodarz

Wstaje wcześnie raniutko. Pierwszym zadaniem jest wypuszczenie psa na podwórko. Potem szybciutko się ubiera, sam zupełnie bez pomocy z naciskiem na odpowiedni dobór kolorów. Zawsze spodenki pasują do koszulki  i oczywiście skarpetek. Potem obchód podwórka. Musi sprawdzić jak się kozy sprawują i czy wszystkie kurki są już na wybiegu. W międzyczasie pałaszuje michę mleka z płatkami, koniecznie sam bez karmienia przez dorosłych. Przed południem to czas oczekiwania na jajeczka które wybiera z kurnika. Denerwuje się kiedy kura za długo siedzi na gniezdzie ponieważ cierpliwości mały gospodarz dopiero się uczy. Nie boi się też koguta który wyrósł ponad miarę i próbuje z nim swoich sił. Wyszkolony przez dziadka spaceruje z długim kijem i wtedy wie że jest bezpieczny. Pamięta jednak że wychodząc za róg domu lepiej wybadać teren czy nie czai się ten z czerwonym grzebieniem. Gospodarz świetnie radzi sobie z karmieniem kóz, pamięta wszystkie imiona, wie co jedzą i że muszą mieć wodę. Mały gospodarz lubi się też się bawić w piaskownicy i oglądać bajki, chociaż te czytane też bardzo mu odpowiadają. Wypławił się za wszystkie czasy w naszej niezwykle ciepłej w tym roku rzeczce, ale ciągle mu mało więc korzystamy z upalnej pogody ile się da. Uwielbia lody i lizaki. Ogólnie jest bardzo rezolutnym maluczkim człowieczkiem.
Trochę tęskni za rodzicami, ale nie za bardzo. Wie że wkrótce przyjedzie po niego mama i wróci do swojego codziennego życia. Na szczęście za rok też będą wakacje.  
Nie wiem jak Wam drodzy czytelnicy mijają letnie dni, ale mnie stosunkowo za szybko. Wczoraj pożegnałam moich rodziców, dwa tygodnie minęły w mgnieniu oka. A to jeszcze nie koniec gości.

Taras w zasadzie skończony, ale o tym może w następnym wpisie.
Niestety nie ma już mojego ulubionego koguta Zadziory. Skończył w paszczy lisa jak i kilka innych kurek. Dziś byłam na targu i dokupiłam brakujące sztuki. Mam jednak mieszane uczucia co do tych zakupów ponieważ wygląda na to że lis już się przyzwyczaił do darmowej stołówki. Cóż spodziewałam się tego.
Zapowiada się kolejny gorący dzień. Jak dla mnie taka pogoda mogłaby trwać jeszcze długo. Mimo iż upały bywają męczące uwielbiam takie dni. Za chwilę będzie niestety jesień. 

czwartek, 25 lipca 2013

Hania

Obiecałam wczoraj że przestawię Hanię. Zdjęcia świeżutkie z wieczornego wypasu. Naganiałam się za tym moim stadkiem dzisiaj. Chciałam żeby trochę powygryzały nieużytki na łące za domem. Niestety kozy nie podzielały mojego zdania i miały inne plany kulinarne dalekie od moich. W efekcie słoneczniki i część malin została pożarta, jak również dzikie wino którym miałam w planach zasłonić płot. Cóż będzie musiało rosnąć jeszcze kilka lat a panny jutro wracają na swoje pastwisko.

Hania jak się okazuje lubi wszystkie kozy, ale nie pozwala sobie na zbytnie poufałości i zaczepki. Mimo braku rogów widzę że ma zadatki na przywódczynię stadka. Czas pokarze czy Jadzia odda jej pierwsze skrzypce.






środa, 24 lipca 2013

Marzenia się spełniają

Mrzonki o tarasie pojawiły się w mojej głowie w pierwszym roku kiedy zamieszkaliśmy na górce. Była to jednak tylko mrzonka ponieważ do wykonania mieliśmy wiele ważniejszych i bardziej pilnych spraw. No ale warto było czekać. Można powiedzieć że kwestia marzeń stała się przeszłością. Jesteśmy w pierwszej fazie budowania.
Głównym pomysłodawcą i kierownikiem robót wykonawczych jest mój tata. Pracownikiem i siłą roboczą, oraz prawą ręką szefa jest święty. Ja robię za marudera i wymyślacza, kucharkę no i czasami przynieś, wynieś, pozmiataj. Ogólnie gdyby nie mój tata, który jest  głównym konstruktorem całej misternie kombinowanej konstrukcji taras najprawdopodobniej by nie powstał. Po pierwsze przez nasz bardzo jak zwykle zresztą ograniczony budżet, ale przede wszystkim przez bardzo trudny spadzisty teren na którym powstaje. Mam nadzieję że wkrótce znajdę odrobinę czasu i przedstawię sesję zdjęciową.

