poniedziałek, 11 lutego 2013

Niech już będzie wiosna !

Tylko kartki z kalendarza przypominają o nadchodzącej wiośnie. Za oknem cudnie biało i gdyby to miał być początek grudnia takie widoki radowałyby serce.
Przebija się słońce i zapowiada ładny zimowy dzień z lekkim mrozem. Tylko jakoś nic nie cieszy.
Mam mieszane uczucia, z ciężkim sercem odrzuciłam propozycję pracy na którą pewnie czeka z 10 osób, cóż, ktoś się pocieszy. Chyba nie dałabym rady dojeżdżać i przebywać 9-10 godzin poza domem. Młody nie napali sobie w piecu, zwierzaki się nie obsłużą. Jestem zła że chociaż nie spróbowałam, szkoda że ta propozycja nie padła za miesiąc. Z roku na rok obiecuję sobie że to już ostatni kiedy jestem "kurą domową" i z roku na rok okazuje się że jeszcze nie pora. Pewnie Młody by sobie poradził, ale jakim kosztem ?  Odmówiłam i nie ma co rozpamiętywać.
Męczy mnie już to bezczynne siedzenie. Przez cały dzień wykonywanie miliona powtarzalnych czynności.  Wiedziałam że prędzej czy pózniej ogarnie mnie śniegowa depresja. Niech już będzie wiosna !

piątek, 8 lutego 2013

Cisza

Jeszcze kilka dni temu synoptycy zapowiadali hucznie koniec zimy. Nie wierzyłam, ponieważ wszelkie znaki na niebie i ziemi zupełnie tego nie zapowiadały.


Biała nie powiedziała ostatniego słowa. Wczorajszym świtem  przywitała mnie śnieżna zadyma która trwała do wieczora. Akurat  musiałam koniecznie rano być w miasteczku. Wyszliśmy z Młodym wcześniej z domu. Uzbrojona w łopatę dałam sobie pól godziny na odśnieżenie auta i dostarczenie dziecka do placówki edukacyjnej. Niestety samo odśnieżenie samochodu i odkopanie wyjazdu zajęło 40 minut. Po ujechaniu pierwszych dwudziestu metrów wpadłam w pierwszy poślizg. Było ich jeszcze kilka, a miałam do pokonania zaledwie 2 km i nie chwaląc się umiem jezdzić po śniegu, jak również w ekstremalnych warunkach. Zastanawiam się zatem czy coś złego nie dzieje się z autem. Po puszczeniu sprzęgła i lekkim hamowaniu przy prędkości 20 km, wywija piruety. Do domu wracałam z duszą na ramieniu. Wcisnęłam wraka w tunel między zaspami i tak niech sobie czeka na przyjazd świętego. Dzisiejszą wycieczkę do sklepu odbędę pieszo.


Myślę że jeszcze kilka tygodni zima zostanie z nami, nie wykluczone że z wielkanocnym koszyczkiem pójdziemy po śniegu. No i żeby dopełniła się całość, posypało, teraz przymrozi.



Kilka zdjęć tytułowej ciszy. Zdjęcia robione tuż po 8. Szczęśliwie tak się złożyło że święty będzie jutro, czeka go odśnieżanie dachów. Jeżeli zrzuci wszytko to co zalega będziemy mieli śniegu dosłownie po szyję. Osobiście mam dość, jeszcze czeka nas duża woda kiedy nadejdzie oczekiwana odwilż.










poniedziałek, 4 lutego 2013

Luty

No i przyszło to co nieuniknione, tym co marzyła się wiosna niestety muszą na nią poczekać. Rano na termometrze znowu magiczne 10 na minusie. W sumie dobrze że nie 15 ani 25. Niestety przyjdzie jeszcze czas i na takie ochłodzenie. Od 1 grudnia białe krajobrazy za oknem, na razie jeszcze nie dostałam zimowej depresji ale jeżeli w marcu nadal będzie mrozno i biało, może się tak zdarzyć.
I tak ta zima jest chyba najłagodniejsza, czyli czwarta od kiedy się tutaj wprowadziliśmy. Wspominam początki i samej mi czasami siebie żal. Niezle dostałam w tyłek tej pierwszej. Nie potrafiłam nawet w piecu napalić.
Życie na górce po wyjazdowych atrakcjach wróciło do normy. Dalej wiodę pustelniczy tryb życia, które chyba najbardziej lubię.
Planuję kolejne remonty które mamy zamiar zrealizować w tym sezonie, ale wolę nie pisać i za wiele nie planować, nie zawsze wychodzi tak jakby się chciało. Życie płata różne figle , ostatni rok (dobrze że już minął) nie należał do tych najprzyjemniejszych.
W zasadzie nie mam wiele do napisania i post jest zupełnie o niczym, poczułam potrzebę zaglądnięcia na bloga.
Czekam na wiosnę i lato. Vicek nie chce gadać z babsią na skypie, kładzie się na kanapie, wierzga nogami i robi głupie miny. W grudniu skończył 4 lata, chodzi do szkoły i będzie miał pierwsze swoje wakacje. Spędzi je na górce. Musimy się teraz dostosować do wolnego w szkole, więc Mały będzie u nas przez cały sierpień. Nie mogę się doczekać. Córka już kilka lat mieszka w UK a ja się jeszcze do niej nie wybrałam. Syn marzy o tym żeby pojechać do siostry. Święty parę lat temu pracował  w Manchesterze, byłam u niego i widziałam na własne oczy to "angielskie eldorado". Zaspokoiłam ciekawość i wcale mnie nie ciągnie. Matko co to była za podróż. Jakoś tak nieszczęśliwe, sama nie wiem dlaczego wybrałam się autokarem. Nigdy więcej.

