niedziela, 27 listopada 2011

Pokręciło

A na górce wszystko się pogmatwało. Cóż życie nie rozpieszcza i nikt nie obiecywał że będzie zawsze fajnie i do przodu ...

Zimy na razie nawet u nas w górskich klimatach nie ma. Chociaż można powiedzieć że w tym roku jestem na nią specjalnie przygotowana. Nowa maszyna do odśnieżania czeka na odpalenie a drzewa mamy tyle co żadnej zimy. Jeżeli nie będzie ogromnych mrozów które w dużej mierze utrudniają mi normalne funkcjonowanie, dam sobie spokojnie radę.

Święty wyjechał i właśnie jego wyjazd spędza mi sen z powiek,  na razie nie ma co wyprzedzać faktów. Będzie co ma być.
 
 Nie ma już z nami Bolusia. Od dłuższego czasu rozważałam możliwość pozbycia się koziołka. Na przełomie stycznia i lutego mam nadzieję na jego śliczne potomstwo. Koziołek mieszka teraz po sąsiedzku. Dziewczyny ze spokojem przyjęły jego odejście, nie było wielkich lamentów i rozpaczy tak jak się spodziewałam. Cały dzień zajmują się przeżuwaniem pachnącego sianka i nawet nie chce im się wychodzić z obórki.
A ja rozważam zakup nowej kózki. W sąsiedztwie gospodarz przywiózł całe stadko. Większość jest na sprzedaż. Mam ogromną ochotę pojechać obejrzeć dziewczyny. Tylko święty przed wyjazdem prosił żebym się na razie powstrzymała z zakupem nowych zwierzaków. Może nie zauważy nowej kozy ?

Wkrótce kolejne święta ... kolejny rok minie ... kolejne małe radości, rozczarowania, doświadczenia, troski i ...życie toczy się dalej ...

poniedziałek, 26 września 2011

Spokojnie

Ależ ta jesień nas rozpuszcza w tym roku :)
Słonecznie i sucho, nawet za sucho.  Kozy wygryzają pozostałości zielonej trawy, niewiele jej zostało. Nie padało od ponad 1,5 miesiąca. Przewrotny klimat mamy, w lipcu słonecznych dni nie zliczyłabym na palcach jednej ręki.

Ostatnio żyję bez pośpiechu. Mogłabym rzec na zwolnionych obrotach. Grzeję się w ciepłych promieniach  razem z kotami i resztą zwierzyńca. Wyciszam się, od wczesnej wiosny do sierpnia byłam na pełnych obrotach, często w stresie. Nacieszyłam się Świętym , który przez ostatnie 5 tygodni jest ze mną. Niestety co dobre szybko się kończy i niedługo znów w drogę ...

Młody trenuje. W sumie męską grę ale nie bardzo ma dryg. Marzeniem matki no i ojca jest oczywiście aby kontynuował, ale jak to będzie, zobaczymy.

A sielsko wiejskie życie na górce toczy się swoim spowolnionym torem.

A to jest Filip. Wyrósł pod bacznym okiem swojej nadopiekuńczej matki. Reszta kociaków ma wspaniałe domy. Niestety trochę mi ich żal,  nie mają tyle wolności co nasze koty. Filip specjalizuje się w łowieniu ptaków. Nie powiem żebym z tego powodu była specjalnie szczęśliwa, ale natury nie da się zmienić.


Kawałek ogródka. Chyba ostatnie dni kwitnących, pierwsze przymrozki tuż, tuż ...





Podreperowana i ocieplona  obórka. Dziewczyny dzień zaczynają od przepychanek. Tłuką się bezrożnymi głowami dosłownie o wszystko. O wiązkę siana, o garnek z przysmakami, których i tak nie zjadają. Raczej są to przyjacielskie przepychanki, tak dla formy i z nudów. Dodatkowo są strasznie wybredne. A powiadają że koza zje wszystko ...