Poza tym sezon owocowy w pełni, w zasadzie mamy półmetek lata którym jakoś nie dane nam się cieszyć przez kapryśną aurę, no i, a może przede wszystkim babsiuję sobie nadal. 

Dzisiaj w godzinach bardzo wczesno porannych przywiezliśmy Hanię. Chociaż miało nie być już więcej kóz  ujęła mnie tak bardzo swoją urodą i sympatycznym charakterem, że nie mogłam pozostać obojętna na jej wdzięki. Hania, nie wiem czy do końca mogę w to wierzyć przyjechała z Belgii i należy do koziej arystokracji. Bez zbędnych ceregieli w ciągu kilku godzin zaaklimatyzowała się w nowym otoczeniu i nie wiem jak to zrobiła, ale zdobyła pełną akceptację swoich nowych koleżanek. Poza tym daje sporo pysznego mleka i posiada miękkie wymiona o których może marzyć każda dojarka. Zatem choć myślałam że stan koziej załogi do wiosny nie ulegnie już zmianie, stadko znów się powiększyło. Obecny skład  to 5 dziewczyn, Dzidziol który nie chce stać się dużym chłopcem i nadal ma mleko pod nosem, oraz  puchata niezbyt rozgarnięta owca Baśka.




niedziela, 14 lipca 2013

Lipiec

Połowa lipca się nam zrobiła, lato w pełni. Wyjątkowo chłodne i deszczowe na południu, kilka dni ciepła a potem temperatury iście jesienne. Aktualnie czwarty dzień już leje, a mnie żal ogromnej kopy siana której nie zdążyliśmy zebrać przed deszczem. Może jeszcze się uda.

A po deszczu tęcza :)
"Babsiuję" sobie na całego. Mały od pierwszej chwili po przyjezdzie zachowuje się tak jakby nigdy nie wyjeżdżał. Zostawił swoje dotychczasowe życie daleko, chłonie przyrodę, zwierzęta i rozrabia na całego. Wieczorem pada zmęczony, a ja mam trochę czasu na nadrobienie zaległości z całego dnia.
W naszym miasteczku sezon urlopowy w pełni. Nie ma gdzie zaparkować samochodu, kolejki w sklepach, wszędzie gwar i hałas. Mam nawet wrażenie, że w tym roku jest dużo więcej turystów. Naród nam się wzbogacił ? Wszystko to minie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki  1 września. Sklepy znów będą świecić pustkami, na parkingu zaparkuje pięć samochodów, a miasteczko zacznie znowu żyć swoim spokojnym, sennym rytmem. 
Na szczęście na naszej górce koguty pieją jak do tej pory, sarny bladym świtem wpadają zobaczyć co ciekawego można jeszcze uszczknąć w moim ogrodzie, bociany wychowują młode, a kozy meczeniem dopominają się tego co im się należy. 
Za chwilę jak co roku zacznę przerabiać wiśnie, które wbrew nie sprzyjającej aurze zapowiadają się bardzo obiecująco. Jutro jak pogoda pozwoli rozprawię się z porzeczkami, zaczynają opadać z krzaków. Udało mi się ususzyć i zamrozić spory zapas grzybów, co bardzo cieszy ponieważ w ostatnich latach była "grzybowa posucha". Warzywniak nadrabia wiosenne falstarty. No i tak to się kręci ...



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Codzienność

Rzadko mi się zdarza bywać tak często na blogu ale pomyślałam sobie że pokarzę Wam jeszcze kawałek życia na górce. Zanim zniknę wakacyjnie by najprawdopodobniej pojawić się dopiero pod koniec lata. Za kilka dni przyjadą goście. Potem mały rozrabiaka, więc pewnie mowy nie będzie o pisaniu postów.

A zachwycam się niezmiennie tym jaki świat się stał kolorowy i pachnący. Kidy rano doję kozy pod wiatką mgła opada nad doliną ukazując przepiękne widoki. Czas płynie wolno, leniwe i bardzo pozytywnie. Dobry czas. Zwierzaki dają mi wiele radości która często przeplata się ze zmartwieniami. Czasami chorują, czasami lis pojawi się na horyzoncie. Odkryję kolejną niepokojącą narośl pod brzuchem mojej suki. Kot polujący na kurczaki, wypielęgnowane warzywka pożarte przez szkodnika, walka z kleszczami. Mimo wszystko jednak lato jest piękne. Oby trwało jak najdłużej.