Powoli zaczynam czekać na wykot Jadzi. Kupiłam mleko w proszku dla cieląt, tak na wszelki wypadek, znalazłam butelkę która została po zeszłorocznych maluchach, wygotowałam ją. Wyprałam zwierzęce ręczniki. Jestem przekonana że raczej nic z tych rzeczy nie będzie potrzebne, ale wolę uniknąć biegania po domu w nerwach. Zresztą do terminu zostało jeszcze ok 3 tygodnie, a koza jest we wzorcowej formie. Żeby tylko dużych mrozów nie było.

Upolowałam dzisiaj myszkę w domu, namęczyłam się i naganiałam za nią. Filip gdzieś przepadł a chciałam mu oddać moją zdobycz . Trzymam ją w słoiku i czekam na kota :)

czwartek, 31 stycznia 2013

Miasto

Chałupa stała ... taka biedna zaśnieżona, zimna i opuszczona. Dwa dni trwało zanim ją dogrzaliśmy. Padła mi większość kwiatów, zostały puste parapety i smętne brązowe badylki, również rybki w akwarium Młodego straciły żywot, no cóż, spodziewałam się. Święty dwa dni zrzucał śnieg z dachów i oczyszczał z lodu nasze ścieżki tranzytowe.
Więcej niespodzianek nie było. Bałam się trochę o grzejniki i wodę. Na szczęście po zalaniu wszystko ruszyło pełną parą.
A miasto ? nie podoba mi się i już. Sentymentu brak. Szare bloki, tłumy na ulicach, jak zwykle jedna czynna kasa w popularnym markecie na osiedlu, to już przeszłość. Przez pierwsze dni dziwnie się tam czułam  trochę zgubiona. Błądziłam po ogromnych sklepach a nadmiar wrażeń, nie koniecznie pozytywnych przyprawiał o zawrót głowy. Dobrze że już jestem w domu.
Dowiedziałam się co jest trendy,  a my nie mamy nic z tych rzeczy i nie wiem czy muszę się martwić ;) Otóż w każdym nowoczesnym mieszkaniu powinny się znalezć  meble klocki, koniecznie w czarnym kolorze z mlecznymi plastikowymi szybkami i ogromy telewizor. Macie tak ? czy to tylko w najstarszym mieście taka moda obowiązuje. Na szczęście moi rodzice nie ulegli do końca trendom  i u nich czułam się swojsko. Nocami nie mogłam spać ponieważ sąsiedzi kąpali się o dziwnych porach i spacerowali do toalety, do tego kaszleli i prychali. Przyzwyczajona do naszej ciszy nasłuchiwałam. Sąsiadka wali w kotlety o tych samych porach co kilka lat temu a jej mąż nadal popala papierosy na klatce schodowej, chociaż palenie jest zabronione o czym przypomina zawieszona karteczka z tym co wolno i nie wolno mieszkańcom bloków. Zresztą nakazów i zakazów jest dużo więcej.
Filip po zwiedzeniu mieszkania rodziców i trzydniowym ożywieniu popadł w depresję i większość czasu spędzał w łazience na chłodnych kaflach. Nie omieszkał też trochę narozrabiać, no ale w sumie wcale się mu nie dziwię, skoro ani ptaszka, ani żadnej myszki nie było. Suka natomiast przypomniała sobie że była miastowym psem i domagała się wyprowadzania na smyczy 4 razy dziennie, czym nie byłam ogólnie zachwycona. Przeciągała mnie po skwerkach i tak jak dawniej szukała tropów kotów które mieszkają w piwnicach. W domu nie mogę jej wygnać z koszyka dwa razy dziennie. Jej chyba najbardziej podobało się w mieście.
Rodzice coraz bardziej schorowani. Martwię się o nich. Do domu wróciłam w niewesołym nastroju ale dobrze że już jesteśmy. Staruszek dał radę i przewiózł naszą wesołą gromadę w dwie strony przez pół Polski nawet nie jęknowszy