A Luśka mi dziwnie "zczłowieczała". Ostatnio woli towarzystwo człowieka  niż swoich pobratyńców. Przecież nie mogę wszędzie wlec się z kozą. Gdyby jeszcze to jej "zczłowiecznie" było dosłowne i znielubiłaby np. moje kwiatki, krzaczki i powoje, wtedy w zasadzie nic nie stało by na przeszkodzie aby traktowana była na równi z psem czy kotem. Niestety musi zostać tak jak jest i wolność osobistą muszę jej ograniczać.
Dawno temu ( 4 może 5 lat ) na starym blogu napisałam że kiedy osiądę na górce, kupię kozę i będę z nią popijać przedpołudniową kawkę. Wtedy jeszcze nie miałam tak naprawdę planów ani wyjazdu z miasta, ani tym bardziej zakupu kozy. Jak widać, słowa rzucone ot tak, często spełniają się.




Dziękuję za życzenia urodzinowe. Czterdziestka przyszła bezboleśnie ;)

środa, 21 września 2011

Minęło ...

Cóż ... chyba ostatecznie pożegnaliśmy lato. Goście wyjechali. Smutno jakoś i spokojnie się zrobiło. Powoli wchodzę w fazę jesiennego wyciszenia. Na górce zmienia się krajobraz. Coraz więcej czerwieni i żółci. Jeszcze tylko w ogrodzie intensywne fiolety przeplatają się z różowościami.
Zawsze czuję smutek kiedy budzę się w szary, wrześniowy poranek. Góry zasnute mgłą ... nostalgiczne. Z sąsiedzkich kominów unosi się dym. Nasze piece też już przygotowane.
Święty całe lato pracował. Jakoś mi żal, ponieważ remont utknął w okolicach kwietnia. Niestety tego lata nie udało się zbyt wiele zrobić.
Dopiero pod koniec sierpnia Święty znalazł czas żeby pociąć i porąbać drzewo na opał. Teraz dosycha pod wiatą. W lasach sucho, nie ma grzybów. A mnie się marzą rydze na masełku ...

Z oborowego życia ...
Moje małe stadko kóz powiększyło się o jedną kobitkę. Mizia, mleczna trzyletnia koza. Jest z nami od około miesiąca. Poznajemy się powoli. Kózka fajna, przyjacielska, niekiedy humorzasta, zresztą jak wszystkie kozy. Dojenie przyszło mi z łatwością. Jakbym robiła to od lat. Paradoksalnie doiłam pierwszy raz w życiu. Sprawnie poszło, teraz po miesiącu mogę spokojnie nazwać się ekspertką ;) Jak mleko to i przetwory. Eksperymentuję z serami. Myślę że z czasem będą coraz lepsze.

Mizia po pierwszym dojeniu



A Lusia robi nas w balona. Takiego co to nam nad głową od czasu do czasu przelatują ;)




Otóż kilka dni temu zauważyłam że w Lusinych strzykach pojawiło się coś. To coś wcale nie oznacza mleka a bliżej nieokreśloną, lepką, trochę przezroczystą, kleistą substancję. Owe coś najprawdopodobniej jest siarą  czyli mlekiem matki spodziewającej się potomstwa. Natomiast Lusia wcale nie wygląda na ciężarna kozę. Przytyła u nas i owszem ale wydaje mi się że po prostu ją odkarmiliśmy. Pozostaje więc dla mnie zagadką czy kózka faktycznie wkrótce powije potomstwo. Na razie jest pod baczną obserwacją i oczywiście jak na potencjalną ciężarną, rozpuszczam ją do granic możliwości :)

Boluś.  W obecnej chwili pan kozioł, z rozbrykanego wariata stał się statecznym nadzorcą  stada. Jest o wiele spokojniejszy niż jego towarzyszki. Z racji swojej męskości dostał osobny boksik w którym rezyduje. Nie sprawia żadnych kłopotów, no może poza jednym. Bolek śmierdzi. Śmierdzi okropnie.Chcąc podobać się swoim paniom robi różne rzeczy o których pisać tutaj nie będę ponieważ mogłabym potencjalnego czytelnika lekko zniesmaczyć.  Powiedzenie śmierdzi jak cap jest trafione w samo sedno.

Boluś po kąpieli


Dodam jeszcze tylko że w dwa dni po wyszorowaniu kozła, zapach powrócił i to ze zdwojoną siłą.