Tymczasem zaczynają kwitnąć powojniki ... często obgryzane przez niesforne kozy jednak dają radę





I róże ...




Pachnie lawenda i moje ulubione nasturcje zaczynają szaleństwo ...




Codziennie pojawiają się nowe kolory, coś kwitnie, coś przekwita. Jak dla mnie za szybko.



Małe kurczęta rosną z dnia na dzień. Jeszcze kilka dni temu puchowe kuleczki, dzisiaj prawie całe pokryte piórkami.



Pewnie za kilka tygodni będą mogły dołączyć do pozostałej rodzinki. Kury mają swój kawałek wybiegu.  Ze względu na ich bezpieczeństwo wypuszczam je dwa razy dziennie rano i wieczorem. Wtedy mogą sobie pospacerować i pojeść do woli zielonki.
Nie ma dnia żeby nie znalazła się jakaś uciekinierka która przefruwa przez ogrodzenie i udaje na samotną wyprawę po okolicznych łąkach. Niestety nigdy nie mam pewności czy wróci. Jastrzębie to wytrawni łowcy.



Kozy po całodziennym wypasie ok 19 zbierają się pod bramką. To znak że chcą już wrócić do swojej obórki. Matki do dojenia, dzieciarnia rzuci się za chwilę na pachnące siano które na nie czeka w paśnikach.

,
,
No i tak to się kręci. Wszystkim czytelnikom bloga życzę wspaniałych letnich chwil. 






niedziela, 23 czerwca 2013

Lato

Po tygodniu tropikalnych upałów wczoraj w południe przyszła oczekiwana nawałnica. Grad z wielką ulewą. Pioruny rozświetlały niebo a huk niósł się po górach. Siedziałam na schodkach przed domem i delektowałam  orzezwiającymi kroplami, które raz po raz skapywały mi na kolana. Po burzy nie wyszło słońce, powietrze orzezwiło się i nareszcie jest czym oddychać. Koniec pierwszej fali tropikalnych upałów w tym roku. Mam tylko nadzieję, że po krótkim odpoczynku będą i kolejne. Lubię lato i gorące powietrze.
Cały tydzień pracowałam przy sianie. Święty skoro świt szedł na łąkę i kosił ręczną kosą przez kilka godzin. Moim zadaniem było przerzucanie siana w ciągu dnia. I tak kawałek po kawałku udało nam się wykosić cały sad i przylegającą łączkę. Łąka piękna w tym roku, kolorowa, pachnąca i wysoka. Ciekawe czy to zasługa rozrzucanego na niej wiosną koziego obornika.  Siano już złożone na stryszku. Tylko niewielka część została na łące. Myślę że nie uda się tego już w tym tygodniu wysuszyć i zmarnuje się. Cóż, zawsze jakieś straty muszą być. I tak jestem ogromnie zadowolona z tego co udało nam się zgromadzić. 

Cieszę się na koniec roku młodego. Chyba bardziej niż sam zainteresowany czwartoklasista. Ostatnie tygodnie to ciągła gonitwa. Sprawdziany, klasówki, prace na koniec roku. Młody sam w sobie inteligentny dzieciak i daje radę, ale ja chyba nadgorliwie lubię mieć wszystko pod kontrolą i za bardzo się przejmuję wywierając presję na niego, że musi być lepszy niż ... Muszę nad tym popracować, znaczy nad sobą. 




Po dwóch tygodniach wygrałyśmy z Lusią walkę o wymię. Chyba z namiaru majowej wilgoci przyplątało się jej paskudne zapalenie. Myślałam że mamy po sezonie mlecznym. Jednak dzięki mądremu weterynarzowi i kilku seriach antybiotyku udało się wygrać. Dzisiaj minęła karencja na leki, od jutra znowu ruszam z produkcją serów. 



Warzywniak w tym roku marnie rośnie mimo iż regularnie odchwaszczany. Maj był bardzo chłodny i deszczowy, teraz tropikalne upały też dały się roślinkom we znaki. Zobaczymy może nadgonią. Bardzo pozytywnie zapowiadają się pomidory w foliaku. 



Kurczęta z niebieskich jaj nadal spędzają noce w kartonowym pudle w domu, na dzień wynoszę je do prowizorycznej wolierki gdzie skubią młodą trawkę i wygrzewają się na słoneczku. Może w przyszłym tygodniu przeniosę je już na stałe na zewnątrz. Nie za bardzo miałam pojęcie o odchowywaniu takich maluchów i przez własną niewiedzę chyba przyczyniłam się do śmierci dwóch piskląt. Na szczęście reszta ma się dobrze i rośnie w oczach. Ciekawe co z nich wyrośnie ?