Na górce zima i ogromne hałdy śniegu, nie spodziewam się szybkiej wiosny, myślę że to tylko krótkotrwały epizod odwilżowy.
Kozia opiekunka spisała się wspaniale i jestem bardzo zadowolona. Byłyśmy w stałym kontakcie telefonicznym i myślę sobie nawet że po cichu trochę się ze mnie śmiała kiedy co drugi dzień kazałam sobie opowiadać jak czują się moje dziewczyny. Ot takie dziwactwo.


wtorek, 8 stycznia 2013

Zimowe kozy

Zimowe kozy zostawiam. Zdjęcia przed chwilą zrobione.
W nocy przymroziło do minus dziesiątki, za to teraz piękne słońce. Biegały jak szalone. Tylko Jadzia ADHD nadzwyczaj spokojna.
Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.
Do napisania drodzy czytelnicy pod koniec stycznia. Co nie oznacza że do Was zaglądać nie będę ;)











 



środa, 2 stycznia 2013

Styczniowy spokój

Ależ się dziwnie zrobiło. Młody z niechęcią poświąteczną pojechał do szkoły, święty zameldował dotarcie do stolicy. Cisza, spokój. Na termometrze za oknem dycha na minusie. Drzewo pohukuje w piecach. A ja nie bardzo wiem co mam zrobić z dniem który będzie dzisiaj wyjątkowo długi.
Wyjdę nakarmić kozy, przyniosę kilka koszyków drzewa, ugotuję młodemu jakiś lekkostrawny obiadek i może udam się do naszego nowego marketu po karmę dla zwierzaków. A mogłabym dalej kontynuować remont, wyczyścić ramę na lustro lub wymyślić sobie inną robotę. Mogłabym ... ale dzisiaj chcę się ponudzić, albo może podelektować  spokojem. Lubię takie poranki co nie oznacza że lubię kiedy święty wyjeżdża, chyba się po prostu przyzwyczaiłam.

Zdziczałam na tej  górce. Trochę zaczynam się denerwować wyjazdem. Nie byłam u rodziców ponad dwa lata. Pewnie spotkam wiele znajomych, koleżanki, rodzinę której nie widziałam bardzo długo. Cóż ... decyzja zapadła dość dawno. Zresztą bardzo chcę się zobaczyć z rodzicami którzy nie mogą się już na nas doczekać.

Denerwuję się czy kozy będą miały należytą opiekę i chyba tym najbardziej. W naszej okolicy znajoma otworzyła hotel dla zwierząt. Początkowo mieliśmy nasze kozuchy przewiezć do niej, ale po dłuższym zastanowieniu umówiłam się że będą do nich przyjeżdżać dwa razy dziennie. Myślę że jest to lepsze rozwiązanie od stresu który by pewnie miały w innym miejscu. Tym bardziej że Jadzia już w wysokiej ciąży. Mam nadzieję że nic złego się nie wydarzy podczas naszej nieobecności. Ot i takie dylematy ....

W zeszłym roku styczeń zafundował mi paskudne przeżycia z Mizią i kozlakami. Mam nadzieję że w tym roku nic podobnego się nie wydarzy. Mizi już z nami nie ma .... szkoda. Oglądałam ostatnio jej zdjęcia, wspominaliśmy ze świętym jaka z niej pocieszna kozucha była. W ostatnim okresie swojego życia zachowywała się zupełnie jak pies. Spacerowała przed domem. Przychodziła na zawołanie. Nie chodziła na wybiegu z innymi kozami. Oddzielnie jadła. Była bardzo słaba i powolna. Przeżuwała trawę bardzo powoli, jadła w małych ilościach i szybko się męczyła. Dodatkowo często odnawiały jej się ropnie które nie chciały się goić i sączyła się z nich ropa. Mimo wielokrotnych wizyt weterynarza nie było poprawy. Po kolejnym pogorszeniu zdecydowaliśmy o skróceniu jej cierpienia. Chyba nie pisałam o tym na blogu wcześniej. Teraz po pół roku czas trochę zatarł wspomnienia.


wtorek, 1 stycznia 2013

Do Siego !

Nareszcie. Koniec obżarstwa, koniec szaleństw. Teraz się odchudzamy i nie spoglądamy na gary, a jak gotujemy to "chudo" i finezyjnie.
Jak co roku spokojnie bez petard i huku weszliśmy w NOWE. Po sąsiedzku przy (o zgrozo) suto zastawionym stole świętowaliśmy ten NOWY. Stary nie zawsze miły i bezproblemowy zostawiamy za sobą.
I do przodu. Za chwilę wyjeżdżamy z Młodym do wielkiego - starego miasta. Tam się pogościmy jakiś czas, wrócimy pod koniec miesiąca. Luty to czas oczekiwania na nowe życie, oborowe rzecz jasna, a potem już z górki ślizgiem i będzie wiosna. Wiosna i wiosenne tulipany, a przed nimi wychylą się jeszcze przebiśniegi i krokusy i będziemy wąchać jak pachnie ziemia.
Do Siego roku wszystkim znajomym, cichym i bardziej rozmownym czytelnikom życzy przejedzona Koza