Wracając do nowych mieszkańców górki to został z nami Filipek. Synek naszej Szczęściary ale ... to już inna historia ...

A jutro ... jutro kończę 40 lat ... jest to chyba dobry czas aby pomyśleć ... o tym czego jeszcze nie zrobiłam, co przeleciało mi przez palce, co powinnam, zrealizować kilka planów ... no i chyba ostatecznie zaakceptować nowego zięcia, czarnego zięcia i mimo ze nie jestem rasistką jakoś ciężko się z tym pogodzić ...

wtorek, 9 sierpnia 2011

Żegnaj Viki.

Czuć już jesień w powietrzu. Wieczory i noce coraz chłodniejsze. Lato przeleciało mi dosłownie jak jedno mgnienie, może jesień będzie dłuższa, cieplejsza, lepsza jakaś. Słyszałam że grzyby pojawiły się w naszych lasach. Przed domem pod sosnami dziś znalazłam pierwsze rydze. Niedługo znowu będę miała dużo czasu i  zacznę chodzić po górach. Czeka na mnie też nowa mleczna kózka.
Coś się kończy i coś zaczyna. Tak naprawdę to były wspaniałe wakacje. Jednak ... mam tyle niepewności w sobie i smutku i żalu. Powoli pakuję walizkę Małego, za kilka dni przyjedzie po niego tata. Wyciągam z zakamarków zaginione zabawki i skarpetki i inne bibeloty. Składam w jednym miejscu. Żeby nie zapomnieć. Czuje że kiedy przyjdzie już ten czas ostateczny zupełnie nie będę miała do tego głowy. Cały czas się zastanawiam co mogłam jeszcze zrobić, gdzie pojechać, co pokazać temu małemu człowieczkowi.Wydawało się że mamy tak wiele czasu a okazało się że jest go malutko. Nie wiedziałam że aż tak bardzo będzie mi zle. Dziecko trudne z problemami, ale tak wiele można z nim zrobić. Dlatego tak ciężko się rozstawać. Pokochałam tego małego szkraba całym sercem. Tak naprawdę dopiero co się poznaliśmy a już trzeba się rozstać. Żegnaj Viki, do zobaczenia za rok ...




czwartek, 14 lipca 2011

Chciałabym napisać ....

I tak bardzo chciałabym napisać że jest pięknie, bo niby jest. Mój gość maleńki wspaniały zajechał z wielkim hukiem, nie stop, wrzaskiem na górkę. Przyzwyczajmy się do siebie i poznajemy i kochamy już chyba a rodzice układają sobie życie, niestety osobno. Jestem okrutna, ale cóż mały człowieczek przestawił mi moje wiejsko - sielskie życie do góry nogami. Dziś zauważyłam że pomidory w foliaku leżą na ziemi. Kilka dni temu Boluś nie sprowadzony na czas z górki w czasie burzy zjadł większość moich z trudem wyhodowanych winorośli i powojników. Auto zjechało samo z górki i gdyby nie sosna ... no nie chcę myśleć. Zle to wyglądało ale święty dał radę naprawić.
Na szczęście łapka się zrosła i Młody dzielnie stawia czoła nowej rzeczywiści, stara się być dobrym wujkiem, nie wiem jak długo starczy mu sił bo kilkanaście razy dziennie obrywa resorakiem.
I tak to wygląda w wielkim skrócie, w sumie bardzo wielkim.
Mały nie tęskni za mamą, nie wspomina o tacie. Czasami jakaś taka żałość mnie ogarnia i smutek wielki smutek.

sobota, 18 czerwca 2011

Przyśpieszone wakacje



Od dwóch tygodni mamy wakacje. Troszeczkę przyśpieszone w tym roku, okupione bólem i nerwami ale było minęło i będzie już tylko lepiej.
6 czerwca pojechałam z synkiem na zajęcia hokejowe na które miał chodzić całe wakacje. Niestety zdarzył się wypadek. Na moje dziecko spadła metalowa bramka przygniatając rękę. Oszczędzę sobie tutaj opisów całej sytuacji, chcemy o tym jak najszybciej zapomnieć.
Łapka w gipsie i pozostanie w nim jeszcze jakiś czas.