 Dorosłe kury,  mam ich w obecnej chwili 7 wszystkie znoszą jaja. Po zeszłorocznym kurzym fiasku nadeszła pora obfitości. Bardzo mnie to cieszy, a jaja są wyśmienite. Młody kogucik dorośleje i zaczyna piać, o ile pianiem można nazwać to co wydobywa się z jego gardzieli. Na szczęście nie wchodzą sobie z drogę z Zadziorą i wygląda na to że podzielą się opieką nad  paniami. Kurka liliputka uparła się żeby znosić jaja na łące, ale jak do tej pory udaje mi się znajdować zakamarki w których je chowa.  



Wrzucam kilka fotek które już niestety straciły na aktualności. Kwiaty przekwitły a kurczęta urosły. Aktualnie królują róże i powojniki, zaczyna pachnieć lawenda, cudowny czas, tylko  ogromnie pędzi. Jak zatrzymać lato ?


Fifi, Gapa i Dzidziol też rosną.


,

A za dwa tygodnie ... witaj babsiu :)



sobota, 1 czerwca 2013

Już czerwiec


Od początku istnienia bloga wiosna i lato to czas kiedy mało piszę i nie mam zbyt wiele czasu aby zaglądać co u innych. Wiosna to czas kiedy na górce "zimny" pokój zamienia się w pokój dla gości a ostatni wyjeżdżają we wrześniu. Wtedy życie znowu zwalnia, a ja przestawiam się na spokojny, lekko leniwy czas, kiedy nic mnie nie goni. Tak jest i w tym roku. Tylko szkoda że maj był wyjątkowo mokry i  chłodny.



Są też plusy deszczowej aury. Pojawiły się pierwsze grzyby w lesie. Wczoraj ugotowałam pyszną zupę ze świeżych siniaków.  Za miesiąc wakacje. Nie zdecydowałam się wyjechać do córki i sami nigdzie nie wyjeżdżamy. Młody pojedzie na obóz.  Mam nadzieję podgonić prace remontowe ponieważ od zimy stanęliśmy w miejscu. Może powstanie mój wymarzony od lat taras i będę mogła sączyć ulubioną poranną kawkę na świeżym powietrzu niezależnie od aury za oknem. 

Grodzenie nowego pastwiska dla kóz powoli dobiega końca. Święty wraca po 17 do domu i ma jeszcze kilka godzin żeby coś porobić. Będę miała teraz kozy "na oku", praktycznie 5 metrów od drzwi wejściowych do domu. Jak znam życie będą mi towarzyszyć za płotem jak tylko pojawię się na linii ich wzroku. Trochę to pastwisko wymagało zabiegów, siatka biegnie po dużych skosach i nie wygląda to zbyt estetycznie, no ale inaczej się nie dało.  Fajnie jest kiedy święty na stałe mieszka w domu. Po raz pierwszy od kilkunastu lat  razem żyjemy jak "normalni" ludzie. Bez wyjazdów, bez życia na walizkach, bez łapania chwil. Niestety pewnie wkrótce będzie musiał znów wyjechać, ale na razie dobrze jest jak jest i nie ma co wybiegać w przyszłość. 

 

Dzisiaj kolejny deszczowy dzień. Święty w pracy, reszta jeszcze śpi. Lubię takie chwile kiedy mam spokój, mogę spokojnie pomyśleć i zaplanować dzień. Kozy wydojone, pora zabrać się za ser. To dopiero trzeci rok od kiedy przerabiam mleko. Przypominam sobie pierwsze próby ich wytwarzania i muszę przyznać że dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak niewiele wiedziałam o  robieniu sera. Nic nie zastąpi praktyki. Lusia zaskoczyła mnie w tym roku laktacją i daje jak na razie 4 litry pysznego mleka na dwa dojenia.. Niestety ma bardzo twarde wymiona i ciężko się ją doi, ręce bolą. Mała Lusiowa kózka Gapa zostaje u nas. Koziołek będzie dorastał u mojej koleżanki, docelowo przeznaczony jest do konsumcji. Tak więc spróbujemy w tym roku mięsa koziego. 


Wstawiam kilka zaległych zdjęć które miały być pod poprzednim potem. Troszeczkę nie aktualne ponieważ robione ok dwa tygodnie temu. Na górce królują teraz piwonie i irysy. Pięknie jest. 

Takie schodki zrobiliśmy sobie do sadu i na pastwisko. Nic wielkiego ale dużo wygodniej się wychodzi do góry.