Górka na razie odpoczywa od gości. Mam czas pójść na spacer i pogadać z kozami. Pielęgnuję też ogródek warzywny, nareszcie wszystko wyplewione. Pomidory podwiązane, róże przeciw mszycom na czas spryskane. Normalnie jak żadnego roku.



Gromadzimy siano na zimę dla kóz. Ciężka praca za nami i dużo jeszcze nas czeka. Święty kosi kosą ręczną, moim zadaniem jest suszenie i grabienie. Choć szczerze muszę przyznać że czasami mam dość. Łąka położona na stromym zboczu, gdzie chodzenie sprawia trudność a co dopiero kiedy trzeba przerzucać i grabić. Powróciliśmy więc do korzeni :) W ten sposób na tej samej łące zbierali siano (wtedy jeszcze dla krowy), rodzice Świętego.




A dziś rano w koszyku naszej suki, koteczka urodziła 4 śliczne maleństwa. Babcia Skaza cała zdenerwowana towarzyszyła przy porodzie. Nie wiem kto bardziej cierpiał suka czy kotka. W każdym razie obie teraz odpoczywają.

Na wszelkiego rodzaju ewentualne negatywne komentarze na temat rozmnażania kociąt od razu odpowiadam. Ciąża planowana, zamierzona i wyproszona przez znajomych. Na wszystkie kotki czekają już domy z kuwetkami, miseczkami, obróżkami z dzwoneczkami i co tam jeszcze dla malucha potrzeba :) Jedno maleństwo zostaje z nami.  Kocia mama jak tylko dojdzie do siebie zostanie wysterylizowana ponieważ więcej kociaków nam nie potrzeba.



Z ciekawostek wiejskich :) Kiedy kupiłam Bolka sąsiedzi z politowaniem i lekkim uśmiechem skwitowali moje zamiary hodowania kóz. Widziałam też że troszeczkę się ze mnie podśmiewają. W tych stronach koza od dawien - dawna kojarzy się z biedą. Dlatego też ludzie niechętnie trzymają te wspaniałe zwierzęta. Teraz kiedy przejeżdżam drogą prowadzącą do naszego domu uśmiecham się szeroko. Koło rzeki pasą się dwie śliczne kozy ... na razie jeszcze tajemnicą pozostaje czyje one ...

Pozdrawiam Wszystkich pamiętających o mieszkańcach domu na górce :)

sobota, 4 czerwca 2011

Dawno mnie nie było a tu wiosna w pełni, za kilka dni zacznie się kalendarzowe lato. Chociaż lato to mamy już od wielu, wielu dni. Maj minął w szalonym tempie między jednymi gośćmi a drugimi, komunią młodego i pracami typowo ogrodowymi. Dzień za dniem przeleciał i ani się obejrzałam czerwiec w pełnym rozkwicie. Wybuchnął oczywiście całą gamą przepięknych barw. Na rabatkach kwiatowych królują irysy.


I ostróżki


Zaczął się wspaniały czas własnych warzyw o których marzyłam przez całą zimę. Pomidory w foliaku rosną jak szalone - cudowny czas. Oby trwał i trwał ...


A za kilka dni koniec roku szkolnego. Odpoczynek dla synka ale też i dla mnie. Na dwa miesiące zapomnę o przygotowywaniu uroczystości w szkole, zbieraniu składek i wielu, wielu innych czynnościach które muszę wykonać jako aktywny, jedyny członek w "trójce kasowej" :) Jutro jedziemy do kopalni soli. Wiąże się to z tym że na cały dzień muszę zostawić zwierzęta same w domu. Bardzo się denerwuję. Kotka spodziewa się na dniach potomstwa, suka przyzwyczajona do mojej całodziennej obecności i oczywiście kozy które są jak niesforne dzieci. Mam nadzieję że dadzą radę.

Wraz z rozpoczęciem wakacji jak co roku kolejni goście zjadą na górkę. W tym gość jedyny i nadzwyczajny.  Gość któremu będę musiała poświęcić swój cały czas, pewnie bez reszty. Jestem tym faktem bardzo uradowana ale też i pełna niepewności ... jak to będzie ...